Выбрать главу

— Ja nadal myślę o tobie jako o Danielu — wyznała Maya. — Sama nie wiem, dlaczego.

Daniel nie odpowiedział. Wycofał się do szopy.

Weszła za nim do jego nędznego, małego schronienia, wyłożonego pierzem, gałęziami, suchymi liśćmi i pewnie trylionami gigabajtów informacji, przechowywanych w splecionych myceliach. Tu, w Idaho, Daniel najwyraźniej zapuścił korzenie. Zintegrował się z samą istotą pejzażu. Stał się genius loci, duchem opiekuńczym swej ziemi. Każde drzewo, każdy krzak, każdy kwiat, każda gąsienica, wszystko genetycznie przystosowane do dźwięku. Daniel nie tyle opiekował się tym miejscem, co, w jakimś najgłębszym sensie tego słowa, stał się nim. Stał się drobną cząstką Idaho.

Zimą hibernował.

— Napijesz się wody? — wychrypiał.

— Nie, dziękuję.

Daniel wypił z kubka w kształcie liścia zebraną rosę.

— I co nowego, Danielu?

— Nowego? — przez chwilę się zastanawiał. — Och, przecież zawsze jest coś nowego. Mówią, że trzeba zrobić coś z niebem. Oczyścić je. Zarodnikami.

— Zarodnikami?

Daniel wypił jeszcze trochę wody, wytarł fantastycznie pomarszczone czoło i zaczął wyjaśniać. Najwyraźniej się rozgrzewał.

— Tak. Przez pewien czas niebo będzie koloru grzyba. Zachody słońca powinny wyglądać interesująco. Techniki naprawiania atmosfery. Bardzo użyteczne. Bardzo dalekowzroczne, bardzo mądre. Dobra gospodarska praktyka. — Daniel bardzo się starał mówić do niej językiem, który potrafiłaby zrozumieć. Oboje byli stworzeniami dwunożnymi, żyjącymi pod niebem, w świetle dnia. Tyle ich do siebie upodabniało.

— Nie sądzę, by ugoda spróbowała czegoś o takim rozmachu. Obsianie nieba grzybem. Nie sądzę, by ugoda nadal miała tyle wyobraźni.

— Nie, ugoda nie ma wyobraźni, ale to nie ich pomysł. Ludzie skrzywdzili niebo, a to będzie odpowiedź. Nowa potworność przeciw starym potwornościom. Jesteśmy bogami, Mio. Czemu nie mielibyśmy dobrze wykonać roboty bogów?

— Czy jesteś potworem, Danielu? I kto powiedział ci, że jesteś bogiem?

— O co ci chodzi?

Odwrócił się, pokazując jej zgarbione plecy. Wyszedł z szopy. Wrócił do pracy. Jest bogiem, zdecydowała Mia. Kiedy żyli ze sobą, nie był bogiem, tylko człowiekiem, dobrym człowiekiem. Teraz już nie jest człowiekiem, stał się bogiem, bardzo prymitywnym i na bardzo niewielką skalę. Był prymitywnym, parowym bogiem. Bogiempłazem, pracowicie grzebiącym w błocie, przygotowującym grunt dla przyszłej rasy gadów. Nieważnym bogiem, czymś w rodzaju skrzata, gnoma, driady. Robił, co tylko możliwe, używając dostępnej mu techniki, ale dostępna mu technika niemal na nic nie wystarczała. Maszyny okazały się takie nietrwałe, maszyny przepłynęły po prostu przez materię wszechświata niczym wylew przez mózg boga, a potem ludzie przestali przez nie być ludźmi. Ale nie przestali być.

— Chciałabym zrobić ci zdjęcie, Danielu — powiedziała.

Danielowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Maya uniosła aparat. Zobaczyła go przez obiektyw i nagle zdała sobie sprawę, że to jest to, że zaraz zrobi pierwsze swoje naprawdę dobre zdjęcie. Widziała jego jakość w linii ramion Daniela, w nieprawdopodobnej strukturze tego, co nazywał twarzą. Surowość duszy, która dawno przeżyła konieczność swego istnienia. Zrozumiała ich oboje i krążący z nimi świat jako jedność i całość, zrozumiała to w krótkiej, jaskrawej, gorącej od zrozumienia chwili. Jej pierwsze prawdziwe zdjęcie. Takie rzeczywiste, takie piękne.

Trzasnęła migawka.

Tytuł oryginału: Holy Fire

Wydawnictwo MAG, 1997

Redaktor serii: Andrzej Miszkurka

ISBN 83-86572-67-1

Wydanie I

Wydawca: Wydawnictwo MAG

ul. Dolna 43/45, 00-773 Warszawa

tel./fax (0-22) 416042 lub (0-22) 412175

e-maiclass="underline" mag@medianet.com.pl