Ziomo to mój kolo
Kolo zwie się Lolo
Jak się tu pojawi
To go zap…dolą
Łucji od przebywania z tym blaszanym debilem do reszty zanikły chyba zwoje mózgowe, bo śmiała się radośnie, dopóki nie dostała śnieżką w twarz od jakiegoś przebiegającego dzieciaka. Wtedy Blacha złapał małego za nogi, rozhuśtał i wyrzucił jak z procy, aż biedny maluch zarył głową w pobliską zaspę tak głęboko, że go nie było widać. Jego rodzice kopali w śniegu, a Blacha potrząsał tą swoją łysą mózgownicą wypełnioną pustakami i krzyczał do nich: „Zimno, zimno, cieplej”. Łucja już się nie uśmiechała i szczerze mówiąc, wyglądała, jakby stanęła oko w oko z Kubą Rozpruwaczem. Wykorzystałem tę okazję i udając głos jej intuicji, zawołałem najgłośniej, jak mogłem:
– Rzuć go w diabły! Imię twojej prawdziwej miłości zaczyna się na R!!!
A potem dałem susa na ulicę, zacierając ręce z uciechy, że tak im namąciłem w tym związku nierównych szans. Ole! W domu rodzinnym byłem dopiero o trzeciej i znowu dałem się nabrać. Okazało się, że niedzielny rosół był tylko mglistą propozycją obiadową. Ktoś musiał go jeszcze ugotować. Zgadnijcie kto?
Kiedy biedne drobiowe odnóża pyrkotały już w garnku razem z warzywami, przyłączyłem się do reszty mojej leniwej rodziny, która sterroryzowana przez ojca musiała oglądać filmowe objawienie pt. Syn. Film wyreżyserowali jacyś bracia i kwikom ojca nad ich kunsztem nie było końca. Sam nie wiem, jakim cudem on został dyplomowanym filmoznawcą, bo na ekranie nic się nie działo, tylko jakiś facet snuł się z miejsca w miejsce i przybijał albo szlifował deski. Do tego kamerę trzymał chyba pijany operator, bo wszystko się trzęsło, aż zakręciło mi się w głowie. Co za bełkot! Nie jestem chyba zbyt wymagający. Chodzi mi tylko o to, żeby w filmie było widać i słychać, ale i to zbyt dużo dla niektórych twórców. Może sam zostanę reżyserem? Tymczasem ojciec zawodził, jakby wygrał w totolotka:
– Znakomite! Cóż za wysublimowana forma! Godardowska asceza z bergmanowską wnikliwością!
On jest nienormalny. Już porzuciłem nadzieję, że znajdzie jakąś pracę. To jest w naszej rodzinie niemały problem. Tylko babcia ma stałe dochody. Jeszcze trochę a dostanie specjalny dodatek za „nadgodziny”, bo jest już bardzo stara. Wszyscy inni są bezrobotni.
– Gdyby mi się tylko chciało, mogłabym znowu otworzyć gabinet psychologiczny – zaczęła mama.
Doszliśmy do wniosku, że każdy powinien robić to, co najlepiej potrafi. Po tej konkluzji zapadła martwa godzinna cisza. Po obiedzie ojciec wreszcie wykrzyknął:
– Mam!
Według niego mama, jako psycholog, jest najlepsza nie w pocieszaniu, ale w dołowaniu ludzi. Mogłaby zatem przyjmować tych, którzy są już znudzeni wiecznym sukcesem i obrzydzać im życie. Myślałem, że to żart, ale jej się to bardzo spodobało i odgraża się, że zarejestruje działalność. Ojciec tymczasem zastanawiał się, czy nie wyjechać w Białostockie, bo tam naczelnik poczty wymaga od listonoszy, by mieli wyższe wykształcenie. To coś w sam raz dla niego, bo taki listonosz ma być partnerem do dyskusji światopoglądowych. Chociaż z drugiej strony, on jest tak roztrzepany, że pewnie pierwszego dnia zgubiłby torbę i musielibyśmy sprzedać dom, by pokryć straty. Tak, posłać ojca do pracy to za duże ryzyko. Mama drapała się zaciekle w głowę, patrząc na ojca złowieszczo:
– A może kochanie zatrudniłbyś się w jakimś klubie go-go przy rurze? Daliby ci złote majtki i mógłbyś wywijać swoim dyndolkiem bez opamiętania?
DYNDOLKIEM???
– Jeszcze bym mógł całą rodzinę utrzymać z napiwków! Gdybym tylko chciał – odciął się ojciec obrażony.
No właśnie. Oni wszyscy mogliby wszystko… gdyby tylko chcieli. No to niech wreszcie zechcą! Dość mam już przebywania w trzeciej lidze. Chcę być zepsuty pieniędzmi do granic przyzwoitości. Tymczasem kupno zwykłego hamburgera ze wściekłej krowy stanowi dla mnie nie lada wyzwanie. Muszę się mocno nakombinować, jak to zrobić. Nabieram kwalifikacji na stanowisko ministra skarbu. Chociaż on i tak ma lepiej. Główkuje ostro, to prawda, ale w rezultacie i tak wszystko jedno, co zrobi.
Według mnie w dzisiejszych czasach najlepsze wyjście to zostać politykiem. Zastanawialiśmy się nad wyborem jakiejś partii, ale okazało się, że moi pokraczni rodzice nawet do tego się nie nadają. Nie są wystarczająco zdegenerowanymi alkoholikami, nie jeżdżą po pijanemu, nie mają co najmniej trzech wyroków w zawieszeniu, nigdy nic nie ukradli, nie biją się w miejscach publicznych i nie lubią seksu jak koń owsa. Jak pech to pech! Mogliby się trochę postarać, dla dobra rodziny!
Filip przysłuchiwał się temu z zagadkową miną aż wreszcie oświadczył:
– Będę asystentem reżysera przy awangardowej sztuce teatralnej pod tytułem Flaki, Bebechy, Odchody.
Rozległy się brawa, a we mnie wstąpiła nadzieja. Przecież teraz, kiedy mam w rodzinie reżysera, to na pewno będę grał główne role. Przecież w tym środowisku wszystko się opiera na znajomościach. No i na seksie, ale wiadomo, że z racji pokrewieństwa nie pójdę z Filipem do łóżka. No i mam talent, a to już jest prawdziwa rzadkość wśród polskich aktorów.
Zapytałem go, czy mogę zagrać tytułową rolę, na co moja matka entuzjastycznie zaczęła wykrzykiwać, że tak. Filip ma się zastanowić i zapytać reżysera, który jest jego kolegą z podstawówki.
Wiedziałem, że w tym roku nastąpi przełom w moim życiu. Może nawet zrezygnuję ze szkoły.
Wtorek, 25 lutego
Jestem bardzo przygnębiony. Jeszcze nie zapadła decyzja o mojej roli w sztuce. To wieczne życie w cieniu sukcesu bardzo mnie wyczerpuje. Do tego w szkole straszny młyn. Dziś mieliśmy powtórkę z matmy, co mnie utwierdziło w przekonaniu, że jednak nie we wszystkim jestem dobry. Borsuk, nasz matematyk, powiedział, że muszę się wziąć ostro do pracy, jeśli chcę mieć w przyszłości średnie wykształcenie. Najgorsze jest to, że jest nieprzekupny.
W drodze do domu pani H. wszedłem na hamburgera, żeby sobie poprawić nastrój. Strasznie się bałem, że mnie ktoś nakryje, bowiem w swoim środowisku uchodzę za nawiedzonego propagatora zdrowej żywności. Tak naprawdę robię to z czystej sympatii dla Heli. Tylko my oboje w tej rodzinie jesteśmy na jako takim poziomie duchowym. Reszta zażera się golonką z włosami. Nigdy nie zostaje dla mnie nawet kęs, żebym mógł spróbować tego świństwa. Żeby sobie obrzydzić big maca, kupiłem trzy. Do tego duże frytki, dwa ciasteczka porzeczkowe, szejk waniliowy i lody z karmelem. Podwójnym. Bekałem sobie po tym wszystkim w najlepsze, gdy zobaczyłem, jak przy sąsiednim stoliku BB Blacha 450 wrzuca jakiejś dziewczynie frytki w spodnie. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Mógłbym zadzwonić do Łucji i złożyć anonimowy donos. Tylko kiedyś powiedziała mi, że po moim seplenieniu rozpoznałaby mnie na końcu świata. Czuję, że przyszła pora na mój ruch. Jak to dobrze rozegram, to przy odrobinie szczęścia długonoga bogini będzie znowu moja.