Siódma butelka: porzygaliśmy się obaj i mamy zakaz wstępu do knajpy „Kanał”.
Na ulicy
O Boże, wiedziałem, że za łamanie przykazania „nie cudzołóż” spotka go jakaś kara. Ale nie wiedziałem, że ja też muszę zapłacić za niewiernego brata! Wszystko stracone! Bóg istnieje i wcale nie jest dobrym dziadkiem, tylko złośliwym i przebiegłym mścicielem. Za grzechy chyba całej ludzkości zostaliśmy przeniesieni w czasie do okresu… okupacji hitlerowskiej! Po ulicy pętały się bezdomne żydowskie dzieci, kobiety biegały bezładnie, trzymając pod pachą bochenki chleba, esesmani stali z karabinami. Po chwili zatrzymała się przy nas ciężarówka i zaczęła się łapanka! Padliśmy z Filipem na kolana, błagając o litość. Krzyczeliśmy, że mamy aryjskie korzenie i nie chcemy zgnić w obozie koncentracyjnym. Mój brat bił się w piersi i pertraktował z Bogiem:
– Boże ocal nas! Już nigdy nie zdradzę żony i będę pobożnym Żydem. Zapuszczę pejsy i co sobota zasiądę z moją rodziną świętować szabas!
Zacząłem tłumaczyć mu histerycznie, że przecież nie jesteśmy Żydami i wydzieraliśmy się tak głośno, że w naszą stronę ruszyło dwóch agentów gestapo. Zamknąłem oczy i przygotowałem swoją wątłą i dziewiczą pierś na przyjęcie kuli. Obiecałem sobie, że jak ocaleję, to natychmiast wstąpię do AK. Po minucie wciąż jeszcze żyłem, więc otworzyłem jedno oko, żeby zorientować się w sytuacji. Zobaczyłem… Cezarego Pazurę i jakiegoś obłąkańca w dżinsach, który trzymał megafon tuż przy moim uchu i ryczał:
– Won mi, do kurwy nędzy, z kadru!!!
Tak oto po wyjściu z lokalu gastronomicznego znaleźliśmy się nieoczekiwanie na planie wesołej komedii frontowej Trzy granaty.
W drodze do domu Filip stwierdził, że skoro żyjemy, to się dobrze składa, bo musi jeszcze sporo popracować z Kasicą Łasicą nad rolą. Podobno pierwszy reżyser oszalał i on musi przejąć wszystkie jego obowiązki. Nie wątpię. Obiecał mi rolę statysty w sztuce pod warunkiem, że będę jego wspólnikiem i dam mu alibi na czas pozamałżeńskiego romansu. I co ja mam teraz zrobić? Jak mam spojrzeć Heli w oczy? Nie potrafię być taki zakłamany, wierzę w ideały!
Dobra. Czego się nie robi dla kariery.
8 marca
Spałem sobie niespokojnym snem winowajcy, gdy do pokoju wdarła się Adela w peniuarze i zmusiła mnie do dykcyjnych rymowanek:
– Pracowitość i systematyczność to podstawa sukcesu – grzmiała, próbując równocześnie umocować w ustach sztuczną szczękę. Zawsze jak ma kaca, to robi się nagle bardzo pracowita.
Usiadłem na łóżku półprzytomny i mechanicznie powtarzając „złorzeczył zrzęda na grzędzie”, zastanawiałem się, czy ja jednak aby nie gram od urodzenia w jakimś komediowym serialu, tylko nikt mi o tym nie powiedział? Już dochodziłem do końcowych wniosków, gdy zadzwonił telefon.
– Dzisiaj Święto Kobiet, nie zapomnij…
– Wszystkiego najlepszego mamo…
– Cicho, durniu, nie o to mi chodzi. Idziemy wszystkie na manifę. Zbiórka o jedenastej przed pomnikiem Kopernika.
– Ale ja nie jestem kobietą!
– To nie ma najmniejszego znaczenia – przerwała mi brutalnie mama. – Chodzi o sprawę.
Aha. Powlokłem się do łazienki, gdzie odkryłem, że znowu ktoś mi podbiera moją piankę do golenia. To znak, że Adela przyjmuje potajemnie jakichś mężczyzn. Przysiadłem na muszli i pomyślałem, że jestem już tak zmęczony życiem, że właściwie to mi wszystko jedno i mogę iść na tę manifestację. To będzie mój prezent dla wszystkich zdradzanych, oszukiwanych, dyskryminowanych, gwałconych, źle wynagradzanych, zmuszanych do prostytucji kobiet na świecie. Dla wszystkich ofiar kłamliwych, egoistycznych jajozwisłych samców!
Pod pomnikiem
Tak musiała zaczynać się rewolucja październikowa! Jeszcze pochód nie ruszył na dobre, a już policyjne sikawki do tłumienia nielegalnych demonstracji stały w pogotowiu. Tłum z minuty na minutę pomrukiwał coraz drapieżniej. Powoli zaczyna mi się kręcić w głowie od nadmiaru wrażeń. To było skrzyżowanie Parady Miłości z karnawałem w Rio de Janeiro. Z trudem wypatrzyłem moje kobitki. Stawiły się w komplecie: mama, Hela, Adela, babcia i Gonzo. Wszystkie miały bojowe miny i silne przekonanie, że oto nadszedł kres dla męskiej odmiany gatunku ludzkiego. Gonzo paradował w babcinym fioletowym boa i staniku w tygrysie wzory, niczym jakiś karłowaty transwestyta. Co prawda, pętało się tam całkiem sporo facetów, ale na twarzy mieli wypisane histeryczne pytanie: co ja tu robię? Niektórzy nadrabiali miną, ale i tak rzucali trwożne spojrzenia na boki i obmyślali skrycie plan ewakuacji. Elka przybyła razem z Ozyrysem. Dźwigali wielki transparent MĘSKIM DZIWOLĄGOM – RADOSNE NIE. Pojawienie się Oziego wzbudziło nienaturalne podekscytowanie mediów. Co chwila ktoś podbiegał z kamerą, celował mu w nos mikrofonem i zadawał pytania. Jazgot był jednak tak wielki, że nic nie było słychać. Wreszcie na mównicę zaczęły wdzierać się kolejno gwiazdy polskiej myśli feministycznej i zaczął się meksyk.
– Czy chcesz, aby mężczyzna decydował o twoim życiu?
– NIE! – zagrzmiał tłum.
– Czy chcesz być tylko robotem kuchennym?
– NIE!
– Czy jesteś dmuchaną sexy doll?
– NIE!!!
O rany! Tłum falował coraz bardziej i przyparł mnie do barierki oddzielającej taras dla VIP-ów. Czułem się jak na koncercie punkrockowym. Jeszcze chwilę, a zaczną tańczyć pogo, aby znaleźć ujście dla wszechogarniającej agresji. Trochę się bałem, że je poniesie, ale zaraz przypomniałem sobie, że kobiety, jako ten wyższy stopień na drabinie ewolucyjnej, są uosobieniem spokoju i łagodności.
Muszę przyznać, że te wszystkie feministki prezentują się na żywo dużo lepiej niż w telewizji. A ta, co ją wywalili z „Pegaza”, ma zniewalające spojrzenie sarny. Hm… i całkiem niezłą figurę. Może jednak ten cały feminizm wyjdzie mamie na dobre i nabierze trochę kobiecości? Zresztą jak stała teraz z tymi swoimi oczami rozświetlonymi nienawiścią, to wyglądała bardzo ładnie.
Tymczasem nastąpiła bezwzględna demitologizacja męskiej andropauzy. Podobno to tylko kłamstwo wymyślone przez mężczyzn zazdrosnych o menopauzę. Nauka dowiodła, że samcy, jako mniej rozwinięte stworzenia, nie przechodzą burzy hormonalnej, tylko hodują brzuchy z lenistwa. Jakiś okularnik w kapeluszu dopadł do mikrofonu, krzycząc, że to nieprawda, ale i tak nikt nic nie słyszał, bo straż miejska odłączyła nagłośnienie. Pochód ruszył w stronę dworca, paraliżując stolicę. Kierowcy wysiadali ze swoich samochodów i klnąc na czym świat stoi, kopali z wściekłością koła. Mieli czerwone twarze i sapali z bezsilności. Patrząc na nich, naprawdę uwierzyłem w teorię Darwina. Nie wiem, jak kobieta, ale facet to na pewno pochodzi od małpy. No i Kasica Łasica. Ona to w prostej drodze od pawiana z tym swoim gościnnym dupskiem. Patrzyłem na Helę z rozwianymi włosami i zastanawiałem się, czy wie, jakiego barana ma za męża.
Przed dworcem nastąpił przełom dramaturgiczny i pierwszy punkt zwrotny. Nasza pokojowa manifestacja stanęła oko w oko z Frakcją Rodzin Polskich i z jej młodzieżowym odłamem: Rewolucyjną Frakcją Dzieci Rodzin Polskich. Tu proporcje były odwrotne. Więcej było mężczyzn w średnim wieku o wykształceniu rolniczym, którzy trzymali za rękę swoje wystraszone żony. Co jakiś czas rozlegała się komenda:
– Zocha, protestuj, do pioruna!
I wtedy Zocha nieśmiało wznosiła okrzyk:
– Jestem szczęśliwą żoną i matką!
A jej małżonek dodawał:
– Śmierć pedałom!
I tak sobie wszyscy wesoło wymieniali poglądy, aż podjechały trzy wozy strażackie, błyskawicznie wzniesiono zaimprowizowaną estradę i na deski wskoczył… jakiś latynoski kochaś z rozkołysanymi biodrami. Uważam, że Urząd Miasta Stołecznego Warszawy spisał się na medal. Żeby tak spacyfikować imprezę, no, no! Feministki zapomniały, po co tu przyszły i piszczały w ekstazie, Dzieci Rodzin Polskich prosiły je do samby i poczułem się jak idiota, bo byłem jedynym, który krzyczał: „Precz z sondą waginalną!”