Przyszła na świat w wielodzietnej, ubogiej rodzinie pechowego hodowcy trzody chlewnej, który zaraził się od świń pryszczycą i zmarł w wielkich mękach. Przez całe swoje życie katował żonę i dzieciska osikowym palikiem. Szczególnie znielubił Kasicę, bo od dziecka miała długi, haczykowaty i krogulczy nos, czym przypominała mu krwiożerczego kierownika Punktu Skupu Żywca. Jakby tego było mało, to do roboty się nie garnęła, tylko całe dnie biegała boso po krowich plackach albo przeglądała się w stawie rybnym hodowlanym. Lał ją ile wlezie, by wybić ze łba głupoty. Kasica rosła, a jej życie było jednym pasmem udręki. Czasem, gdy nikt nie widział, przysiadała cichutko w pokrzywach i dłubała zawzięcie w swoim długim nosie, ale nigdy nie mogła wydłubać do końca. Marzyła o dalekich krajach, o pięknym Ryśku od Czereśniaków i o tym, żeby wyjechać do wielkiego miasta, zostać aktorką i pokazywać się w telewizji, żeby cała wieś pękła z zazdrości. Aż pewnej nocy podarowała Ryśkowi swój mocno już przywiędły kwiat dziewictwa i wyruszyli razem do miasta. Tam zdała do Szkoły Filmowej, bo tego roku hasło naboru brzmiało: brzydkie dziewczyny na ekrany! Zawzięcie trenowała kujawiaki, szermierkę i zadania aktorskie, starając się udowodnić, że choć nie jest ładna, zdolna i mądra, to i tak zasługuje na szacunek ze względu na ośli upór. Podczas studiów poznała uroki nocnego życia i bezwzględność kolegów, którzy po wytrzeźwieniu uciekali z okrzykiem przerażenia na ustach. Tymczasem Rysiek, małżonek Łasicy, popadał w straszną markotność i nudę. Bladło chłopisko i znikało w oczach ze zgryzoty, że jego Kasica wyciera się po zakurzonych korytarzach Filmówki. W rzadkich chwilach otrzeźwienia łapał ją za kudły i mówił:
– Aleś ty szpetna, kobieto!
Lał ją też częściej i mocniej w nadziei, że się tu i ówdzie wyklepie i nie będzie już taka płaska na gębie, bo okrutnie go to mierziło. W tych szczególnych chwilach małżeńskiej intymności przypominało jej się sielskie dzieciństwo i tatuś nieboszczyk. Przez te wspomnienia zapadła na ciężką nerwicę objawiającą się złuszczaniem naskórka. Los jednak pochylił się nad biedną półsierotą i zagrała brawurowo w dyplomowym przedstawieniu skórę chorej jaszczurki. Tak więc nasza Kasica została dyplomowaną aktorką ze specjalizacją: nosiciel halabardy. Pełna nieuzasadnionej wiary i wiatru w oczy ruszyła na podbój stolicy. I wtedy się okazało, że zaciążyła. Z mężem ci ona zaciążyła, bo straszny z niego zazdrośnik się zrobił i Kasica musiała się ograniczyć. Karierę szlag trafił. Rysiek był uparty i bił ją już systematycznie, nijak nie mogąc pojąć, że Kasica z takim po prostu niefartem twarzowym już przyszła na ten świat i żaden modeling nie pomoże. Do tego córa porodzona przez Łasicę była równie szpetna jak mama. I zapiłby się Rysiek na śmierć z rozpaczy, gdyby nie przełom egzystencjalno-emocjonalny w Kasicy. Zebrała się w sobie, bo już się jej we łbie kręciło od tego obijania i żadnej roli spamiętać nie mogła, no i się rozwiodła. Co to się działo we wiosce, olaboga! Matka wydziedziczyła Kasicę tak, że nawet jednego świńskiego ogona nie dostała. Tymczasem Rysiek natychmiast wyjechał do Australii i otworzył szkołę rodzenia dla kangurów. Ożenił się z kangurzycą i był szczęśliwy, bo ta miała przynajmniej wystającą mordkę i większy biust. Wszystko, co płaskie, obmierzło Ryśkowi dokumentnie. I tu jego ślad się urywa.
Nasza Kasica została więc samotną matką. Niejednokrotnie głód zaglądał do dziecinnej kołyski, ale jak widział brzydką buzię dziecka, uciekał, gdzie pieprz rośnie. Dzięki temu żyło im się dostatnio. Kasica dostała pracę w teatrze jako statysta na dochodne i czasem nawet pojawiała się na scenie, sprzątając po wieczornym przedstawieniu. Co jakiś czas zakochiwała się, głupia, na zabój w mężczyźnie swojego życia, który okrutny był dla niej i podły, bo zawsze na noc wracał do żony. I zawsze jej obiecywał, że załatwi rolę w serialu, a nie załatwiał. Najgorsze były chwile, gdy nie poznawał jej na mieście. Kasica łykała wtedy łzy i starym wypróbowanym sposobem rozładowywała stresy, dłubiąc w długim, krogulczym nosie. I tak jak w dzieciństwie, nigdy nie wydłubywała do końca. Zastanawiała się, dlaczego los ją tak pokarał, że dał jej tu za dużo, a w cyckach na przykład za mało. Przechodziła obok stoisk kosmetycznych, wśród całego bogactwa szminek i mogła tylko na nie patrzeć zachłannie, bo od tego ciągłego sprawiania przyjemności cudzym mężom starły jej się usta i miała już tylko dwie wąskie kreski. Usilnie walczyła z poczuciem klęski życiowej i kompleksem niższości. Nie pomogły złote rajtuzy na krzywych nogach ani taniec podpatrzony na dubbingowanych przez nią filmach porno. Nasza Kasica więdła w oczach, a wraz z nią jej wątły biust. Aż wreszcie pojawił się wymarzony Kolejny Mężczyzna Jej Życia, który odkrył w niej kobietę i aktorkę. Nie przeszkadzało mu, że jest szpetna, dopóki tylko mu powtarzała, że jest genialny jak Fellini i silny jak Schwarzenegger. Kasicy zaś nie przeszkadzało, że jej używa nieregularnie i nieuważnie i zasypiając podczas gry wstępnej, szepce imię żony. I tak sobie żyli zgodnie jak para ślepych i głuchych idiotów cały miesiąc aż do chwili, gdy wszystko się wydało.
Historia życia Kasicy kończy się więc w dramatycznym momencie, kiedy zdała sobie sprawę, że:
– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak oni zawsze ją zostawiają
– żeby nie wiem co zrobiła, to jej plan zdobycia Oscara się nie powiedzie
– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie zechce zostać tatusiem a nawet wujkiem dla małej, ale już szpetnej Łasicy numer dwa
– żeby nie wiem co zrobiła, to żaden frajer nie dołoży jej do kupna mieszkania
– żeby nie wiem co zrobiła, to i tak ze swojego długiego, krogulczego nosa nigdy nie wydłubie wszystkiego do końca.
Poniedziałek, 16 marca
Znajduję się w stanie skrajnego wyczerpania psychicznego z racji niesubordynacji mojej rodziny. Jestem przemielony przez maszynkę do mięsa, mam sześćdziesiąt lat i żadnych złudzeń. To wszystko mam zamiar powiedzieć Gruczołowi, jak tylko przyjedzie do mnie z domową wizytą.
Wtorek, 17 marca
Nie poszedłem do szkoły. Zadzwoniłem do wychowawcy i powiedziałem, że mam dygot egzystencjalny. Jeszcze nikt nie przybył, żeby mnie ratować.
Czwartek, 19 marca
Bulwiak zarżnął kaczkę i gotuje dla mnie czerninę. Pewnie myśli, że zapisałem się do satanistów i chce mi zrobić przyjemność. Rodzice dzwonili po południu i tylko prychali w słuchawkę, że się wyleguję zamiast uczyć.
20 marca
Tego cholernego Gruczoła w dalszym ciągu nie ma! Mógłbym już dziesięć razy popełnić samobójstwo, gdybym nie był taki cierpliwy. Zjadłem trzy łyżki czerniny. Czuję, jakby wstąpił we mnie demon. Postanowiłem napisać do Łucji anonim:
„Jestem wróżką jasnowidzącą i wszystkosłyszącą mieszkającą w czarnym bajorze. Dziś rano zajrzałam do swej czarodziejskiej kuli i zobaczyłam, dziewczę, całe twoje życie w dwóch wariantach:
Wariant pierwszy – jesteś żoną przygłupiego debila mającego coś wspólnego z metalami, prawdopodobnie z Blachą. Siedzisz w domu z dziewiątką swoich dzieci i zastanawiasz się, jak podzielić jeden kartofel na rodzinny obiad. Jesteś stara, łysa i brzydka. Nie masz ani jednego zęba, bo wszystkie powybijał ci twój mąż, bezrobotny alkoholik.
Wariant drugi – siedzisz w swojej rezydencji w Beverly Hills i czekasz na powrót męża – genialnego i przystojnego aktora. Jego inicjały to R.G. Za chwilę wyjeżdżacie z przyjaciółmi Bradem Pittem i Madonną do swojej letniej willi na Lazurowym Wybrzeżu. Piękne dzieci siedzą u twych stóp i czytają w oryginale Heideggera.