– Zobacz w torebce. – Ojciec z zapamiętaniem zrywał tapetę w łazience.
– W jakiej torebce? – zapytała mama. – W torebce mam tylko niezbędne rzeczy: pończochy samonośne, tabletki antydepresyjne, pastylki na zgagę, dwie komórki, ładowarki do tych komórek, poradnik Toksyczni terapeuci, poradnik Toksyczni pacjenci, książkę Toksyczne dzieci, krem do depilacji i truskawkowo-miętową maseczkę nawilżającą.
Ojciec zastygł z płachtą w zgniłozielone latające talerze:
– Jesteś moją żoną od dwudziestu lat i nigdy nie widziałem cię w pończochach…
– Oj, nie nudź. Są mi potrzebne do pracy w grupie terapeutycznej. Najwyższy czas zmienić tę tapetę. Mój psychoanalityk doszedł do wniosku, że to ona była przyczyną moich porannych zaparć.
Zostawiłem ich z problemem maminych pończoch sam na sam i poszedłem na górę, gdzie stało nasze rodzinne sacrum – komputer. Oczywiście Gonzo grał w Pożeracza zwłok i co chwilę ekran zalewała zgniłoczerwona ciecz.
– Paf! Paf! Giń, nikczemny złamasie!
Czy nikt nie widzi, że na naszych oczach wyrasta psychopatyczny socjopata? Jeśli za kilka lat naszym krajem wstrząśnie seria brutalnych mordów, będę pierwszym, który zadzwoni na policję, wskaże sprawcę i zgarnie nagrodę komendanta. Choć wszystko we mnie protestowało, musiałem cierpliwie poczekać, aż zetrze na miazgę ostatniego nieszczęśnika. Gonzo, znudzony zabijaniem, dopuścił mnie wreszcie do kompa. Dwie godziny błąkałem się po stronie internetowej Urzędu Miasta Warszawy, by sprawdzić, jakich dokumentów potrzebuję do wyrobienia paszportu. Jeśli mamy latem wyruszyć z Ozyrysem na ekspedycję poszukiwawczą, to muszę być dobrze przygotowany. Swoją drogą zapowiada się ciężka orka, bo Ozi wie o swoim ojcu tylko tyle, że ma na imię Yusuf, mieszkał kiedyś w okolicach Gizy i jest skończonym łajdakiem. Wątpię, czy te wskazówki wystarczą nam do jego odnalezienia.
Wydział Spraw Obywatelskich. Okej. Enter. Indeks spraw. Nie ma biura paszportowego. Dobra, wpiszę w rubrykę: rodzaj sprawy – paszport. Nie znaleziono pozycji: paszport. No nieźle. Strona czytelna inaczej! Ciekawe, swoją drogą, co mi wypluje, jak na przykład wpiszę: bóbr.
Nie wierzę własnym oczom! Nie ma wydziału paszportowego, ale jest Wydział ds. Rozpatrywania Szkód Wyrządzonych Przez Bobry!!! W jakim kraju ja żyję?
Zszedłem na dół. Trwała poważna debata rodzinna. W obliczu jawnego cudzołóstwa własnego męża Hela postanowiła się wyprowadzić.
– Moje uczucia uległy bolesnej weryfikacji. Nie mogę być żoną człowieka, którego podniecają kobiety-cysty. Mamy zbyt rozbieżny system wartości moralnych i estetycznych. Jeśli sam nie zdołał podjąć decyzji, zrobię to za niego. Mam dość dzierżawienia jego genitaliów na zmianę z Łasicą.
Hela stała dumna, z odważnym makijażem na twarzy i wyglądała jak bohaterki amerykańskich dramatów psychologicznych w chwilach przełomu. Gonzo dłubał scyzorykiem w ścianie. Dziura miała już średnicę dziesięciu centymetrów.
– Chociaż sprawa dotyczy mojego syna, absolutnie się z tobą solidaryzuję – oświadczyła mama – i zapewniam cię, że Filip będzie w tym domu traktowany jak każdy mężczyzna. Po raz kolejny została udowodniona teza, że facet jest gorszym gatunkiem człowieka. Skoro zachowuje się jak pies, będziemy go traktować jak psa!
Na te słowa ojciec jęknął boleściwie i bezwiednie złapał się w obronnym geście za krocze, a Opona łakomie wyjadła ze swej miski resztki drobiowej wątróbki. Chyba nie przypadł jej do gustu pomysł, że ma teraz dzielić stół i łoże z Filipem. Na wszelki wypadek zaczęła ujadać, aż mama musiała jej obiecać, że Filip nie zajmie jej posłania w starym kartonie po burbonie Jim Bim. Tak więc pokój na górze się zwalnia i mogę się do niego z powrotem wprowadzić, tym bardziej że Adela ostatnio narzeka, bo nie pozwalam jej głośno słuchać Chemical Brothers. Kiedy Hela stała już w drzwiach z jedną walizką w ręce, Gonzo rzucił jej się w ramiona z przeszywającym szlochem.
– Mamo, ja zrobię wielką bombę zdalnie sterowaną, na impuls elektromagnetyczny. Na stronie internetowej Al-Kaidy jest instrukcja, Rudolf mi przeczyta i jak Łasica się zbliży do naszego taty, to ją rozerwie na strzępy. Ale nie umrze od razu, bo tam będzie pełno gwoździ i pomęczy się jeszcze kilka godzin. Będzie cała we flakach i może już się wtedy nie będzie tacie podobała, co?
– To, że jest brzydka, o niczym nie świadczy – odezwał się ojciec. – Twarz nie jest tą ulubioną częścią ciała dla mężczyzn.
Co ten ojciec wygaduje? Tylko mu jeszcze bardziej namąci w głowie. Tak czy siak, ofiarność Gonzo i jego gotowość do ratowania rodziny była tak szczera i wzruszająca, że wszyscy się popłakali i ani się obejrzałem, jak utworzyliśmy jakąś zwariowaną, dziwacznie splątaną grupę Laokoona. Całe szczęście, że ojciec wył mi rozdzierająco akurat w to ucho, na które niedosłyszę. I tak sobie trwaliśmy połączeni rodzinną tragedią, aż na szczycie schodów pojawiła się babcia ubrana w ślubny garnitur Bulwiaka. Na głowie miała kapelusz nasunięty na jedno oko, w kąciku ust nonszalancko wetkniętego papierosa i głosem Humphreya Bogarta zaczęła:
– Zagraj to jeszcze raz, Sam…
O rety! Znieruchomieliśmy z zapartym tchem, bo jeszcze nigdy nie widzieliśmy babci w męskiej wersji. Tymczasem ona splunęła na schody, czubkiem buta rozgniotła niedopałek papierosa i rzekła:
– Widziałem nieraz takie kobiety. Sprzedają się za jeden okruch namiętności w brudnych hotelowych pokojach. Potem w samotności łykają łzy, a ich splugawione ciało, co było portem dla wielu tułaczy, pieści jedynie na wpół opróżniona butelka podłej whisky. – Tu rozległ się brzdęk kostek lodu na dnie szklanki do long drinków. – Zatracają się w tym czekaniu na nich z dnia na dzień, lecz oni nigdy nie wracają i nigdy nie pamiętają ich imienia. Nadaremnie szukają na swej skórze choć śladu miłosnego dotyku, ranią swe ciało do krwi a w ustach mają smak gorzkiej samotności. Nie dla nich rodzinne ciepło i światło poranka, nie dla nich radosny śmiech dzieci.
Ostatnie słowa pokryły się z rytmicznym postukiwaniem camela bez filtra o zapalniczkę marki Zippo. Babcia zsunęła na twarz kapelusz tak, że cień wyostrzył zmęczone rysy jej twarzy, naznaczonej przez lata obcowania z ciepłym burbonem bez wody.
– Są tylko wypalonymi skrawkami letniej pamięci, oddechu szczęścia, co dmuchnął im w twarz i zostawił po sobie smugę cienia. Na zawsze czuć będą tylko skowyt tęsknoty za tym, co dotknął, ale całą słodycz zabrał daleko stąd. Jak najdalej od niej, od tej, z którą zbrukał świętą i czystą jak umyta szklanka żonę. To przed nią skamle na kolanach i wyznaje miłość, podczas gdy jego kochanka umiera samotnie w burdelu, wystawiona na sprzedaż za pół dolara. Ona. Żałosna, niekochana kobieta…
Trach! Babcia złamała ząb, dłubiąc w nim wykałaczką.
Minuta ciszy
Dostała owacje na stojąco, a potem podeszła do Heli i poklepała ją po ramieniu:
– Ani się obejrzysz, moja mała, jak on będzie wił się w mękach u twych stóp, rzygając na samo wspomnienie tego romansu, jak świnia, co się najadła zepsutego mięsa.
Co za celność obserwacji! Niepotrzebnie się martwiłem, że babcia już kompletnie ześwirowała i nie ma kontaktu z rzeczywistością. Szkoda tylko, że czeka ją teraz robienie kolejnej koronki w protezie.
Dzień przeprowadzki
Nie miałem pojęcia, że to będzie takie trudne. Adela najpierw udawała, że się cieszy, a w miarę jak się pakowałem, usta układały jej się coraz bardziej w podkówkę, aż wreszcie wyznała mi, że: