Wszyscy żyją. Babcia na szczęście dziś znowu miała demencję i była w nastroju więcej niż swawolnym. Paradowała w gorsecie i czarnych pończochach kabaretkach, z melonikiem na głowie i makijażem podstarzałego wampa. Na głowie miała blond perukę a w ręku długą cygaretkę. Przechadzała się dostojnie i rzucała wszystkim powłóczyste spojrzenia. Z przedwojennego patefonu leciała Marlena Dietrich, a babcia wtórowała jej basem. Kiedy przyszedł Bulwiak, dreszcz przebiegł nam po plecach. Ale babcia rzuciła mu się na kolana i poklepując z czułością jego wielką brodawkę na nosie, zdemaskowała go:
– Kogo ja widzę? Toż to Gruba Berta we własnej osobie! No, nicponiu, długośmy cię nie widzieli.
– Ano miałem trochę roboty w Sztabie Propagandy.
Zgłupieliśmy dokumentnie, bo nie wiedzieliśmy, w co się bawią. Teleturniej wygrał w końcu ojciec i był z siebie bardzo dumny. Pierwszy odgadł osoby dramatu. Babcia była oczywiście Marlena a Bulwiak… Goebbelsem! Wyjaśnił nam potem, że oboje poznali się jeszcze przed wojną w jednej ze spelunek nocnego Berlina, gdzie Dietrich rozbierała się do kotleta, a Goebbels był tam znany jako lubieżny transwestyta. No to się nie dziwię, że Niemcy przegrali wojnę, skoro wizerunkiem Trzeciej Rzeszy zajmował się u nich jakiś zbok.
Kaczka okazała się niejadalna, bo mama zapomniała wyjąć z niej przed pieczeniem woreczek z wnętrznościami.
Niedziela
Odkąd Hela wyniosła się z domu, Łasica coraz częściej do nas przychodzi i stara się wkupić w łaski. Jesteśmy jednak niezłomni jak Komisja Śledcza. Filip pichci dziś kolację. Przygotowuje potrawę, którą sam wymyślił: „Bakłażan na kołderce z kurczaka lub… czasopisma”. To telewizyjne śledztwo pada wszystkim na mózg. Ozi też mówi do Elki: możemy się pouczyć lub czasopisma. To taki szyfr. Ale ja i tak wiem, że robią ze sobą rzeczy, o jakich ja mogę tylko pomarzyć.
Łucja zerwała z BB Blachą zaraz po tym, jak on zerwał z nią. Dziwna rzecz, jakoś teraz przestała mnie pociągać. Jestem zmęczony i rozczarowany kobietami jak Brudny Harry. Mam w sercu taką zadrę, że nie mogę przestać myśleć o zemście. Zupełnie nie wiem, jak rodzice mogą dalej być razem po zdradzie ojca? Może dlatego, że się nie kochają i łączy ich tylko wzajemne uzależnienie od robienia sobie przykrości? Wiem, że to niemęskie, ale marzę o tym, żeby mieć siedemdziesiąt lat, siedzieć ze swoją wierną żoną w ogródku i wybierać wzór płyty nagrobnej na wspólną mogiłę. Tym jest dla mnie miłość!
Po wczesnej kolacji poszedłem z wiarołomnymi kochankami na próbę do teatru. Premiera zbliża się wielkimi krokami, a oni wciąż szlifują rolę Kobiety-Cysty. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie na gwałt zmieniać scenariusz, bo cysta zajdzie w ciążę. O Boże! I jeszcze każą mi grać płód w jej brzuchu! To dopiero wyzwanie dla scenografa, tym bardziej że go nie mamy. Nie mamy też oświetleniowców, reżysera dźwięku, inspicjenta i kostiumologa. Nikt mi nie pomaga, więc muszę sam znaleźć sposób na zagranie swojej postaci, trupa leżącego w śmietniku, którego w trzecim akcie zaczynają toczyć czerwie. Mam zamiar przez całą sztukę pojękiwać namolnie jako sumienie narodu i na koniec obsypać się czerwonymi guzikami, które nie tylko będą symbolizować robaki, ale także złe występki popełnione za życia i manifestujące się po śmierci gorejącymi ranami na całym ciele. Ma to być wyrafinowana aluzja do niemoralnego postępowania Kasicy Łasicy, która ukradła nam Filipa.
15 kwietnia
Jestem pańszczyźnianym chłopem uciskanym przez pana. Kilka dni nosiłem worki z cementem i robiłem zaprawę, aż mi popękały moje delikatne dłonie i mam na nich pełno bąbli. Uciskał mnie własny ojciec i matka wariatka. W zeszłym roku postawili w przedpokoju szafę wnękową i odliczyli ją sobie od podatku jako ulgę remontową. Okazało się jednak, że tym samym okradli nasze państwo, popełnili wykroczenie z paragrafu jakiegoś tam i oszukali urząd skarbowy, bo… nie mamy wnęki, więc nie mieliśmy prawa w świetle prawa odliczyć tej szafy. W pocie czoła stawialiśmy wnękę, czyli wznosiliśmy ścianki, między które wszedł felerny mebel. W razie kontroli kant się nie wyda. Wieczorami jak Janko Muzykant siadałem nad książkami i powtarzałem materiał. Czułem się, jak bohater pozytywistycznego wiersza o trudnym dzieciństwie. I miałem powody do dumy, że taki jestem dzielny i wytrwały, dopóki nie przypomniałem sobie, że jeden z nich nosił tytuł Jaś nie doczekał.
Łasica snuje się po naszym domu jak wyrzut sumienia. Co chwilę do kogoś podchodzi i pyta, czy może w czymś pomóc. Wczoraj opowiedziała po raz kolejny historię swego życia. Dzisiaj zawodzi, że cały czas była obiektem kpin przez swój krogulczy nos. Dopiero Filip rozbudził w niej kobietę i dzięki niemu ma wielokrotne orgazmy i szczytuje już bez pomocy dopingu.
Wszyscy uciekamy w popłochu, bo opis szczytującej Łasicy jest dla nas nie do zdzierżenia. Filip coraz częściej mnie pyta, czy nie wiem, co u Heli. Myślę, że zaczyna przeglądać na oczy. Jak wczoraj prał swoje ulubione spodnie w panterkę, wyznał mi, że nos Łasicy trochę mu przeszkadza przy całowaniu i musi trzymać głowę pod kątem czterdziestu pięciu stopni, co z kolei zgubnie wpływa na jego kręgosłup. Jasne, zwłaszcza moralny.
– Pamiętaj Rudi, że nie wszystko złoto, co się świeci… – zakończył mentorskim tonem i powlókł się do pokoju, skąd Kasica znad egzemplarza sztuki nawoływała histerycznie:
– Ale w tej scenie, kiedy cysta pęka, to ja chcę, żeby pękła, czy nie chcę? Bo nie wiem, jak mam to zagrać!
Czuję, że niedługo Filip przepędzi ją do stu diabłów i będzie dramat obyczajowy bez happy endu.
Dzień ciężkiej orki
Do szkoły zadzwoniła dziś pani z fundacji „Europa bez granic” i zapytała, jak nam idzie kampania prounijna. Zgodnie z prawdą, skłamałem, że świetnie. Na śmierć zapomniałem, że wziąłem na swoje rachityczne barki ciężar nie do udźwignięcia. Przy aplauzie całej rodziny postanowiliśmy z Elka, Ozyrysem i Gonzo rozpocząć akcję uświadamiającą na naszej ulicy. Podzieliliśmy się rolami: ja miałem być przybyszem-biznesmenem z lepszej przyszłości po wejściu do UE, Ozyrys Lucyferem, a Elka niewinną duszyczką, którą każdy z nas chce przeciągnąć na swoją stronę. Gonzo radośnie kwiczał, bo miał uosabiać komentujący wszystko chór grecki. Przystąpiliśmy do charakteryzacji. Długo się zastanawiałem, co przemówi najlepiej do naszych tępych sąsiadów, i doszedłem do wniosku, że musi to być bijący w oczy dobrobyt. Założyłem garnitur i całą rodzinną biżuterię. Mama nie zgodziła się, bym zabrał laptopa. Ostatecznie, bardziej niż biznesmena, przypominałem wędrującego Cygana obwieszonego błyskotkami, ale trudno. W razie czego, będę dodawał od siebie didaskalia.
Elka była w bieli i w wianku na głowie symbolizującym czystość i niepokalanie (hm… akurat co do tego mam wątpliwości). Ozi jako Lucyfer był ze swoją ciemną skórą bardzo wiarygodny. Chcieliśmy mu tylko jeszcze doprawić ogon Opony, ale się nie zgodziła. Jednak wszystkich przebił Gonzo! Zrobił sobie z tektury sztuczne głowy i naprawdę wyglądał jak trzy w jednym. Każda głowa ozdobiona była wieńcem z liści laurowych, po które specjalnie zasuwał do sklepu Bulwiak. Jeśli chodzi o przekaz merytoryczny, postanowiliśmy iść na żywioł i improwizować. Wierszem. Żegnani zachęcającymi okrzykami domowników, wyruszyliśmy na podbój świata.
Po powrocie do domu
Zawitaliśmy tylko do jednych drzwi, bo ta praca okazała się bardzo stresująca. Na wszelki wypadek poszliśmy na koniec naszej ulicy. Stanęliśmy na ganku w teatralnych pozach i zadzwoniliśmy. Gdy drzwi się otworzyły, od razu zacząłem: