Выбрать главу

Pierwsza w nocy

Szlag mnie zaraz trafi! Nie mogę spać, bo ojciec rozpalił ognisko w ogródku. Myślałem w pierwszej chwili, że będą piec kiełbaski, ale nastąpił popis skoków przez płomienie. Dobrze, że Filip nie pożyczył ojcu swoich spodni, bo teraz jego tyłek wygląda jak prosię opiekane przez trzy dni na rożnie. Nie pomaga siedzenie w miednicy pełnej zimnej wody. Wyje, ale udaję, że nic nie słyszę.

Poranek, 17 maja

Ojciec nie może siedzieć. Jak zwykle na mnie spada zatarcie śladów kawalerskiej rozpusty, bo mama wraca wieczorem. Jest taki bałagan, że powinienem właściwie wynająć jakiegoś speca od działań logistycznych, żeby pomógł mi ogarnąć rozmiary kataklizmu. Przede wszystkim zacznę od wywozu pustych puszek po piwie, szorowania dywanu i garnków po przypalonym chili con carne. Zjedli wszystko nie wiem jakim cudem, bo jak spróbowałem, to plułem potem przez trzy godziny, nie wspominając o wypalonym przełyku. Chyba nie jest to już moje popisowe danie.

Mam jeszcze jeden orzech do zgryzienia: Gonzo urwał się wieczorem na uliczny festyn i wrócił bardzo z siebie zadowolony. Ja też byłem zadowolony, dopóki nie rozebrał się przed spaniem. Ma na plecach ogromny tatuaż Che Guevary. Teraz to już na pewno będą musieli w przedszkolu umieścić go w izolatce, żeby nie demoralizował niewinnych sześciolatków. Tym bardziej że Gonzo odmawia założenia koszulki. Strach pomyśleć, co z niego wyrośnie, skoro już dziś jest bezwzględnym ekshibicjonistą.

Wieczór

Jestem wykończony jak górnik po szychcie. Siedem godzin szorowaliśmy Gonzo. Ten tatuaż był na szczęście wykonany jakimś roślinnym barwnikiem, ale i tak plecy Gonzo wyglądają, jakby dziesięć lat spędził na galerach i był chłostany systematycznie przez obłąkanego nadzorcę. Strasznie krzyczał, ale włożyliśmy sobie z ojcem do uszu zatyczki, bo obaj jesteśmy niezwykle wrażliwi na krzywdę dziecka.

Odkryłem zastanawiającą, niezidentyfikowaną substancję na naszym talerzu do odbioru telewizji satelitarnej. Wygląda mi to na pozaziemską plazmę. Widać kosmici wybrali mnie do przekazania ludzkości swojego przesłania. Jeden glut niebezpiecznie zwisa i zaraz ścieknie na ziemię.

No nie! To już szczyt wszystkiego! Jakim cudem ktoś zdołał obrzygać nasz talerz??? Zjazd koleżeński był bardziej udany, niż myślałem.

2 czerwca!!!

Ostatnie dwa tygodnie były najstraszniejszymi w moim życiu! Zginął mi gdzieś mój pamiętnik i na samą myśl, że ktoś mógłby go przeczytać, odechciewało mi się żyć. Strasznie żałowałem, że byłem w nim tak szczery i teraz wszyscy dowiedzą się, co tak naprawdę o nich myślę. Dopiero przed chwilą znalazłem go w łazienkowej szafce wśród rozlicznych środków czyszczących. Widocznie jak likwidowaliśmy na ciele Gonzo ślady młodzieńczej fantazji, cisnąłem go byle gdzie i potem o tym zapomniałem. Ale co przeżyłem, to moje! Wszyscy domownicy uparcie dopytywali się, czego szukam, ale wstyd mi się było przyznać. Pamiętniki piszą tylko kucharki i rozhisteryzowane panienki w okresie pokwitania. Ja jestem niestandardowym wyjątkiem. W dodatku strasznie uzależniłem się od tego pisania i czułem, ze eksploduję od nadmiaru niewyrażonych emocji. Teraz czym prędzej nadrabiam zaległości:

– po pierwsze: jestem uczniem Liceum Ogólnokształcącego im. Dzieci Warszawy. Dostałem się za pierwszym podejściem, jak tylko odrzucili moje podanie w czterech innych. To pierwszy naprawdę wymierny sukces w moim życiu. Elka i Ozi są ze mną w jednej klasie i trwa między nami zażarta walka o przywództwo

– po drugie: Filip znowu zamieszkał z Helą w wynajętej kawalerce bez wygód i dzieci, więc Gonzo w dalszym ciągu pozostaje sierotą społeczną. Hela po raz kolejny postanowiła dać mężowi ostatnią szansę

– po trzecie: babcia i Bulwiak nie dają znaku życia. Szukamy ich przez Czerwony Krzyż

– po czwarte: odebrałem paszport i na widok mojego zdjęcia, Ozi powiedział, że nigdzie ze mną nie jedzie

– po piąte: w Dzień Matki odbyła się premiera naszej długo oczekiwanej sztuki i żeby to opisać, muszę teraz zrobić przerwę i nabrać sił.

Obiektywny opis zajść podczas premiery offowej sztuki undergroundowej Bebechy, Flaki, Odchody:

Zaczęło się pechowo, bo o godzinie zero na widowni siedzieli tylko moi rodzice, Gonzo, Adela, ciotka Kasicy Łasicy z prowincji i jakiś tajemniczy osobnik zaopatrzony w aparat fotograficzny, notes, dyktafon i wielką tubę śmierdzącego popcornu. Filip był blady ze zdenerwowania, a ja biegałem jak opętany i zbierałem za kulisami czerwone guziki, które ciągle gubiłem, choć były mi niezbędne jako symboliczne czerwie w kluczowej scenie przełomu wewnętrznego bohatera. Do tego martwiłem się, bo wciąż nie wiedziałem, czy Łucja powinna przyjść (w razie olśniewającego sukcesu), czy też nie (w razie kompletnej klapy). Pół godziny po czasie widownia była już w połowie zapełniona i jak zjawiła się Elka i Ozi, to postanowiliśmy wreszcie zacząć. Filip co prawda upierał się, żeby czekać na Helę, ale jak zobaczyliśmy, że niektórzy ludzie wychodzą, to przystąpiliśmy do ataku. Rozległo się wycie syren i zgasło światło. Rozpoczął się pierwszy akt. Muszę przyznać, że wszyscy bardzo się starali, a Łasica w roli ropiejącej kobiety przeszła samą siebie. Była niezwykle wiarygodna, tym bardziej że przyplątały się jej do nosa pooperacyjne komplikacje i wciąż jeszcze nie jest wampem. Miałem w tym akcie mało do roboty, bo tylko leżałem na śmietniku i udawałem trupa, ale gdy patrzący na mnie aktor podał kwestię „A cóż to za ścierwo tak cuchnie?”, moi rodzice zgotowali mi owację na stojąco. To bardzo mnie podniosło na duchu i zacząłem nawet improwizować, póki Filip nie przerwał sceny mojego rozkładu i nie zaordynował nieprzewidzianej przerwy. Wygarnąłem mu, co myślę o podcinaniu mi skrzydeł i tłamszeniu mojego talentu a potem musieliśmy wracać ponaglani niecierpliwymi okrzykami publiczności:

– Szybciej, do cholery! Dzisiaj dają na trójce Archiwum X!

Kasica wbiegła na scenę i zaległa grobowa cisza, bo w pierwszym rzędzie oświetlona bocznym reflektorem zasiadała Hela w całej krasie. Łasica wreszcie się ocknęła i dukając, rozpoczęła drugi akt:

– Jestem… eee… jestem taka samotna jak… jak… – stała zahipnotyzowana, wpatrując się w pierwszy rząd.

– Jak na nosie moja krosta – podpowiedziała jej usłużnie Hela, a mrok rozsadziła salwa śmiechu.

Filip się bardzo zdenerwował, bo poczuł, że sytuacja przestaje być przewidywalna. Aktor grający głównego bohatera ratował sprawę i przyspieszał:

– Muszę iść odnaleźć siebie, a poza tym… a poza tym…

– Kiszonką śmierdzi od ciebie! – kwiknął radośnie Gonzo.

– Brawo! – krzyknął ktoś z tylnego rzędu i nie wiadomo kiedy Gonzo znalazł się na scenie, wykonując swój popisowy taniec z hołubcami i pokrzykując rytmicznie:

Stała baba na bazarze

Gotowała oczy w garze!

Kasica dostała histerii, a ja, obawiając się, że nie dane mi będzie zagrać mojej kulminacyjnej sceny, wstałem i zacząłem rzucać guzikami, choć to było kompletnie bez sensu. I właśnie wtedy zobaczyłem Łucję, która razem z BB Blachą 450 i całą jego zdegenerowaną kapelą pokładała się ze śmiechu. Gonzo darł się, że będzie teraz skakał przez płonące obręcze, a tajemniczy facet z popcornem jak oszalały pstrykał zdjęcia raz po raz, oślepiając wszystkich fleszem. Byłem już nieźle skołowany i kiedy na scenę wdarł się Blacha, dałem się porwać ogólnemu amokowi. Nawet pomogłem mu podłączyć jego gitarę pod przenośny wzmacniacz. Chłopaki dali naprawdę niezły koncert, a nasze przedstawienie zamieniło się w turniej rapowania na żywo. Każdy, kto chciał zostać fristajlerem, doskakiwał do mikrofonu i po odbębnieniu jednej zwrotki, ustępował miejsca następnemu.