– „jobaków”,
– „ziębów”,
– „pjawidlowych odjuchów bihewiojajnych”,
za to ma:
– „jacis guzi cio takie we śjodku som”,
– „kazie bjałkowo”,
– „niejwicę wegetatywno”,
– „niedobój miłoci”.
Praca, jaką wykonałem, próbując zrozumieć, co do mnie mówi, starczyłaby na wytworzenie energii kinetycznej pozwalającej na błyskawiczne wzniesienie tamy na rzece Jangcy. Wreszcie domyśliłem się, że wszystkie jej dolegliwości (to znaczy Opony) wynikają z braku czułości i zainteresowania z naszej strony, a na dodatek przez te wszystkie lata źle ją karmiliśmy, bo jest alergikiem i powinna być na diecie bezglutenowej. Wietnamka patrzyła przy tym na mnie, jakbym był autorem obostrzeń imigracyjnych. Wreszcie dała mi w miarę zwięzły instruktaż postępowania z psem.
– Wadżiwa gotowane z dzidziem ci bet dzidziu, szićko jedno. Mięsio źle, nietoble. Więciej juchu, śpaciejowac duzio. Cicić. Cicić ciodzienie tai chi. Z psiem cicić. Tai chi tobie na cićko. Wodę źlódlana do picia tylko dawać temu pietnemu psie.
O Boże! Nic nie rozumiałem i denerwowałem się coraz bardziej. Z tego wszystkiego zacząłem się niespokojnie drapać, a na szyi jak zwykle w takich momentach wyskoczyły mi czerwone plamy. Jak to zobaczyła ta nawiedzona Azjatka, jednym ruchem powaliła mnie na kozetkę jeszcze pełną psiej sierści i zaczęła mi robić jakiś dziwny masaż stóp, powtarzając w kółko:
– Jejaks, oddychać głębokie. Wdech, wydech. Oczi spać ja mówię. Źla energia tu być. Śmiejdziącia energia.
Z minuty na minutę czułem się coraz bardziej rozluźniony, tym bardziej że Opona zasnęła i było cicho jak w grobie. Wreszcie pani weterynarz wyciągnęła jakąś długą igłę, dziabnęła mnie nią znienacka w małżowinę, a potem napluła do ucha. Widząc mój popłoch, pogłaskała mnie uspokajająco po głowie:
– Cichaj, cichaj. Thang Peng topla doktora być.
I sam nie wiem kiedy, opowiedziałem jej całe moje pogmatwane życie ze wszystkimi problemami z rodzicami, Blachą, Łucją, babcią, krzywym zgryzem, tęsknotą za prawdziwą miłością, sławą i seksem, a ona przez cały czas wyczyniała nade mną jakieś czary. Jeszcze nikt w życiu tak cierpliwie mnie nie słuchał i nie przerywał. Może to dlatego, że nic nie rozumiała. Wszystko jedno. Takie otworzenie się przed drugim człowiekiem dobrze robi. Chętnie bym ją jeszcze odwiedził, ale nie wiem, czy to dobrze, że miałbym tego samego lekarza do spółki z własnym psem.
W domu
Na progu natknąłem się na dwóch byków z nienaturalnie rozrośniętymi karkami, którzy nonszalancko przemierzali mieszkanie, rozglądając się krytycznie i raz po raz spluwając obficie na dywan. Ojciec za każdym razem, gdy to widział, wznosił oczy do nieba a mama trajkotała:
– Rudi, to panowie glazurnicy.
– Panowie specjaliści glazurnicy – poprawił ją jeden z nich.
– Tak, tak panowie bardzo wielcy specjaliści – podchwycił tchórzliwie ojciec, próbując stworzyć miłe i stabilne podwaliny przyszłej współpracy.
Opanowałem atak kaszlu i zaniosłem Oponę do łóżka. Pomny instrukcji wyznałem:
– Jesteś najpiękniejszą wyliniałą suką, jaka kiedykolwiek spała na moim tapczanie. Kocham cię i będę wspierał we wszystkich twoich życiowych decyzjach.
Opona od razu pomachała ogonem i przewróciła się na grzbiet. Po kilku minutach już spała, chrapiąc wniebogłosy. Niewiarygodne! To naprawdę działa! Proszę, ile może zdziałać odrobina uczucia. Muszę koniecznie wysłać moich rodziców na terapię małżeńską do tego genialnego weterynarza.
Sobota, 15 czerwca
Na dole trwa nieustanny casting ekip remontowych. Przerobiliśmy już wszystkie możliwe zestawy, począwszy od przedwojennego majstra z uczniem, poprzez podstarzałego Maradonę, by zdecydować się wreszcie na pana Mięcia, sympatycznego pięćdziesięciolatka z mięśniakiem kręgosłupa i jednym rodzajem odpowiedzi: „Powoli, przecie się nie pali”. Był najtańszy, a poza tym wyglądał tak autorytatywnie, że moi rodzice nie potrafili mu odmówić. Za chwilę ojciec jedzie z Filipem do Globi, żeby zakupić niezbędne materiały budowlane – glazurę, szlaczki, wykałaczki, cement, fugi, śrubokręty, wyciągi, korkociągi. Akurat teraz musieli sobie wybrać tę przebudowę, kiedy jestem w nieustannym stresie przedwyjazdowym.
Wieczorem przyszedł Ozi, żeby naradzić się w sprawie naszej wyprawy. Po raz kolejny oglądaliśmy mój paszport, debatując, co by tu zrobić z moim niefortunnym zdjęciem. Wyglądam na nim jak zdezorientowany psychopata niemogący się zdecydować, w którą stronę strzelać. Przewiduję kłopoty na lotnisku.
– Nie tylko tam – uściślił Ozyrys. – Myślisz, że w rzeczywistości wyglądasz inaczej?
Wiem, że daleko mi do niego, bo ma wyraźny męski zarost, ale w końcu jako przyjaciel mógłby być mniej szczery. Przecież nie tego od niego wymagam, by walił mi brutalną prawdę między oczy!
Zrobiłem urażoną minę. Może i nie jestem typem amanta, ale za to mam niewiarygodnie głęboką głębię osobowości. A o to znacznie trudniej niż o gładką buźkę. Zwłaszcza w dobie genetycznie modyfikowanej chirurgii plastycznej. Ozi jednak zdołał rozładować atmosferę i puścił na cały regulator nasz ulubiony kawałek Iggy Popa Lust For Life. Odtańczyliśmy rytualny taniec wojowników z Papui-Nowej Gwinei, aż przyszła mama i zagoniła nas do rozładowywania cementu. Ojciec jak zwykle zasymulował atak korzonków i cała robota z wnoszeniem ciężkich pak spadła na nas. Patrząc na ilości, jakie zakupili, można by wywnioskować, że zamierzają dobudować dwa piętra do naszego mikroskopijnego domku. Wycieńczeni padliśmy potem na łóżko.
– Eureka! – Ozi poderwał się na równe nogi. – Zrobimy ci mały retusz na zdjęciu.
Praca fizyczna ma jednak zły wpływ na intelekt, co potwierdziło się godzinę później. Po tym dłubaniu przy mojej podobiźnie, tuszowaniu wytrzeszczonych gałek ocznych i ukrywaniu pulsującej żyły na skroni, efekt był jeszcze gorszy niż na początku. Po za tym uświadomiliśmy sobie, że właśnie dokonaliśmy fałszerstwa dokumentu, co jest oczywistym przestępstwem ściganym z jakiegoś paragrafu. Wpadłem w panikę.
– Teraz to już nigdzie nie pojadę! Chyba, że za kratki!
Łkałem rozdzierająco, aż Ozi pobiegł po rodziców.
– Rany boskie, tylko mi nie mów, że stłukłeś glazurę! – Mama na wszelki wypadek od razu wpadła w szał.
Ozi zreferował jej zajście, znacznie przy tym umniejszając swoją winę.
– Też mi halo. W poniedziałek wyślemy ojca do urzędu i wymienią ci od ręki paszport. Tylko musisz dać nowe zdjęcie.
To prawda. Nie wiem jakim cudem, ale ojcu zawsze udaje się załatwić szybko wszelkie skomplikowane sprawy, które normalnemu człowiekowi zajmują miesiąc. Ojciec twierdzi, że ma na to swój niezawodny patent na tak zwaną sierotę.
– Staję przed okienkiem jak kupa nieszczęścia i tak długo biadolę i narzekam na żonę, aż wreszcie panie urzędniczki, targane litością i wrodzoną nienawiścią do innych samic, wszystko mi załatwiają od ręki.
Mama się dawniej o to wściekała, dopóki w ciągu tygodnia nie załatwił jej rejestracji działalności handlowo-usługowej.
Tak więc mam jeden problem z głowy. Zostało mi już tylko 728, nie licząc psa. Nie może zasnąć, dopóki nie odśpiewamy jej You Are So Beautiful. To skandal tak rozpuścić zwierzaka!