– Chcieliśmy się tylko trochę rozerwać.
Facet, na którego inni mówili „Bysior”, podsunął nam pod nos kartkę:
„Fotel wiklinowy za 270 zł – sztuk 2, krzesełko dziecinne za 114 zł – sztuk 1, składany stolik FIVE O’CLOCK za 307 zł – sztuk 1, hamak JEDNOOSOBOWY za 64 zł – sztuk 1”.
A potem zapytał, czy to nas już dostatecznie rozerwało, bo jak nie, to mogą nam jeszcze zaproponować dział luster i porcelany.
– Robimy wszystko, by nasi klienci poczuli się w pełni usatysfakcjonowani.
Mieliśmy z ojcem oczy pełne łez, bo przy takiej sumie odszkodowania szlag trafi terakotę w łazience i już do końca życia będziemy się kąpać w łazienkowym leju po bombie. Chyba że mamie wpadnie jakaś intratna fucha i będzie musiała wyciągać z depresji na przykład prezesa TVP. Ale on wygląda na szczególnie odpornego na załamania.
Oczywiście nie zgodziliśmy się pokryć szkód, więc zaproponowano nam w ramach dalszych rozrywek przejażdżkę na komisariat i wtedy ojciec już miał zamiar skapitulować, kiedy wpadł wystraszony kierownik działu rekreacyjnego i zaczął nas gorąco przepraszać.
– Sprzęt był źle zabezpieczony. My rozumiemy, że klient chce najpierw go przetestować a nie kupować kota w worku. To nasza wina, mieliśmy wczoraj poprawić zaczepy, jakie to szczęście, że panom się nic nie stało.
W ojca jakby strzelił piorun.
– To skandal! – Potrząsał gniewnie łysiną. – To się nadaje do telewizji i Biura Ochrony Konsumenta! – grzmiał jak Churchill przed bitwą o Anglię.
– Ależ proszę się uspokoić. Dołożymy wszelkich starań, by wszyscy byli zadowoleni.
Szczerze mówiąc, wątpię. Na twarzy ochroniarzy widniał tak rozdzierający zawód, że zrobiło mi się ich żal. Znowu ich ominie rozróba i będą musieli obejść się smakiem. Tymczasem kierownik, gnąc się w ukłonach jak biczowana niewolnica z plantacji bawełny, przystąpił do drugiego etapu negocjacji, czyli próby wręczenia łapówki.
– A może jakiś hamaczek do ogródka? Osobiście sprawdzę wytrzymałość linek.
Ojciec był nieubłagany.
– Skandal! Chce mnie pan przekupić? A takie dwa krzesełka wiklinowe nie mogą być zamiast hamaka?
– Jedno – rzucił sprzedawca.
– Dwa – zlicytowałem.
– Półtora – łamał się kierownik rekreacyjny.
– Trzy bez atu – ojca porwała pasja brydżowa.
– Pas.
Tym sposobem wyszliśmy stamtąd z pięcioma guzami (łącznie) i dwoma fotelikami. Żałowałem bardzo, że nie było z nami Gonzo, bo wtedy rozmiar zniszczeń byłby z pewnością większy i może udałoby się nam utargować jeszcze stolik do kompletu.
W domu
Mama pojechała do Castoramy po szpachelki i zaprawę. Leżymy z ojcem z workami lodu na głowach i oglądamy powtórkę „Ulicy Sezamkowej”. Dziś odcinek poświęcony robieniu zakupów w centrach handlowych.
Wtorek, dzień przed wylotem
O godzinie siódmej rano, w samym środku zasłużonych wakacji zerwał mnie na równe nogi śpiew:
Do przodu Polsko ooo!
Do przodu Polsko ooo!
Ten mecz wygramy ooo!
To Miecio – wierny kibic futbolu, rozpoczął pracę. Dziękowałem Bogu, że na początek dnia nie wybrał naszego hymnu narodowego w interpretacji pewnej piosenkarki. Tego bym nie zniósł. Zszedłem na dół i posprzątałem po śniadaniu Gonzo. Jak ten dzieciak może jeść ciągle marynowane śledzie? Zrobiłem sobie pełną miskę ciniminis z mlekiem, ale Opona tak się śliniła, że w końcu dałem jej trochę. W drzwiach ukazał się kudłaty łeb naszego glazurnika.
– No! Nareszcie ktoś mi zrobi herbaty!
Miecio pije ją hektolitrami. Żeby chociaż przynosił z powrotem puste szklanki! Jest nimi zastawiona cała podłoga i co chwilę ktoś z nas je rozdeptuje. Tłuczone szkło wdziera się wszędzie i nasz dom będzie niedługo wyglądał jak cygańskie rezydencje, bo resztki szklanek mieszają się z zaprawą i błyszczą już wszystkie ściany w łazience. Ledwie dostarczyłem mu świeżej dawki teiny, a już zagnał mnie do podawania glazury. Nie sprzeciwiłem się, bo mama rozkazała, żeby go nie drażnić. Podobno fachowcy są niezwykle wrażliwi. Może nawet bardziej niż artyści. Miecio rozpoczął kolejny monolog na temat jakiegoś meczu.
– To, panie, skaranie boskie z tymi piłkarzami. Jak oni grają? Tak to sobie mogę za babą gonić, a nie za piłką. Ta gra ma swoją filozofię, piłka nie lubi frajerów. Bo piłka, panie, bo piłka… – Tu dramatycznie zawiesił głos, a potem dokonał odkrycia: – jest okrągła.
Aż mi szczotka wypadła z ręki na tę błyskotliwą konkluzję, ale pomny przestróg mamy okazałem wyjątkowe zainteresowanie:
– Coś takiego!
Miecio spojrzał na mnie z osłupieniem.
– Panie, coś pan, głupi czy co? Jak Boga najszczerzej kocham!
Żeby ukryć własną dezorientację, zacząłem smarować ściany klejem.
– Tylko żeby mi równo było!
Smarowałem i smarowałem w pocie czoła, modląc się w duchu, żeby wreszcie przedawkował z tą herbatą, bo wtedy miałbym szansę się chociaż ubrać. A tak stałem w mojej kropkowanej pidżamie i wyglądałem, jakbym się urwał na przepustkę ze szpitala psychiatrycznego.
– To ja może skoczę na chwilę na górę? – zagaiłem nieśmiało.
– Nie ma czasu. Trza się wziąć ostro do roboty, bo dzisiaj Lech z Górnikiem gra. Lecim z kafelkami.
No to poleciałem. Cztery stłukłem za pierwszym podejściem, tak mi się ręce trzęsły. Miecio tymczasem wygrzebywał sobie gruz zza paznokci, nucąc jakąś rzewną melodię. Kiedy skończyłem jedną ścianę, spojrzał, no i się zaczęło!
– Panie coś pan, panie, ocipiał? Pionu nie trzyma, poziomu nie trzyma! Jak ja tera fugi położę? Bumelka i fuszerka! Zrywać!
Jeszcze chwila, a stanąłby z bacikiem, komenderując: „Padnij! Powstań!”. Na szczęście Opona po raz kolejny okazała się najlepszym przyjacielem człowieka i zwymiotowała na podłogę w kuchni, więc wymknąłem się posprzątać, a potem siedziałem zamknięty we własnym pokoju, bojąc się oddychać. To jakaś paranoja!
Po reanimacyjnej drzemce
Mam pęcherze od ciężkiej pracy fizycznej, przez co moje ręce ani trochę nie przypominają dłoni wyrafinowanego intelektualisty. Posmarowałem je maścią propolisową. Podobno lepszy od niej jest tylko kit pszczeli, ale skąd ja teraz wytrzasnę pszczoły, nie mówiąc o ich wyciskaniu?
Mama z ojcem rwą sobie włosy z głowy, bo Miecio odmówił poprawienia niedoróbki, tłumacząc, że to nie on przyklejał glazurę. Odmówił wydania sprawcy, a na koniec obraził się, wyrzucając z siebie cały żaclass="underline"
– Ciągle mnie ktoś kontroluje i pyta. A to dlaczego krzywo, a to czemu popękało? A co ja jestem, omnibus? Jak tak ma być, że człowiek dobrego słowa nie uświadczy, tylko wymagania i kwękania, to ja chromolę! To, panie, nie może być, że już człowiek żadnej fuszerki zrobić nie może. Ja nie muszę pracować, ja mam rentę.