Przynajmniej tu bez zmian. Gdyby jeszcze ten dzieciak stał się potulną owieczką, to nie potrafiłbym pogodzić się z tymi wszystkimi ekstremalnymi zmianami.
W samolocie
O mało nie spóźniliśmy się na samolot, bo przed nami w kolejce do odprawy stała osiemdziesięcioosobowa brygada muzułmańskich feministek. Tym razem jednak się nie denerwowałem. Pomogłem nawet jednej z nich nakleić karteczki na bagaż. Nasza przewodniczka Jola była szczęśliwa, że wracamy w tym samym składzie. Opowiedziała nam o wycieczkach na zachód tuż przed obaleniem totalitaryzmu. Wtedy z dwudziestoosobowej grupy do kraju wracał tylko pilot.
Babcia, usadowiona koło Bulwiaka, niecierpliwie pokrzykuje:
– Gazu! Gaz do dechy!
Znowu mam miejsce przy oknie, ale tym razem niech ktoś inny wypatruje pożaru silnika. Martwi mnie zdecydowanie poważniejsza sprawa: ciągle mam ropiejące krosty. Nie mogę się w takim stanie pokazać na Okęciu, bo tuż przed wyłączeniem komórki przyszły do mnie dwa SMS-y, które spowodowały mój nerwowy rozstrój:
1. „Będę czekała na lotnisku. Mam tyle do opowiedzenia. Tęskniłam. Łucja”.
2. „Mątujemy novom capele. Będziesz pisał texty. Podżuce ci na lotnisko demo. Nara. BB Blacha 450”.
Mam cztery godziny na podjęcie ważnych decyzji życiowych i pozbycie się trądziku. Startujemy. Aaaaa-aaaaa!!!
Joanna Fabicka