Łeb mi chyba zaraz pęknie na milion kawałeczków, takiego mam kaca. A zaczęło się od tego, że o mało nie spóźniliśmy się na pociąg, bo Gonzo uparł się mnie odprowadzać w stroju góralskim i zrobił w domu histerię. Mama udobruchała go w końcu pióropuszem z czasów mojego dzieciństwa, argumentując nie bez logiki, że to też strój góralski, tylko że pochodzi z Andów. Gonzo było wszystko jedno, jakie to góry. Dla podtrzymania ogólnego nastroju rozbawienia i radości, ojciec całą drogę na dworzec śpiewał:
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni,
gdy nie ma dzieci w domu, to jesteśmy niegrzeczni.
Aż strach pomyśleć, co zastanę po powrocie. Przecież moich rodziców ani na moment nie można spuścić z oka. Zaraz wpakują się w jakieś romanse, afery kryminalne albo nekrobiznes. Niestety, mam za mało czasu, żeby załatwić im dozór kuratora. Co prawda babcia obiecała, że będzie mieć na wszystko oko, ale wiadomo, że jak znowu jej się odklei sztuczna rzęsa, to będzie miała wypaczony obraz rzeczywistości. Chociaż przyznać muszę, że w rzadkich przebłyskach świadomości można się z nią dogadać. Niestety, coraz częściej trenuje balanse, bo jest obecnie na etapie romansu z Niżyńskim. Wydaje jej się, że żyjemy w dwudziestoleciu międzywojennym, w dodatku w Hollywood. Wczoraj na przykład zażądała świeżo wydojonego koziego mleka na okłady. Ojcu udało się podstępnie zastąpić je kartonem UHT 2%. Do tego skłamał, że ordynans przywiózł je prosto z jałowych gór Albanii. Zostaje mi więc liczyć na zdrowy rozsądek Gonzo, a to jest równoznaczne z wpuszczeniem do klatki Leppera z Rokitą. Albo z tą posłanką, co ma w oczach te… no, kobiety lekkiego prowadzenia.
Kiedy wreszcie dotarliśmy na dworzec, nikt nie pamiętał, gdzie miała się odbyć zbiórka. Mama poszła do informacji i po kilku minutach wszyscy mogli usłyszeć upokarzający komunikat, który rozległ się z megafonów:
„Organizatorzy wyjazdu na ferie zimowe dla dzieci specjalnej troski proszeni są o zgłoszenie się po chłopca w okolice dworcowego zegara. Podajemy rysopis: niski jak na swój wiek, nieproporcjonalnie zbudowany. Włosy kręcone, nazbyt obfite. Z wyglądu niezadowolony. Powtarzam: nieproporcjonalny i niezadowolony!”
Nigdy tego mamie nie wybaczę! Pod zegarem pojawiły się dzikie tłumy tarzających się ze śmiechu podróżnych. Czułem się jak małpa w klatce albo kobieta z trzema jądrami, taką wzbudzałem sensację. Po tym anonsie mogłem już zapomnieć o jakimkolwiek prestiżu.
Na szczęście organizatorzy też poczuli się urażeni i za chwilę rozległo się sprostowanie, że to wyjazd nie dla dzieci specjalnej troski, ale dla sierot społecznych z patologicznych rodzin. Na to wkurzyła się mama, ale dzięki Bogu kierownik dworca odłączył megafon i mógłbym wreszcie wsiąść do pociągu, gdybyśmy tylko nie zostawili mojej walizki w domu. Nastąpiła gorączkowa narada i rodzice ustalili, że mój bagaż przyjedzie następnego dnia wraz z opiekunem, który dziś nie zdążył, bo musiał z żoną wybierać kafelki do łazienki.
W pociągu nie było dla mnie miejsca w przedziale i całą drogę spędziłem na skrawku podłogi przed toaletą, z której już po godzinie zaczęło coś wyciekać. Miałem przy sobie tylko ten rum od pani H., no więc go wypiłem, żeby pozbyć się zbędnego bagażu. A dalej to już nie pamiętam.
Ocknąłem się przed chwilą z niewyraźnym wspomnieniem, że jakiś Murzyn taszczył mnie pod górę, brnąc w zaspach. Jest to zapewne początkowa faza delirium tremens, tylko białe myszki zastąpili u mnie kolorowi, bo zawsze byłem bardzo wrażliwy na kwestie rasistowskie.
Jak tylko przestanie mi się kręcić w głowie, pójdę na zwiad.
Wieczór
Umęczony do nieprzytomności poszukiwaniem czegoś do picia, trafiłem w sam środek narady wojennej poświęconej… mojej osobie! Debatowano zaciekle, co ze mną zrobić. Do najbardziej humanitarnych propozycji należało dyscyplinarne odesłanie mnie do domu. Dowiedziałem się, że mój stopień demoralizacji przechodzi najśmielsze oczekiwania, a w mojej moralnej zgniliźnie mogą unurzać się inne dzieci. Tylko jedna opiekunka o twarzy zagubionej myszki z bardzo dużą wadą wzroku (zez rozbieżny), prezentowała chrześcijański światopogląd, że nawet największemu grzesznikowi należy się druga szansa, a poza tym nie można mnie odesłać, bo zasypało drogę i wydostaniemy się stąd na wiosnę, albo za pięć lat, jak doprowadzą tu wyciąg. Potem zapytano, czy mam coś do powiedzenia. Oczywiście, jak każdy erudyta, zawsze mam coś do powiedzenia, ale na moje nieszczęście właśnie wtedy odbiło mi się rumem, więc czknąłem rozdzierająco, czym wywołałem ogłuszający aplauz jakiejś bandy z tatuażami i w bandanach na głowie. Najgłośniej śmiał się Murzyn, ten sam, którego przyłapałem w ogródku przed domem na śpiewach gospel. A więc jedno mam z głowy, nie mam jeszcze delirium i nie muszę iść na odwyk.
W taki oto sposób zostałem guru prawdziwych „gangsta”. Nie wiem, czy udźwignę tę sławę, bo w stosowaniu przemocy fizycznej zawsze byłem kiepski. Muszę zatem walczyć jak Woody Allen – intelektem.
Noc
Śpimy na werandzie, bo tłok w schronisku niemożliwy a wszystkich zbłąkanych wędrowców trzeba przyjąć. Jest tak zimno, że gęsia skórka zrobiła mi się nawet na dziąsłach. Za to mam niezły widok na niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie.
Mój nowy przyjaciel, Ozyrys, podzielił się ze mną butami, więc marznie nam tylko jedna noga. Ozyrys tak naprawdę nie jest egipskim bogiem, tylko ma tak na imię po swoim dziadku – afrykańskim Egipcjaninie. Poza tym wszystko inne ma polskie. Matkę też, więc nie grozi jej atak mojego ojca zgłębiającego swoją wiedzę o orientalnych kobietach.
Największym marzeniem Ozyrysa jest odnalezienie własnego ojca, który przed laty poszedł na obronę lekarskiego dyplomu i już nie wrócił. Ponieważ uratował mnie przed zamarznięciem na śmierć w leśnej głuszy i nie zostawił pijanego w górach, obiecałem, że zrobię wszystko, by mu w tym dopomóc. Rozważyliśmy nawet wynajęcie detektywa, ale póki co, oni nie działają w fundacjach charytatywnych. Na koniec pokazał mi swoje sznyty na rękach, a ja, nie mając się czym zrewanżować, zdecydowałem się na prezentację swojej wady zgryzu. Potem streściłem mu historię mojej pierwszej zawiedzionej miłości. Ozyrys wykazał duże zainteresowanie. Stwierdził, że chętnie pozna tę cizię. Mam mieszane uczucia. Jest na to zbyt przystojny. Uścisnęliśmy sobie grabę i poszliśmy spać.
Czuję, że zaczyna się fundamentalna zmiana w moim życiu. Nadchodzi czas prawdziwej męskiej przyjaźni, braterstwa, omerty i jeśli trzeba – krwawej vendetty.
Auć! Weszła mi drzazga w pośladek!
Ranek. Poniedziałek, 3 lutego
Obudziły nas straszne przekleństwa dobiegające z dworu. Rzuciliśmy się wszyscy do okien i zobaczyliśmy faceta rozebranego do pasa w pięciostopniowym mrozie. Był objuczony jak wielbłąd, pot lał się krystalicznym strumieniem po jego purpurowej twarzy i z furią kopał przed sobą monstrualnych rozmiarów walizę. Była już tak zmasakrowana, że wokół walało się pełno porozrzucanych łachów. Zarykiwałem się z chłopakami, radząc mu nawet, żeby spuścił ją w przepaść, póki nie rozpoznałem swojej kaszmirowej kamizelki. Dostałem ją kiedyś od Bulwiaka i stanowiła najbardziej ekskluzywny element mojej garderoby. Zabrałem ją na wypadek, gdyby jednak udało mi się zorganizować w tej głuszy na przykład spotkanie z Miłoszem. Teraz była tylko sponiewieraną i ubłoconą szmatą. Facet stał przed schroniskiem i darł się wniebogłosy:
– Gąbczak! Niech cię tylko dorwę w moje umęczone łapy!
To na pewno ten nowy opiekun. Czy zawsze muszę na swojej drodze spotykać samych psychopatów?