Выбрать главу

Sobota

Wychowawczyni najmłodszej grupy zapytała przy śniadaniu, czy nikt czegoś przypadkiem nie znalazł. Odmówiła sprecyzowania, co by to mogło być. Milczałem jak oficer wywiadu przesłuchiwany przez gestapo. Korci mnie, żeby włożyć to do koperty i wysłać do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Z tej bezczynności budzi się we mnie zgnilizna moralna. Muszę zająć się czymś pożytecznym.

Niedziela

Grupa poszła przez zieloną granicę do Czech, bo tam jest tańsze piwo. Znowu zostałem sam z moimi dziewczynami. Pomagałem im przebierać soczewicę i z tych nudów zrobiłem wykład o emancypacji i prawach kobiet. Słuchały tego jak bajki o żelaznym wilku. Szczerze mówiąc, czułem się jak guru. Uświadomiłem im, jak wielkim potencjałem dysponują, i że czas patriarchatu bezpowrotnie się skończył. Efekt trochę przerósł moje oczekiwania, więc kiedy zaczęły skandować: „Precz z uciskiem kobiet”, uciekłem w popłochu. Tym bardziej że pod drzwiami świetlicy zebrał się spory tłumek żądnych zemsty samców i znacząco pochrumkiwał.

Godzina 14.00

Hinduskie niewolnice podniosły bunt. Odmówiły przygotowania obiadu, bo na TV Polonia leciała powtórka 07 zgłoś się. W rezultacie soczewica rozgotowała się na niejadalną packę i kierownik schroniska musiał podać wszystkim świeżo rozmrożoną kiełbasę śląską. Było to tak dalece niezgodne z jego światopoglądem, że pożyczył ode mnie cztery środki uspokajające. Twierdzi, że tym samym wprowadził złą karmę pod swój dach, bo mięso wzmaga agresję i budzi nieczyste myśli. Ma rację. Wieczorne ognisko przerodziło się w istny show. Okutane w sari niewolnice tańczyły przy muzyce Madonny, a podstawowymi rekwizytami były banany.

Czuję, że apokalipsa zbliża się w zabójczym tempie do tego niewinnego, rajskiego zakątka. W dodatku prześladuje mnie myśl, że to ja jestem sprawcą tego zamieszania. A wszystko przez to, że od małego byłem indoktrynowany przez własną matkę i sam już nie wiem, czy jestem za patriarchatem, czy przeciwko. Obawiam się zbiorowego linczu i wbicia na pal. Muszę się gdzieś zabarykadować, bo moja grupa jeszcze nie wróciła i w razie czego nie będzie kto miał mnie ocalić. Że też moje życie musi zależeć od bandy alkoholików. Po raz pierwszy zatęskniłem za domem.

10 lutego

Grupa jeszcze nie wróciła. Myślę, że zasypała ich jakaś lawina albo rozstrzelała straż graniczna. Zostałem sam w jaskini lwa. Odcięty od świata. Boję się zejść na śniadanie. Ci nawiedzeni krisznaici zupełnie zapomnieli o miłości bliźniego. Całą noc ktoś dobijał się do drzwi. Na pewno poćwiartują moje zwłoki i wrzucą do wielkiej zamrażarki. Skończę obok mrożonego kalafiora i marchewki. Dudnienie trwa. Ratunku! Mogę już ruszać dużym palcem w unieruchomionej nodze. To jednak za mało, bym kłusem gazeli opuścił to niebezpieczne miejsce. Chyba zacznę nadawać sygnał SOS metodą dymną.

Godzinę później

Drzwi do mojej samotni zostały wyważone siłą. W samą pory, bo zaczęła już się kopcić firanka. Obłąkańcy w pomarańczowych szmatach wylali mi na głowę kubeł zimnej wody. Teraz oprócz gangreny w zwichniętej kostce dorobię się zapalenia płuc, odleżyn a może nawet trądu. Będą mi po kawałku odpadać co cenniejsze części organizmu, aż zamienię się w niezidentyfikowaną breję, podobną do tej, jaką serwuje się tu na kolację. Brrr!

Wtorek, trzy dni do powrotu

Mogę już chodzić. To niewątpliwie dobra wiadomość. Obejrzałem dokładnie wszystkie najbardziej wystające członki mojego ciała. Nic mi nie odpada. Co za ulga! Wygląda na to, że wrócę do domu cały i zdrowy, a w dodatku będę jedynym, który przeżył. Po mojej grupie ślad zaginął. Żal mi Ozyrysa. A mogliśmy jeszcze tyle przeżyć! Pech mnie nie opuszcza, zazdrosny los zabiera mi wszystkich, których kochałem: Łucja szwenda się z BB Blachą, Bulwiak jako bigamista gnije w więzieniu, mój jedyny przyjaciel dogorywa gdzieś w skalnej rozpadlinie, babcia świruje, a Elka walczy z nadmiarem męskich hormonów. Że też nic złego nie przytrafia się nigdy Gonzo ani moim wyrodnym rodzicom. Oni zawsze spadają na cztery łapy. Napiszę dla Ozyrysa hymn pochwalny w konwencji hip-hopowej. Należy mu się. To przecież on odkrył jeszcze jeden z moich niezliczonych, ukrytych talentów;

Czarny przyjacielu

Jak z Bronksu modelu

Takich jak ty

Jest naprawdę niewielu

Na moją frustrację

Na szarą abnegację

Na nudną kolację

Wcinam pistacje

W głowie mam ciągle

Twoje przesłanie

Od dzisiaj to będzie

Moje zawołanie

Hej Białasie

Pamiętaj poniewczasie

O superwypasie

O wielkiej kasie

O to właśnie chodzi

Jak źle się powodzi

Prawdziwa wolność

Życie ci osłodzi

Dobrze mi szło, ale ciągle miałem problem z puentą. W dodatku na dole powstał jakiś straszny harmider, więc przerywam i idę zobaczyć, co się dzieje.

Wieczorem

Bogowie naprawdę sprzysięgli się przeciwko mnie. Właśnie całą grupę przywiózł jeep Wojsk Ochrony Pogranicza. Nikomu nic się nie stało. Mają tylko gigantycznego kaca. Podobno zabłądzili w drodze powrotnej i zatrzymali się w jakimś czeskim schronisku, a ponieważ tam piwo jest w dalszym ciągu tańsze niż u nas, to musieli przenocować. Trochę się boczyłem na Ozyrysa, bo już przyzwyczaiłem się do myśli, że nie żyje. Ale lody zostały skruszone, kiedy wręczył mi cudem ocalałe cztery puszki piwa „Złoty bażant”. To naprawdę ładnie z jego strony.

Wypiliśmy je do spółki i Ozyrys poszedł na masaż. Twierdzi, że ma lecznicze działanie i opracował go sam bóg Wisznu, siedząc pod drzewem. Mogą go wykonywać tylko wtajemniczone kobiety po złożeniu ślubów czystości. Wcześniej biorą kąpiel w płatkach orchidei i zakładają rytualne sari. Ja tam nie wiem, bo od jakichś dwóch dni te wszystkie nawrócone hinduski noszą dżinsy i palą papierosy. Ich mężczyźni wciąż mają do mnie żal, dlatego staram się schodzić im z drogi.

Środa, 12 lutego

Jutro wyjeżdżamy, podjąłem więc męską decyzję, że muszę zdobyć jakiś szczyt. Pogoda nieco się poprawiła. Jest co prawda lekka mgła, ale liczę na to, że moja intuicja podpowie mi, w którą stronę iść. Zakładam lakierki. Nie mam innych butów, ale będę szedł na krawędziach, więc może się nie ześlizgnę w przepaść. Muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć na wieczorne pożegnalne ognisko.

Zielona noc, przed ogniskiem

Naprawdę nie mogę uwierzyć, że to się przytrafiło właśnie mnie! Odszedłem może z dziesięć metrów i momentalnie straciłem orientację w tej mgle. Zacząłem miarowo oddychać, żeby nabrać dystansu do tragedii, ale przypomniałem sobie o hiperwentylacji i wstrzymałem oddech. Długo to nie trwało. Muszę potrenować pod wodą. Kręciłem się w kółko dobre piętnaście minut, aż wreszcie dopadła mnie panika. Mgła gęstniała coraz bardziej, a niebo pokryło się śnieżnymi chmurami i w ciągu sekundy zrobiło się ciemno jak w nocy. Próbowałem miarowo posuwać się do przodu, zgodnie ze starą maksymą, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przez te piekielne lakierki tak się ślizgałem, że moje wysiłki przemierzenia choć kilku metrów spełzały na niczym. Trzy kroki do przodu i zjazd do tyłu po oblodzonej drodze. Już myślałem, że zostanę tu do wiosny niczym żywa manifestacja przypowieści o Syzyfie, gdy z kłębów mgły wyłoniły się trzy duchy. Wszystkie miały na głowach czerwone kaptury a w rękach kije, którymi torowały sobie drogę. Byłem pewien, że oto nadszedł dla mnie moment Sądu Ostatecznego i stanąłem właśnie przed obliczem Świętej Inkwizycji. Zamknąłem oczy ze strachu i usłyszałem: