– A co, u diabła, tu robisz, chłopcze, w taką pogodę?
Duchy podeszły bliżej i zobaczyłem, że mają na sobie czerwone ortaliony Nike, na nogach narty a w rękach kijki narciarskie. Ufff, co za ulga, to normalni turyści. Spojrzeli na moje lakierki pokryte warstwą lodu i to udowodniło mi, że mam jeszcze stopy, bo wcale ich nie czułem. Popukali się znacząco w czoła i przystąpili do akcji ratunkowej. Dali mi czegoś do picia z termosu i zaraz poczułem się jak wtedy, gdy na sali operacyjnej dostałem głupiego jasia. Spłynęła na mnie fala wigoru i wszystko mnie bardzo śmieszyło. A najbardziej to, że trzymałem się ich kijków, podczas gdy wciągali mnie pod górę, aż do samego schroniska. Śmiałem się tak głośno, że nagle puściłem je i runąłem przed siebie jak długi na wyciągniętych rękach. Dlatego teraz jestem wściekły, bo siedzę przy ognisku i nie mogę trzymać patyka, na którym wszyscy opiekają swoje kiełbaski. Mam zwichnięte oba nadgarstki. Podobno do jutra ma przejść. Mam nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, jak pokonam drogę do stacji PKP z bagażami, skręconą nogą i unieruchomionymi rękami. Jeśli to się uda, to sprzedam prawa do ekranizacji tego wyczynu w Hollywood i będę na bank w Księdze Rekordów Guinessa.
13 lutego, do domu
Hm… Za kilka minut zbiórka na dole, a ja jeszcze się nie spakowałem. Ozyrys miał mi pomóc, ale żegna się od dwóch godzin ze swoją masażystką. Spróbuję powkładać rzeczy do walizki zębami.
A teraz pędem na dół. Gotowi, do biegu, start!
W pociągu
Jak dobrze. Siedzimy w przedziale dla inwalidów. Ja jako inwalida, a Ozyrys jako mój opiekun. Reszta tłoczy się na korytarzu, bo cała Polska wraca z ferii akurat tym pociągiem.
Tuż przed odjazdem przeżyłem chwile istnej grozy w dworcowej toalecie. Stałem sobie cierpliwie nad pisuarem, gdy nagle obok mnie pojawił się jakiś elegancki mężczyzna i patrząc prosto w ścianę, zaczął:
– No i co, kochanie?
Strach ściął mnie z nóg. Tyle się naczytałem o utajonych pedofilach i szajkach handlujących młodymi chłopcami. Tymczasem on mnie nadal nagabywał:
– Już niedługo, ptaszynko, ci poćwierkam, co ty na to?
Postanowiłem jednak nie mówić, co ja na to, i nie kończąc, rzuciłem się do wyjścia, przez co ochlapałem sobie spodnie. W poczekalni rozglądałem się nerwowo za jakimś patrolem, ale ich nigdy nie ma tam, gdzie uprawia się nierząd. Odwróciłem się i stanąłem twarzą w twarz z moim toaletowym oprawcą.
– Rybeńko ty moja… – szepnął namiętnie.
Przyładowałem mu w brzuch skołowaną łepetyną i wtedy mój wzrok padł na jego prawe ucho, w którym tkwiła słuchawka. Cały czas rozmawiał przez komórkę!!! Gdy spostrzegłem rozmiary mego błędu, ogarnęło mnie przerażenie. Biedny chłopina zbierał się niezdarnie z dworcowej podłogi, wokół leżały porozrzucane jakieś firmowe wydruki. Oczywiście zebrał się spory tłum, a jakaś baba jazgotała:
– Do poprawczaka tych blokersów! Niewinnego człowieka napadł! Banda narkomanów i Murzynów!
Przez tłum przebiegł groźny pomruk, ale na szczęście nasz opiekun choć raz się przydał:
– Przecież pani widzi, że chłopak niedorozwinięty, a do tego kaleka – tłumaczył cierpliwie, wskazując na moje obandażowane nadgarstki.
Na szczęście w tym momencie wjechał pociąg i gawiedź rozpierzchła się, by łapać wolne miejsca w przedziałach.
Już po raz drugi zostałem potwornie upokorzony na stacji kolejowej. Chyba zacznę przemieszczać się samolotami.
Reszta podróży upłynęła spokojnie. Do snu kołysał mnie monotonny wywód Ozyrysa, który ubolewał, że zabrakło mu dosłownie kilku seansów, żeby dotknąć sutków masażystki.
W domu
O Panie! I po co ja wracałem? Nie zdążyłem odpocząć po tym wyjeździe, a już wpadliśmy wszyscy w oko cyklonu. Na peronie powitali mnie niezadowoleni rodzice stwierdzeniem:
– Aż trudno uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy.
Ucieszyła się tylko babcia, która spod zwojów wyliniałych karakułów oznajmiła mi, że jutro mam pojechać do jej letniej rezydencji doglądać budowy basenu. A więc tu bez zmian. Świruje aż miło. Wszyscy ruszyli żwawo przed siebie, zostawiając mnie na peronie z moją walizką i siedmioma ciupagami, które przywiozłem im na pamiątkę. Strasznie się spieszyli, bo Gonzo został sam w domu i bali się, czy czegoś nie wymyśli. Ich pedagogiczna niefrasobliwość ścina mnie z nóg. Dopiero na moje nerwowe okrzyki zobaczyli, że coś ze mną nie tak.
– Gdzie wkładałeś te swoje łapska, że ci je przetrącili? – zapytał ojciec z błyskiem w oku, ale musiałem go rozczarować opowieścią, jak to było naprawdę.
Wreszcie dotarliśmy przed dom. Był cały oflagowany, przed drzwiami stała barykada z krzeseł i garnków, a w oknie trwał na posterunku Gonzo z paczką zapałek w ręku i krzyczał:
– Nie zbliżać się, bo się podpalę!
– Ależ Wiktorku… – Mama była nieźle zdezorientowana.
Na szczęście okazało się, że Gonzo nie ma wobec nas niecnych zamiarów, a cała jego agresja wymierzona jest w przestępującą z nogi na nogę i chuchającą w dłonie dziwną parę. Ona siedziała w przydomowym ogródku na stercie walizek i płacząc, rwała sobie włosy z głowy, a on… O!!! To było coś! On wyglądał niczym Robinson Cruzoe. Miał czarne włosy do ramion, pokaźny zarost, muskularne ciało i robił sobie skręta. Pod pachą trzymał wypchanego… krokodyla!
Stanęliśmy wszyscy, jak żona Lota zamieniona w słup soli. O co, u licha, chodzi tym razem?
– Najazd barbarzyńców! Najazd na dom! – darł się Gonzo histerycznie.
Mama fukała gniewnie na tatę:
– Zrób coś, jesteś głową rodziny!
– Ja??? Yyy… wcale nie. – Ojciec bronił się ze wszystkich sił przed zajęciem konkretnego stanowiska.
Tylko babcia zachowała się normalnie. Podwinęła poły futra i ruszyła zdecydowanie w stronę najeźdźców po oblodzonym trawniku. Runęła Zarośniętemu w objęcia, szlochając:
– Filipek!
Tak oto po prawie pięciu latach zobaczyłem ponownie mojego brata i jego żonę Helę. Trochę głupio wyszło, że z całej rodziny rozpoznała ich tylko babcia, która jest niespełna rozumu.
Dwa dni później
Jestem wykończony. Nasze mieszkanie jest bardziej przeludnione niż Tokio. Każdy się o siebie nieustannie ociera, a że wszyscy jesteśmy znerwicowani, grozi nam nieunikniona katastrofa. Gonzo się chwilowo wyciszył. Biedny dzieciak jest w strasznym szoku. Ostatni raz widział swoich rodziców, kiedy jeszcze nosił pampersy. Myślę, że nie można mu robić wody z mózgu. Kiedy już oswoił się z myślą, że jest porzuconym dzieckiem, nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się mama i tata. Boję się, jak to wpłynie na jego psychikę. Ale z drugiej strony już chyba nie może być gorzej.