Выбрать главу

Moi rodzice siedzą w kącie i głupkowato się uśmiechają. Jak zwykle sytuacja ich przerosła. Filip uparł się, że z braku powierzchni mieszkalnej będzie spał w ogródku, ale mama zaprotestowała. Stwierdziła, że pracuje teraz nad procesem asymilacji i nie chce się narażać sąsiadom. I kto by pomyślał, że taki z niej mieszczański kołtun. Wszyscy jesteśmy zawaleni dziwnymi prezentami, których przeznaczenie jest niejasne. Po co nam na przykład siedemnaście słoików marynowanych mrówek, cztery kartony yerba matę albo włócznia Zulusów?

Tylko babcia jest zadowolona. Twierdzi, że nareszcie będzie miała z kim chodzić na kurs tanga argentyńskiego. Według niej Filip jest jedynym mężczyzną w naszej rodzinie, z którym można się pokazać publicznie. Do tego nosi na okrągło odziedziczony po Heli seksowny kombinezon ze skóry kobry. Niestety, wygląda w nim jak chora żmija.

Muszę przyznać, że moja odzyskana bratowa jest całkiem, całkiem. Ma zniewalające spojrzenie i koci uśmiech. Muszę się mieć na baczności, żeby nie rozbić im małżeństwa.

Chociaż po tym, co przeszli, chyba nic ich już nie rozdzieli. Hela wyznała mi w kuchni, że postanowiła odejść od lamajskiego mnicha, bo ten ograniczał jej wolność, zabraniając noszenia jej ulubionych szpilek od Manolo Blahnika. Musiał być niespełna rozumu, bo ona wygląda w nich tak, że ojciec oblał się z wrażenia gorącą herbatą. Czuję, że mój gejzer męskości niebezpiecznie bulgocze.

17 lutego

Zaczęła się szkoła. Za dwa miesiące mam próbne testy a w maju egzamin. Muszę się zdecydować, gdzie składać papiery. Ojciec optuje za liceum informatycznym, bo to według niego zapewni mi godziwą przyszłość. Pewnie liczy, że zostanę hakerem i pomogę mu włamać się na zaszyfrowane strony porno. Mnie jednak ciągnie w stronę teatru i filmu. W przyszłości będę zdawać do łódzkiej filmówki, bo to siedlisko wszelkiego zepsucia i dekadencji. Ale zanim to nastąpi, czekają mnie kilkuletnie galery w którymś ze stołecznych liceów. Dla zwiększenia swoich szans, złożę papiery wszędzie.

Dziś widziałem Helę w samej bieliźnie. Ma stanik we wzór zebry. Aż się chciało pogłaskać…

Wieczorem

Zjedliśmy kolację w rodzinnym tłocznym gronie na dywanie, bo stół był za mały. W domu panuje taka atmosfera, jakby za chwilę miała wybuchnąć bomba zegarowa albo światowa epidemia obłędu. Nie wiem dlaczego, ale jak tylko Filip otwiera usta, żeby coś powiedzieć, Opona zaczyna wściekle ujadać. Na początku wszystkich nas to śmieszyło, mimo że Filip, tak jak ja, jest erudytą i ma dużo do powiedzenia (nie wiem jednak, dlaczego jego wszyscy słuchają, a mnie nikt). Ojciec nawet dowcipkował, że jak typowa kobieta w tym domu, przesiąknęła do cna feminizmem. Mnie nigdy nie prześladowała, ale może to dlatego, że tylko ja o nią dbam. Chodzę na kontrolne szczepienia. Czyszczę jej uszy i odganiam bezdomne psy, gdy nadchodzi oszalały czas rui. Do dziś mam na kolanach ślady żwiru z podjazdu po tym, gdy Opona nie była lojalna wobec mnie i wybrała dziką chuć.

Mama zaproponowała, żebym się na jakiś czas przeniósł do pani H. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bo ona codziennie rano biczuje się pokrzywami. Ale z drugiej strony byłby to świetny pretekst, żeby nieustannie pracować nad dykcją. Hela zapytała mnie, co jest moim największym pragnieniem, ale nie mogłem odpowiedzieć, bo jestem lojalny wobec jej męża. Na razie. Opowiadałem za to ze szczegółami o mojej wielkiej fascynacji aktorstwem, aż wszyscy zaczęli ziewać. Hela stwierdziła, że jeśli mam tak wielką pasję, coś, czemu chcę się w całości poświęcić, to muszę być naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Jezu, ona jest piękna i mądra jak… jak… Matka Boska!

Po kolacji odwiedził nas Ozyrys i mama od razu zmonopolizowała rozmowę, wypytując zachłannie o jego afro. Ma kompletnego świra. Powinna żyć w Stanach w latach siedemdziesiątych, nosić rozszerzane spodnie, lustrzane okulary i wić się w amoku na parkiecie przed występem Barry’ego White’a. Ozyrys litościwie obiecał, że podzieli się z nią specjalnym płynem do układania włosów, przez co jest nadzieja, że jej fryzura nabierze jakiejś konkretnej struktury. Do tego zupełnie nie mogła się powstrzymać i co chwila dotykała jego głowy, aż ojciec zaczął się nerwowo kręcić na wycieraczce w przedpokoju.

Jutro idziemy razem do szkoły, mam go przedstawić klasie. Muszę popracować nad przemówieniem. Coś mi się zdaje, że Hela wpadła mu w oko, bo wychodząc, szepnął mi do ucha, że chętnie by ją wymasował. Co on z tym masażem? Muszę być czujny, bo Hela jest niewinna i płochliwa jak sarenka. Trochę mi w tym przypomina moją Łucję, zanim podrosła o dwadzieścia centymetrów i zaczęła wałęsać się z marginesem społecznym, którego myśli nie mogą przebić się przez tony smażonych kartofli i litry piwska. Na pewno beka dwadzieścia razy na minutę i tyle samo puszcza bąków. Jak sobie pomyślę, że te jego prostackie łapska ją obmacują, to… bardzo bym chciał być na jego miejscu. Otarłem łzę i po raz nie wiadomo już który obiecałem sobie, że nie będę zazdrosny, bo to jest poniżej mojej męskiej godności. Nadejdzie jeszcze godzina krwawej zemsty!

Noc

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież tego gimnazjum?”

Próbuję pisać przemówienie powitalne na cześć Ozyrysa, ale na dole trwa impreza. Wszyscy po kolei, zainspirowani jego wkroczeniem w nasze życie, śpiewają piosenki jakiejś murzyńskiej wokalistki Oletty Adams. Ojciec, który nie ma za grosz samokrytycyzmu, wydziera się najgłośniej. Co za szczęście, że nie odziedziczyłem po nim tej cechy. Boję się, że Gonzo się obudzi. Na razie śpimy razem, co jest o tyle trudne, że w moim łóżku leży też wypchany autentyczny krokodyl i trzeba naprawdę niezłej ekwilibrystyki, bym jeszcze i ja tam się zmieścił. Wracam do pisania:

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą…”

Ogon tego cholernego krokodyla mierzy dwa metry i wpija mi się w łokieć. Nie mogę pisać! Próbowałem go trochę przesunąć, ale Gonzo trzyma go w kleszczowym uścisku w obawie, że ktoś odbierze mu jego ukochanego przyjaciela. Dobra, spróbuję nie koncentrować się na bólu.

„…a zatem pytacie mnie, przed jaką szansą stajemy my…”

Drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem i stanął w nich Filip, pytając, czy znam jakiegoś dilera narkotykowego, bo on potrzebuje trochę gandzi. Tuż za nim stała Opona i jak zwykle wyła, mocno już zachrypniętym głosem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że zażywanie środków odurzających jest oznaką słabości i sygnalizuje proces dezintegracji jednostki. Filip spojrzał na mnie i ryknął śmiechem:

– Aleś się brachu usmażył, niezły most.

Nie wiem przed jaką szansą stajemy my – biała młodzież, ale ja, Rudolf Gąbczak, mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Idę spać.

Wtorek, w szkole

Wstałem rano, żeby potrenować mowę, ale Opona poprosiła mnie o spacer, więc wyszliśmy w krzaki. Potem zrobiłem Gonzo śniadanie (rolmopsy i pasta z krabów) i zaniosłem Heli do łóżka zieloną herbatę. Podziękowała mi bardzo grzecznie. Jest naprawdę szalenie miła. Od razu widać, że nie jest z nami spokrewniona. Pogadaliśmy jeszcze o moich aktorskich planach, dopóki Filip nie przygwoździł jej swoim owłosionym ramieniem i nie zaczął szukać czegoś pod kołdrą. Jest taki bezpośredni. A do tego stanowczo za przystojny. Jak to możliwe, że jesteśmy braćmi? Niech mama mówi, co chce, ale gdy się patrzy na mojego ojca, gołym okiem widać, że przydarzyła jej się w młodości chwila zapomnienia z jakimś przystojniakiem.

Od mojego powrotu z zimowiska nikt mnie nie zapytał, jak było. Czuję się pominięty w rozgrywce. Nawet nie zauważyłem, kiedy wyleczyły mi się nadgarstki. Znowu mogę zmywać całe fury naczyń. Jedyną pociechę stanowi dla mnie widok Heli, ale i to wkrótce się skończy. Jutro przeprowadzam się do pani H.