Выбрать главу

Camilla Läckberg

SYRENKA

Camilla Läckberg

SJÖJUNGFRUN

2008

Dla Martina

„I wanna stand with you on a mountain”

Prolog

Wiedział, że wcześniej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Czegoś takiego nie da się ukryć. Każde słowo przybliżało go do tego, co się wtedy stało. To było zbyt straszne, żeby o tym mówić. Od wielu lat starał się wyprzeć z pamięci to wspomnienie.

Już nie mógł dłużej uciekać. Starał się iść jak najszybciej. W płucach czuł chłód porannego powietrza, serce waliło mu w piersi. Nie chciał tam iść, ale musiał, więc postanowił, że zdecyduje przypadek. Jeśli kogoś zastanie, opowie, a jeśli nikogo nie będzie, pójdzie do pracy jak gdyby nigdy nic.

Zapukał i drzwi się otworzyły. Wszedł, mrużąc oczy, żeby lepiej widzieć w półmroku. Spodziewał się kogoś innego.

Jej długie włosy kołysały się miarowo na plecach, gdy prowadziła go do pokoju obok. Zaczął mówić, pytać o coś. W głowie miał kłębowisko myśli. Nic się nie zgadzało. Niby wszystko było w porządku, a jednak nie było.

Nagle umilkł. Coś uderzyło go w brzuch z taką siłą, że urwał w pół słowa. Spojrzał w dół. Z rany, z której wyjęto nóż, popłynęła strużka krwi. Jeszcze jeden cios i znów ból zadany przez obracające się w jego ciele ostrze.

Zdał sobie sprawę, że to już koniec, choć jeszcze tak wiele zostało do zrobienia, do zobaczenia i przeżycia. Ale była w tym jakaś sprawiedliwość. Nie zasłużył na dobre życie i miłość, którą dostał. Nie po tym, co zrobił.

Ból odebrał mu świadomość, nóż znieruchomiał, i wtedy przyszła woda. Kołysanie łodzi. Otuliły go zimne morskie fale, ale wtedy już nic nie czuł.

Ostatnie, co zapamiętał, to jej włosy. Długie, ciemne.

1

To już trzy miesiące! Dlaczego nie potraficie go znaleźć?

Patrik Hedström spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Za każdym kolejnym razem stwierdzał, że jest coraz bardziej zmęczona i wyczerpana. Przychodziła do komisariatu w Tanumshede co tydzień. W każdą środę od początku listopada, odkąd jej mąż zaginął.

– Przecież wiesz, że robimy, co się da.

W milczeniu skinęła głową. Ręce oparte na kolanach drżały. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Nie po raz pierwszy.

– On już nie wróci, prawda? – spytała drżącym głosem. Patrik chciałby wstać zza biurka i przytulić ją, ale wiedział, że musi się zachowywać jak profesjonalista, choćby instynkt opiekuńczy podpowiadał mu co innego. Przez chwilę się zastanawiał, co odpowiedzieć, potem nabrał powietrza do płuc.

– Nie, chyba nie.

Cia Kjellner nie pytała więcej. Widocznie jego słowa utwierdziły ją w tym, co i tak wiedziała. Jej mąż już nie wróci do domu. Trzeciego listopada o wpół do siódmej rano Magnus wstał, wziął prysznic, ubrał się, pomachał wychodzącym dzieciom, potem żonie. Krótko po ósmej widziano, jak wychodził z domu do pracy, do Tanumsfönster[1]. Nie wiadomo, co się z nim potem stało. Nie dotarł do kolegi, z którym miał jechać do pracy. Zaginął gdzieś między własnym domem koło stadionu a domem kolegi w pobliżu pola do minigolfa.

Patrik i jego współpracownicy prześwietlili całe jego życie, rozesłali zawiadomienie o zaginięciu, przesłuchali ponad pięćdziesiąt osób, zarówno kolegów z pracy, jak i krewnych i przyjaciół. Szukali ewentualnych długów, przed którymi mógłby uciekać, kochanek, defraudacji, czegokolwiek, co by tłumaczyło, dlaczego stateczny facet po czterdziestce, mąż i ojciec dwojga nastolatków, pewnego dnia nagle zniknął. Nic nie znaleźli. Nic też nie wskazywało na to, żeby wyjechał za granicę. Ze wspólnego małżeńskiego konta nie podjęto żadnych pieniędzy. Magnus Kjellner zamienił się w widmo.

Patrik odprowadził Cię do wyjścia i delikatnie zapukał do pokoju Pauli Morales.

– Proszę – usłyszał. Wszedł i zamknął drzwi za sobą.

– Znowu jego żona?

– Tak. – Patrik westchnął i usiadł na krześle przed jej biurkiem. Oparł nogi na blacie, ale szybko je zdjął, widząc jej wściekłe spojrzenie.

– Myślisz, że nie żyje?

– Na to wygląda – odparł. Pierwszy raz powiedział głośno to, czego zaczął się obawiać już w pierwszych dniach po zaginięciu Kjellnera. – Wszystko sprawdziliśmy. Żaden z najczęstszych powodów zniknięcia nie wchodzi w rachubę. Facet wyszedł z domu i… nie ma!

– Ale trupa też nie ma.

– To prawda – przyznał. – Ale gdzie mielibyśmy go szukać? Przecież nie da się przeszukać całego morskiego dna ani lasów w okolicy Fjällbacki. Można tylko cierpliwie czekać, w nadziei, że ktoś go znajdzie. Żywego albo martwego. Naprawdę nie wiem, co robić. Ani co odpowiadać tej kobiecie, gdy co tydzień przychodzi pytać o postępy.

– To jej sposób na radzenie sobie z sytuacją. Dzięki temu ma poczucie, że coś robi w tej sprawie, zamiast siedzieć w domu i czekać. Ja na jej miejscu już bym zwariowała. – Paula zerknęła na zdjęcie stojące przy komputerze.

– Wiem, ale nie ułatwia mi to zadania – odparł Patrik.

– Pewnie, że nie.

Zapadła cisza. Po chwili Patrik wstał.

– Miejmy nadzieję, że facet tak czy inaczej się znajdzie.

– Tak – powiedziała Paula z tą samą rezygnacją.

Grubas.

– A ty to niby nie?! – Anna spojrzała na siostrę i wskazała na jej brzuch.

Erika Falck stanęła bokiem do lustra, jak Anna, i musiała jej przyznać rację. Ale wielgachna. Wyglądała, jakby się składała głównie z brzucha. Kawałeczek Eriki dodano tylko dla pozoru. I tak się czuła. W ciąży z Mają była wręcz gibka, nie to co teraz, ale tym razem ma w brzuchu dwa maluchy.

– Naprawdę ci nie zazdroszczę – powiedziała Anna z tą samą co zawsze brutalną szczerością.

– Bardzo ci dziękuję. – Erika szturchnęła ją brzuchem, Anna odpowiedziała tym samym. W rezultacie obie straciły równowagę i zaczęły wymachiwać rękami w powietrzu, żeby nie upaść. Śmiały się tak, że musiały usiąść na podłodze.

– To jakiś żart! – powiedziała Erika, wycierając łzy z kącików oczu. – Kto to widział, żeby tak wyglądać. Wyglądam jak skrzyżowanie Barbapapy[2] z tym gościem ze skeczu Monty Pythona, który pęka z przejedzenia po zjedzeniu miętowego ciasteczka.

– Bardzo ci jestem wdzięczna za te bliźniaki. Przy tobie czuję się jak sylfida.

– Bardzo proszę – odparła Erika. Spróbowała wstać, ale bez powodzenia.

– Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Anna, ale i ją pokonało prawo ciążenia i ciężko klapnęła na pupę. Spojrzały na siebie ze zrozumieniem i jednym głosem zawołały: – Dan!

– Co się stało? – dobiegło z parteru.

– Nie możemy wstać! – odpowiedziała Anna.

– Co takiego? – Słyszały, jak wchodzi po schodach i kieruje się do sypialni.

– Co wy wyprawiacie? – spytał, patrząc z rozbawieniem na swoją partnerkę i jej siostrę siedzące na podłodze przed lustrem.

– Nie możemy wstać – oświadczyła z godnością Erika i wyciągnęła do niego rękę.

– Poczekajcie, pojadę po wózek widłowy. – Dan udał, że chce wyjść i zejść na dół.

– No wiesz… – powiedziała Erika. Anna pokładała się ze śmiechu.

– Okej, może jakoś sobie poradzę. – Chwycił Erikę za rękę i pociągnął. – Raz, dwa!