Выбрать главу

– Nie przypuszczałam, że ona mogłaby…

– Wiem, ale ona jest zupełnie inna niż ty. Powinnaś się nauczyć, że nie wszyscy myślą tak jak ty. – Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy.

Erika wytarła policzki.

– To co mam teraz zrobić?

– Musisz porozmawiać z Christianem. Przeprosić go i wytłumaczyć się.

– Ale…

– Żadnych ale. To jedyne wyjście.

– Masz rację – przyznała. – Chociaż, prawdę mówiąc, bardzo nie chcę. Przede wszystkim muszę poważnie porozmawiać z Gaby.

– Przede wszystkim powinnaś się zastanowić, co i komu powiesz. Dla Gaby na pierwszym miejscu jest firma, wy dopiero na drugim. Tak już jest.

– Wiem, rozumiem. Nie musisz mi tego powtarzać. – Erika spojrzała krzywo na męża.

– Dobrze, zostawmy to. – Patrik wrócił do wyjmowania zakupów.

– Przyjrzałeś się tym listom?

– Nie miałem czasu.

– Ale zrobisz to? – nalegała.

Patrik kiwnął głową i zabrał się do krojenia jarzyn na kolację.

– Oczywiście, ale byłoby łatwiej, gdyby Christian chciał współpracować z policją. Chętnie na przykład obejrzałbym pozostałe listy.

– No to porozmawiaj z nim, może go przekonasz.

– Domyśli się, że wiem od ciebie.

– Teraz, gdy go wystawiłam jednemu z największych tabloidów w kraju, i tak pośle mnie do wszystkich diabłów, więc mógłbyś skorzystać z okazji.

– Aż tak źle nie będzie.

– Gdyby on mi zrobił coś takiego, w życiu bym się do niego nie odezwała.

– Skończ z tym czarnowidztwem – powiedział Patrik, sadzając Maję na blacie. Uwielbiała siedzieć z nimi i „pomagać” w gotowaniu. – Idź do niego jutro, wytłumacz, jak do tego doszło, że wcale tego nie chciałaś. A potem ja sobie z nim porozmawiam. Spróbuję go przekonać, żeby zaczął z nami współpracować. – Podał córce kawałek ogórka. Maja zaczęła go ogryzać nielicznymi jeszcze, ale tym ostrzejszymi ząbkami.

– Czyli jutro – powiedziała z westchnieniem Erika.

– Jutro – odparł Patrik. Pochylił się i pocałował żonę w usta.

Złapał się na tym, że co chwila zerka na skraj boiska. Bez ojca to już nie to samo. Przychodził na każdy trening, niezależnie od pogody. Wspólne zamiłowanie do futbolu zbliżało ich do siebie, chociaż pragnął się odciąć od rodziców. Z ojcem łączyła go prawdziwa przyjaźń. Pewnie, czasem się kłócili, normalnie, jak ojciec z synem, ale w gruncie rzeczy byli przyjaciółmi.

Ludvig zamknął oczy i zobaczył go. W dżinsach i bluzie z kapturem z napisem „Fjällbacka” na piersi. Stale ją nosił, co okropnie złościło matkę. Ręce w kieszeniach, wzrok wbity w piłkę. I w niego. Nigdy na niego nie krzyczał, jak inni ojcowie, którzy zachowywali się tak, jakby po to tylko przychodzili na treningi i mecze. „Kurde, Oskar, weź się w garść!”, albo: „Do diabła, Danne, mógłbyś się w końcu postarać!”. On nigdy nic takiego nie usłyszał. Tylko: „Dobrze, Ludvig! Ładne podanie! Zaraz im pokażecie!”.

Kątem oka zobaczył, że piłka leci w jego stronę, i odruchowo podał ją dalej. Gra już nie sprawiała mu takiej radości jak dawniej, ale miał nadzieję, że jeszcze kiedyś tak będzie. Mimo zimna biegał po boisku i atakował. Mógłby zrezygnować, zwalić na to, co się stało, wypiąć się na treningi i na swoją drużynę. Nikt nie powiedziałby mu złego słowa, wszyscy by zrozumieli. Z wyjątkiem ojca. Poddać się? Dla niego taka możliwość nie istniała.

Dlatego tu przyszedł i walczył razem z drużyną. Ale nie odczuwał radości, na linii bocznej nie było nikogo. Ojca już nie ma, właśnie to sobie uzmysłowił. Ojca nie ma.

6

Nie wolno mu było jechać w przyczepie, a był to dopiero początek rozczarowań na tak zwanych wczasach. Nic nie było tak, jak sobie wyobrażał. Milczenie przerywane tylko przykrymi słowami stało się jeszcze bardziej przykre, gdy nie było domu, w którym mogli się od siebie odseparować. Okazało się, że wczasy to po prostu więcej okazji do awantur i wybuchów złości matki. Po każdej kłótni ojciec szarzał i kurczył się jeszcze bardziej.

To był jego pierwszy wspólny wyjazd z rodzicami, ale domyślał się, że co roku jeździli w to dziwne miejsce o nazwie Fjällbacka[9]. Nie było tam gór, tylko kilka pagórków. Przede wszystkim zaś kemping był płaski. Ich przyczepa stanęła wśród mnóstwa podobnych. Nie bardzo mu się to podobało, ale ojciec wytłumaczył mu, że to rodzinne strony matki i dlatego tu przyjeżdżają.

Dziwił się, że nie spotykają się z żadnymi krewnymi. Podczas kłótni w ciasnej przyczepie usłyszał, że mieszka tu ktoś nazwany Staruchą, ktoś, kto należał do jej rodziny. Śmieszne słowo. Starucha. Matka chyba jej nie lubiła, bo mówiła o niej głosem jeszcze twardszym niż zwykle. Nigdy się z nią nie spotkali. To po co przyjeżdżali?

Najbardziej nie lubił we Fjällbace kąpieli. Nigdy dotąd nie kąpał się w morzu. Z początku nie wiedział, co o tym myśleć, ale matka nalegała. Kazała przestać się certolić. Powiedziała, że nie życzy sobie mieć syna mięczaka. Więc nabrał w płuca powietrza i ostrożnie wszedł w morze, chociaż zatykało go od zimnej, słonej wody. Gdy sięgnęła pasa, przystanął. Z zimna nie mógł oddychać. W dodatku miał wrażenie, jakby coś się ruszało wokół jego nóg, jakby pełzało, chodziło po nim. Matka podeszła do niego, zaśmiała się, wzięła go za rękę i poprowadziła jeszcze dalej. W jednej chwili poczuł się bardzo szczęśliwy. Jego dłoń w dłoni mamy, jej śmiech niosący się dźwięcznie po wodzie. Nogi szły same, unosiły się nad dnem. W końcu nie czuł już oparcia pod stopami, ale nie przeszkadzało mu to, bo matka trzymała go, niosła, kochała.

I nagle puściła. Poczuł, jak jej ręka wyślizguje się z jego dłoni. Próbował złapać się czegoś rękami i nogami. Na piersi poczuł zimno, jakby woda się podniosła. Sięgnęła ramion, szyi, zadarł do góry podbródek, żeby nie nalała się do ust, ale nie zdążył i poczuł w gardle słone zimno. Woda nie przestawała się podnosić, przykryła policzki, oczy, wreszcie zamknęła mu się nad głową. Ucichły wszystkie odgłosy, słyszał tylko szum stworzeń pełzających, czołgających się pod wodą.

Zamachał rękami, broniąc się przed pójściem na dno, ale nie potrafił sobie poradzić ze ścianą wody. Gdy w końcu poczuł, że jakaś ręka chwyta go za ramię, w pierwszym odruchu chciał się nadal bronić. Coś pociągnęło go w górę, głowa wynurzyła się na powierzchnię. Chciwie łapał powietrze, chociaż pierwszy oddech był ostry, bolesny. Matka trzymała go twardo, ale wiedział, że woda już go nie dostanie.

Był jej wdzięczny, że go uratowała i nie dała zginąć, ale w jej oczach dostrzegł pogardę. Musiał coś zrobić źle, znów sprawił jej zawód. Gdyby wiedział, czym ją rozczarował…

Sińce na ramieniu miał jeszcze długo.

Musiałeś mnie tu ściągać akurat dziś? – Kenneth nieczęsto pozwalał sobie na okazywanie irytacji. Był głęboko przekonany, że niezależnie od sytuacji należy trzymać fason i zachowywać spokój. Ale Lisbet zrobiła taką smutną minę, gdy jej powiedział, że dzwonił Erik i że chociaż jest niedziela, musi na kilka godzin pojechać do biura. Najgorsze, że nie pomstowała i nie nalegała, choć wiedziała, jak niewiele wspólnych chwil im zostało i jak bezcenne są te ostatnie godziny. Mimo wszystko nie protestowała. Widział, jak mobilizuje wszystkie siły, żeby się uśmiechnąć i powiedzieć: Oczywiście, jedź. Dam sobie radę.