Выбрать главу

Wolałby, żeby się pogniewała, nakrzyczała na niego i kazała zdecydować, co jest dla niego najważniejsze. Ale Lisbet taka nie jest. Nie przypominał sobie, żeby w ciągu prawie dwudziestu siedmiu lat małżeństwa kiedykolwiek podniosła głos. Na niego albo na kogokolwiek innego. Gdy coś im się nie udało albo mieli zmartwienie, zawsze zachowywała spokój, a jeśli on się załamywał, jeszcze go pocieszała. Gdy on już nie miał siły, ona umiała być silna za dwoje.

Zostawił ją samą i poszedł do pracy, tracąc kilka cennych godzin, jakie im pozostały. Nienawidził siebie za to, że wystarczy, że Erik strzeli palcami, a on już biegnie na wezwanie. Sam tego nie pojmował, ale zawsze tak było. Nie umiał inaczej. Cenę za to płaciła Lisbet.

Erik nie odpowiedział. Wpatrywał się w ekran komputera, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.

– Koniecznie musiałeś mnie tu ściągać dzisiaj? – powtórzył Kenneth. – W niedzielę? To naprawdę nie mogło poczekać do jutra?

Erik powoli odwrócił się od ekranu.

– Rozumiem twoją sytuację osobistą – powiedział w końcu. – Ale jeśli nie uporządkujemy ofert, które mamy do przedstawienia w tym tygodniu, równie dobrze możemy zamknąć firmę. Wszyscy musimy być gotowi do pewnych poświęceń.

Kenneth był ciekaw, jakie to poświęcenia Erik jest gotów ponosić. Sprawa nie była aż tak pilna, jak sugerował. Papiery można by z powodzeniem uporządkować jutro, a stwierdzenie, że od tego zależy byt firmy, było grubą przesadą. Erik prawdopodobnie potrzebował pretekstu, żeby wyjść z domu, ale po co ściągał jego? Pewnie dlatego, że mógł.

Wzięli się do pracy. Milczeli. Biuro zajmowało jeden duży pokój, nie dało się zamknąć drzwi, żeby nie mieć towarzystwa. Kenneth spoglądał ukradkiem na Erika. Coś się w jego wyglądzie zmieniło, chociaż nie umiałby powiedzieć co. Wydawał się jakiś niewyraźny. Z całą pewnością zmęczony. Fryzura nie tak perfekcyjna jak zwykle, koszula trochę pognieciona. Niepodobny do siebie. Chciał spytać, czy w domu wszystko w porządku, ale zrezygnował. Zamiast tego, siląc się na spokój, spytał:

– Czytałeś wczoraj o Christianie?

Erik drgnął.

– Tak.

– Ale heca. Grozi mu jakiś świr. – Kenneth powiedział to obojętnym, niemal niefrasobliwym tonem, chociaż serce waliło mu w piersi.

– Mhm… – Erik nie odrywał wzroku od ekranu, ale nie dotknął ani klawiszy, ani myszki.

– Czy Christian coś ci o tym mówił? – Miał uczucie, jakby się powstrzymał od zdrapania strupa. Podobnie jak Erik nie chciał o tym rozmawiać, a jednak nie mógł się pohamować. – Mówił ci?

– Nie, nie mówił mi o żadnych pogróżkach – odparł Erik, grzebiąc w papierach leżących na biurku. – Był bardzo zajęty książką, nie spotykaliśmy się zbyt często. Zresztą może chciał zachować to dla siebie.

– Czy nie powinien zgłosić tego na policję?

– Skąd wiesz, czy tego nie zrobił? – Erik nadal przewracał papiery.

– To prawda… – Kenneth umilkł. – Ale co może policja, skoro to anonimy? Chodzi mi o to, że nadawcą może być jakiś szaleniec.

– A skąd ja mam to wiedzieć? – odparł Erik i zaklął, bo skaleczył się papierem w palec. – Cholera jasna. – Zaczął ssać palec.

– Myślisz, że to poważne pogróżki?

Erik westchnął.

– Po co to roztrząsać? Przecież powiedziałem, że nie mam pojęcia. – Podniósł nieco głos i zachrypł.

Kenneth spojrzał na niego ze zdziwieniem. Erik naprawdę nie był sobą. Czy na pewno chodzi o firmę?

Nie ufał mu. Może zrobił coś głupiego? Odsunął od siebie tę myśl. Był dobrze zorientowany w sprawach firmy i z pewnością by zauważył, gdyby Erik popełnił jakieś szaleństwo. Pewnie chodzi o Louise. To prawdziwy cud, że jeszcze są razem. Wszyscy byli zdania, że obojgu wyszłoby na zdrowie, gdyby powiedzieli sobie do widzenia i rozeszli się każde w swoją stronę. No, ale to nie jego sprawa. Zresztą ma dość własnych zmartwień.

Kliknął w plik Excela z miesięcznym sprawozdaniem. Ale myślami był zupełnie gdzie indziej.

Suknia nadal była przesiąknięta jej zapachem. Christian przytknął ją do twarzy i poczuł resztki jej perfum. Przymknął oczy i zobaczył ją przed sobą. Ciemne włosy do pasa. Najczęściej splatała je w warkocz lub zwijała w kok na karku. Wbrew pozorom nie wyglądała ani staro, ani niemodnie.

Poruszała się jak tancerka, chociaż karierę baletnicy dawno temu odłożyła na bok. Mówiła, że nie miała do tego prawdziwego przekonania. Talent był, zabrakło przekonania, by postawić taniec na pierwszym miejscu i zrezygnować z miłości, wolnego czasu, radości i przyjaźni. Za bardzo kochała samo życie.

Dlatego przestała tańczyć. Ale taniec miała we krwi. Mógł godzinami siedzieć i się jej przyglądać. Obserwować, jak krząta się po domu, nucąc pod nosem, poruszając się z takim wdziękiem, jakby się unosiła nad podłogą.

Znów przytknął do twarzy sukienkę. Poczuł dotyk materiału. Lekko zaczepiał o zarost, chłodząc rozpalone policzki. Po raz ostatni miała na sobie tę sukienkę w noc świętojańską. Błękit tkaniny podkreślał kolor jej oczu, a od ciemnego warkocza na plecach bił taki sam blask jak od sukni.

Noc poprzedził cudowny dzień, jeden z niewielu prawdziwie słonecznych dni świętego Jana. Siedzieli na dworze, jedli śledzie i gotowane ziemniaki. Razem przygotowali posiłek. Dziecko leżało bezpiecznie w cieniu, wózek szczelnie otulili siatką przeciw komarom, żeby żaden nie dostał się do środka.

Na mgnienie oka przypomniał sobie jego imię. Drgnął, jakby ukłuło go coś ostrego. Zmusił się, by wspomnieć przyjaciół, którzy zroszonymi kieliszkami wznosili toasty za lato, za miłość, za tych, co tu i teraz. Przypomniał sobie truskawki, które przyniosła w wielkiej misie. Czyściła je, siedząc przy stole w kuchni, a on droczył się z nią, że dużo idzie na rozkurz, bo co czwarta, może nawet co trzecia truskawka trafiała do jej ust zamiast do misy. Tej, która miała być postawiona na stole. Truskawki z bitą śmietaną ze szczyptą cukru, jak nauczyła ją babcia. Śmiała się, słuchając jego przekomarzanek. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała, jej wargi miały smak dojrzałych owoców.

Zapłakał, nie mógł powstrzymać łez. Kapały na suknię. Próbował je zetrzeć rękawem, żeby jej nie poplamić. Została mu tylko ta suknia.

Ostrożnie włożył ją z powrotem do walizki. Tylko na tyle się zdobył: zachował suknię. Zamknął wieko i ostrożnie wsunął walizkę w kąt. Sanna nie powinna jej znaleźć. Robiło mu się niedobrze na samą myśl, że miałaby ją otworzyć, zajrzeć do środka i wziąć suknię do ręki. Wiedział, że to źle, ale wybrał Sannę właśnie dlatego, że w niczym nie przypominała tamtej. Nie miała ust o smaku truskawek i nie poruszała się jak tancerka.

Nic to nie pomogło, przeszłość i tak go dopadła. Tak samo bezbrzeżnie zła jak to, co przydarzyło się jej z tą niebieską sukienką. Nie widział wyjścia z tej sytuacji.

Czy moglibyście popilnować Lea? – Paula wprawdzie mówiła do matki, ale zerkała na Mellberga. Wkrótce po narodzinach syna obie z Johanną odkryły, że nowy partner matki jest idealną niańką. Mellberg nie był w stanie odmówić.

– Nie za bardzo… – zaczęła Rita, ale Mellberg wpadł jej w słowo.

– Nie ma problemu, popilnujemy małego. Idźcie sobie.

Rita westchnęła z rezygnacją, ale z czułością spojrzała na swego nieokrzesanego mężczyznę. Wiedziała, że wielu ludzi uważa go za prostaka i gbura, ale ona od początku dostrzegała również inne cechy, takie, które mądra kobieta potrafi wydobyć z mężczyzny.