Miała rację. Traktował ją jak królową. Zresztą wystarczyło zobaczyć, jak patrzy na jej wnuka, by się przekonać, co to za człowiek. Pokochał małego tak gorąco, że Rita została zepchnięta na dalszy plan. Uznała jednak, że może z tym żyć. W dodatku nauczyła go poruszać się na parkiecie. Może nie zostanie królem salsy, ale już nie myślała o nakładaniu stalowych osłonek na palce nóg.
– Gdybyś dał radę sam się nim zająć, może mama mogłaby do nas dołączyć? Chcemy z Johanną pojechać do Torp, kupić to i owo do pokoju Lea.
– Dawajcie go tu. – Bertil machnął do Pauli, żeby podała mu małego. – Pewnie, że poradzimy sobie przez parę godzin. Jedna, dwie butelki na wypadek, gdyby zgłodniał, i towarzystwo dziadka Bertila. Gdzie mu będzie lepiej?
Paula podała mu synka. Mellberg wziął go na ręce. Boże, co za niedobrana para. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że kontakt mają znakomity. Wprawdzie Paula nadal uważała Bertila Mellberga za najgorszego szefa, jakiego można sobie wyobrazić, ale dziadkiem okazał się cudownym.
– Poradzisz sobie? – spytała niespokojnie Rita. Pomagał jej wprawdzie przy dziecku, ale doświadczenie w opiece nad niemowlętami miał niewielkie. Jego własny syn, Simon, pojawił się w jego życiu dopiero jako nastolatek.
– No jasne – odparł Mellberg z oburzeniem. – Jedzenie, sranie, spanie. Co w tym trudnego? Sam robię to od ponad sześćdziesięciu lat. – Niemal wypchnął je z mieszkania i zamknął za nimi drzwi. Wreszcie zostaną sami, we dwóch, on i mały.
Dwie godziny później był zlany potem. Leo krzyczał na całe gardło, w pokoju unosił się zapach kupy. Dziadek Bertil podejmował desperackie próby ukołysania do snu krzyczącego coraz głośniej dziecka. Jego włosy, zazwyczaj zwinięte na czubku głowy w kształt ptasiego gniazda, które miało ukryć łysinę, zwisały nad prawym uchem, a plamy potu pod pachami były wielkości talerza.
Zaczynał panikować i zerkać na stojący na stole telefon. Zadzwonić do dziewczyn? Pewnie są jeszcze w Torp i nawet gdyby zaraz wsiadły do samochodu, będą nie wcześniej niż za trzy kwadranse. Zresztą jeśli je wezwie, już nie odważą się powierzyć mu małego. Nie, sam musi dowiosłować do brzegu. Przecież w ciągu wieloletniej służby miewał do czynienia z rozmaitymi ciemnymi typami, uczestniczył w strzelaninach i obezwładnianiu naćpanych nożowników, więc i z tym powinien sobie poradzić. Chłopiec był niewiele większy od bochenka chleba, ale głos miał jak prawdziwy facet.
– Dobra, stary, spróbujmy to przeanalizować – powiedział, odkładając rozzłoszczonego niemowlaka. – Zesrałeś się porządnie. W dodatku pewnie jesteś głodny. Innymi słowy, kryzys z obu końców. Pytanie, od którego końca zacząć – mówił głośno, próbując przekrzyczeć dziecko. – Według mnie najpierw jedzenie. Idziemy przygotować solidną porcję kaszki.
Znów wziął Lea na ręce i zaniósł do kuchni. Dostał dokładne instrukcje, jak przygotować kaszkę w mikrofalówce. Udało się w mgnieniu oka. Potem wypił łyk, żeby sprawdzić, czy kaszka ma właściwą temperaturę.
– Fuj. No, nie jest to piwo z lemoniadą. Na to musisz poczekać, aż podrośniesz.
Na widok butelki z kaszką Leo rozdarł się jeszcze głośniej. Mellberg usadowił się przy kuchennym stole, ułożył sobie małego na lewym ramieniu i podał mu butelkę. Leo chciwie złapał smoczek i zaczął ssać. Błyskawicznie wypił wszystko. Mellberg poczuł, jak małe ciałko odpręża się, ale po chwili zaczęło się kręcić. Zapach stał się tak dokuczliwy, że nawet Mellberg nie mógł wytrzymać. Problem polegał na tym, że dotąd udawało mu się unikać zmieniania pieluszek.
– Dobra. Jeden otwór załatwiony, został drugi – powiedział dziarsko, co bynajmniej nie odzwierciedlało jego nastawienia do czekającego go zadania.
Zaniósł zawodzącego Lea do łazienki, gdzie dziewczyny przy jego pomocy umocowały na ścianie przewijak. Było tam wszystko, czego trzeba, by zmienić pieluchę.
Położył małego na przewijaku i ściągnął mu spodenki. Starał się oddychać przez usta, ale zapach był tak silny, że niewiele to pomagało. Rozpiął z boku pieluchę i o mało nie zemdlał na widok wspaniałości, które się przed nim roztoczyły.
– Boże drogi.
Rozejrzał się rozpaczliwie za chusteczkami. Sięgnął po nie, puszczając nóżkę dziecka. Leo skorzystał z okazji i obie stópki włożył w pieluszkę.
– Oj nie, nie – jęknął Mellberg, biorąc całą garść chusteczek. Zabrał się do wycierania, ale wszystko jeszcze bardziej rozmazał. W końcu się połapał, że najpierw należy usunąć przyczynę problemu. Podniósł nóżki i pupę Lea, wyciągnął spod niego pieluszkę i z obrzydzeniem wrzucił do kubła.
Zanim ujrzał światło w tunelu, zużył połowę chusteczek. Gdy zdołał wytrzeć prawie wszystko, Leo się uspokoił. Wtedy delikatnie wytarł resztę i sięgnął na półkę wiszącą nad przewijakiem po czystą pieluchę.
– Teraz, kochany, to już będzie z górki – powiedział z zadowoleniem. Leo machał nóżkami, jakby się cieszył, że może przewietrzyć pupę. – Gdzie przód, a gdzie tył? – Mellberg obracał pieluszkę na wszystkie strony. W końcu doszedł do wniosku, że ozdoby w postaci zwierzątek to zapewne tył, jak metka na ubraniu. Kształt pieluszki wydał mu się nieco dziwny, zapięcie też za bardzo nie trzymało. Dziwne, że nie mogą wyprodukować porządnej pieluchy. Dobrze, że trafiło na zaradnego mężczyznę, który potraktował to jak wyzwanie.
Wziął Lea na ręce, poszedł do kuchni i przytrzymując go jednym ramieniem, zaczął grzebać w dolnej szufladzie. W końcu znalazł, czego szukał. Rolkę przylepca. Poszedł do salonu, ułożył małego na kanapie, kilka razy okręcił przylepcem i z zadowoleniem obejrzał swoje dzieło.
– Już dobrze. Bały się, że sobie nie poradzę. I co powiesz? Należy nam się chwila odpoczynku?
Wziął przewiniętego malucha na ręce i razem z nim ułożył się wygodnie na kanapie. Leo trochę się pokręcił, a potem z zadowoleniem wtulił buźkę w szyję komisarza.
Gdy pół godziny później wróciły kobiety ich życia, obaj spali głęboko.
– Czy zastałam Christiana? – Erika już chciała zawrócić na pięcie i uciec, gdy Sanna otworzyła drzwi. Patrik miał rację. Nie miała wyboru.
– Tak, siedzi na strychu. Zawołam go. – Sanna odwróciła się w stronę schodów na piętro. – Christian! Masz gościa! – zawołała i spojrzała na Erikę. – Wejdź, zaraz zejdzie.
– Dziękuję. – Erika poczuła się niezręcznie, stojąc z Sanną w przedpokoju, ale po chwili usłyszała na schodach kroki. Od razu zauważyła, że wygląda na wyczerpanego. Wyrzuty sumienia wróciły ze zdwojoną siłą.
– Cześć – powiedział pytającym tonem. Podszedł, żeby ją objąć na powitanie.
– Muszę z tobą o czymś porozmawiać – powiedziała, chociaż znów miała ochotę zrejterować.
– Tak? No to chodź. – Zrobił zapraszający gest.
Erika zdjęła palto.
– Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. – Potrząsnęła głową. Chciała mieć to już za sobą. – Jak ci poszło z podpisywaniem książek? – spytała, zagłębiając się w róg kanapy.
– W porządku – odparł tonem, który nie zachęcał do dalszych pytań. – Widziałaś wczorajszą gazetę? – spytał. W sączącym się przez okno świetle zimowego dnia jego twarz była wręcz szara.
– Tak, właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać. – Erika zebrała siły, żeby mówić dalej, ale aż stęknęła, kiedy jedno z bliźniąt kopnęło ją mocno w żebra.
– Kopią?
– Nie da się ukryć. – Zaczerpnęła tchu i mówiła dalej. – Ten przeciek do gazet to moja wina.
– Jak to? – Christian się wyprostował.
– Nie ja im to podrzuciłam – dodała pośpiesznie. – Ale z głupoty powiedziałam to niewłaściwej osobie. – Nie mogła się zdobyć na to, by spojrzeć Christianowi w oczy. Mówiąc, patrzyła na swoje ręce.