A teraz Cecilia. Nie sądził, żeby miał ją jakoś szczególnie wspominać. Była przeciętna. Pod każdym względem. W łóżku całkiem, całkiem, ale nie aż tak, żeby zaraz słyszeć chóry anielskie. Ciało na tyle kształtne, żeby mu stawał, ale nie miał jej przed oczami, gdy w domu, z zamkniętymi oczami onanizował się, leżąc w łóżku. Jej atrakcyjność polegała głównie na tym, że była dostępna i chętna jednocześnie, ale wiedział, że wkrótce mu się znudzi.
Na razie mu wystarczała. Niecierpliwie zadzwonił do jej drzwi. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się wdawać w długie rozmowy, zanim w nią wejdzie i poczuje, jak napięcie puszcza.
Już w chwili gdy mu otworzyła, zrozumiał, że nic z tego nie będzie. Napisał do niej esemesa z pytaniem, czy może wpaść. Odpowiedziała krótko: tak. Teraz pomyślał, że trzeba było zadzwonić, sprawdzić, w jakim jest humorze. Wyglądała na zdeterminowaną. Nie na złą czy skwaszoną, ale na zdecydowaną i spokojną. Zaniepokoiło go to bardziej, niż gdyby była wściekła.
– Wejdź, Eriku – powiedziała.
Eriku. Niedobrze. Tak mówi ktoś, kto chce dodać powagi swoim słowom i apeluje o uwagę. Przez chwilę chciał zawrócić na pięcie, powiedzieć, że niestety musi już iść. Mógłby uniknąć konfrontacji z jej zdecydowaniem.
Ale jej mieszkanie stało otworem, Cecilia poszła do kuchni. Nie miał wyboru. Niechętnie zamknął za sobą drzwi, powiesił palto i poszedł za nią.
– Dobrze, że przyszedłeś. Właśnie miałam do ciebie dzwonić – powiedziała.
Oparł się o blat, odchylił do tyłu i skrzyżował ramiona na piersi. Czekał. Zaczyna się polka, jak zwykle. To ta chwila, gdy one chcą objąć dowództwo i ruszyć naprzód, gdy stawiają warunki i domagają się obietnic, których on nie może dać. Czasami w takich chwilach odczuwał nawet pewną satysfakcję. Powoli, metodycznie rozbijał w drobny mak ich żałosne nadzieje. Ale dziś nie miał na to ochoty. Dziś chciał poczuć dotyk nagiej skóry i słodki zapach, osiągnąć szczyt i zaraz potem zbawczy spokój. Wszystko po to, żeby trzymać na dystans tego, kto go ściga. Głupia kobieta. Musiała wybrać akurat ten dzień, akurat dzisiaj mają się rozwiać jej nadzieje.
Stał bez ruchu. Patrzył na nią zimno. Odpowiedziała spokojnym spojrzeniem. To było coś nowego. Zazwyczaj się denerwowały, rumieniły z podniecenia przed wielkim skokiem, jakim było żądanie tego, do czego we własnym mniemaniu miały pełne prawo. Tymczasem Cecilia stała przed nim i nie spuszczała z niego wzroku.
Otwarła usta dokładnie w chwili, gdy poczuł, jak w kieszeni jego spodni wibruje telefon. Otworzył wiadomość i przeczytał. Jedno jedyne zdanie. Zdanie, od którego ugięły się pod nim kolana. Głos Cecilii dobiegał z oddali. Mówiła, ale jej słowa do niego nie docierały. Zmusiła go do słuchania, a jego mózg do zrozumienia tego, co powiedziała.
– Eriku, jestem w ciąży.
Jechali do Fjällbacki w milczeniu. Paula ostrożnie spytała, czy ma to wziąć na siebie, ale Patrik potrząsnął głową. Po drodze zabrali panią pastor Lenę Appelgren. Powiedzieli jej, co powinna wiedzieć. W milczeniu siedziała na tylnym siedzeniu radiowozu.
Podjeżdżając pod dom Kjellnerów, Patrik pożałował, że wziął radiowóz zamiast swojego prywatnego volva. Policyjny samochód przed domem – dla Cii Kjellner to musiało być jednoznaczne.
Nacisnął dzwonek. Cia otworzyła już w piątej sekundzie. Sądząc po wyrazie jej twarzy, widziała samochód z okna i wyciągnęła słuszny wniosek.
– Znaleźliście go – powiedziała, otulając się mocniej swetrem, gdy powiew wiatru wpadł przez otwarte drzwi.
– Tak – potwierdził Patrik. – Znaleźliśmy.
W pierwszej chwili wydawała się spokojna, a potem nogi się pod nią ugięły i runęła na podłogę. Podnieśli ją, zaprowadzili do kuchni i posadzili na krześle.
– Zadzwonić po kogoś? – Patrik usiadł obok i wziął ją za rękę.
Przez chwilę się zastanawiała. Wzrok miała szklany, jakby nie mogła zebrać myśli.
– Chcesz, żebyśmy przywieźli rodziców Magnusa? – spytał miękko. Skinęła głową.
– Czy oni już wiedzą? – Głos jej drżał.
– Nie – odparł Patrik. – Pojechali do nich nasi koledzy. Mogę zadzwonić i spytać, czy chcą przyjechać.
Okazało się to zbyteczne. Pod dom podjechał drugi radiowóz. Zatrzymał się obok samochodu Patrika. Rodzice Magnusa wysiedli i od razu weszli do domu. Gösta i Martin zdążyli ich już zawiadomić. Paula wyszła do przedpokoju i Patrik słyszał, jak coś cicho mówi do Gösty i Martina. Od razu wyszli z powrotem na mróz i odjechali.
Paula wróciła do kuchni. Za nią weszli rodzice Magnusa, Margareta i Torsten Kjellnerowie.
– Wydawało mi się, że za dużo nas tu będzie, i odesłałam ich do komisariatu. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam – powiedziała Paula.
Patrik przytaknął.
Margareta podeszła do Cii i przytuliła ją. Cia dopiero w ramionach teściowej rozpłakała się na dobre. Jakby puściła tama. Torsten stał blady, zmieszany. Pani pastor podeszła do niego i przedstawiła się.
– Proszę usiąść, zrobię kawy – powiedziała. Znali się jedynie z widzenia. Rozumiała, że powinna się trzymać z boku i włączyć tylko wtedy, gdy ją o to poproszą. Ludzie różnie reagują na wiadomość o śmierci bliskich. Czasem wystarczy cicha obecność i coś gorącego do picia. Poszukała w szafkach i po chwili znalazła wszystko, czego potrzebowała.
– Już, już, kochanie – powiedziała Margareta, gładząc Cię po plecach. Spojrzała na Patrika, a on na nią. Musiał się powstrzymać, żeby nie odwrócić wzroku od matki cierpiącej po stracie dziecka. Mimo to znalazła w sobie jeszcze dość siły, żeby pocieszać synową. Niektórych kobiet nic nie złamie. Mogą się ugiąć, ale nie złamią się.
– Tak mi przykro. – Patrik zwrócił się do Torstena. Nie odpowiedział. Siedział przy kuchennym stole i patrzył przed siebie.
– Proszę, jest kawa. – Pani pastor postawiła przed nim filiżankę i dotknęła jego ramienia. W pierwszej chwili nie zareagował, potem spytał słabym głosem:
– Jest cukier?
– Zaraz poszukam. – Przez chwilę szukała w szafkach, a potem postawiła przed nim pudełko cukru w kostkach.
– Nie rozumiem… – odezwał się Torsten i przymknął oczy. Po chwili otworzył i mówił dalej: – Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby skrzywdzić Magnusa. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś chciał zrobić coś złego naszemu synowi. – Spojrzał na żonę, ale nie usłyszała. Nadal obejmowała synową, która oblewała łzami jej szary sweter.
– Tego nie wiemy – odparł Patrik. Podziękował skinieniem pani pastor za kawę. Ona również usiadła.
– A co wiecie? – Z żalu i gniewu głos uwiązł Torstenowi w gardle.
Żona rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie: to nie jest właściwy moment.
Torsten ugiął się pod jej wzrokiem i sięgnął po cukier. Wrzucił do kawy kilka kostek i energicznie zamieszał.
Zapadła cisza. Płacz Cii ucichł. Margareta nadal ją obejmowała, własny żal odłożyła na później.
Cia podniosła głowę. Twarz miała całą we łzach. Mówiła bardzo cicho, prawie bezgłośnie:
– Dzieci. Nic nie wiedzą. Są w szkole. Muszą wrócić do domu.
Patrik tylko skinął głową. Podniósł się i razem z Paulą ruszyli do samochodu.
9
Zatkał uszy rękami. Nie do wiary, że ktoś tak mały i brzydki może robić tyle hałasu, skupiać na sobie tyle uwagi.
Po wakacjach na kempingu wszystko się zmieniło. Mama stawała się coraz grubsza. Potem na tydzień znikła z domu i wróciła z siostrzyczką. Zdziwił się, ale nikomu nie chciało się odpowiadać na jego pytania.