Prawie godzinę siedział w samochodzie pod domem. Widział, jak Sanna chodzi w tę i z powrotem, i domyślał się, że jest zdenerwowana.
Nie miał siły zmierzyć się z jej złością, płaczem i oskarżeniami. Gdyby nie dzieci… Żeby nie kończyć tej myśli, uruchomił silnik i zajechał przed dom. Za każdym razem, gdy zdawał sobie sprawę, jak bardzo kocha synów, obezwładniał go lęk. Próbował ich trzymać na dystans, żeby ich nie narażać na niebezpieczeństwo. Ale listy uzmysłowiły mu, że zło i tak musiało go dopaść, a jego miłość do synów jest głęboka i nienaruszalna.
Musi ich za wszelką cenę ochronić. Nie może sobie pozwolić na kolejną porażkę. Zmieniłoby to całkowicie jego życie i zniweczyło wszystko, w co wierzy. Oparł głowę na kierownicy. Spodziewał się, że Sanna zaraz otworzy drzwi, ale widocznie nie usłyszała samochodu. Miał jeszcze kilka chwil dla siebie.
Wierzył, że zapewni im bezpieczeństwo, nie dopuszczając ich do swego serca. A to im się przecież należało. Mylił się. Nie mógł uciec, a jednocześnie nie mógł ich nie kochać. Dlatego będzie musiał stanąć do walki ze złem, na śmierć i życie. Zmierzyć się z tym, co kiedyś, dawno temu zamknął w sobie, a co otworzyła jego książka. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że nie powinien jej pisać. Gdyby tego nie zrobił, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że to nie była kwestia wyboru. Musiał ją napisać, ponieważ musiał napisać o niej.
Drzwi się otworzyły. Sanna otuliła się swetrem. Dygotała z zimna. Podniósł głowę i spojrzał na nią. W padającym od tyłu świetle lampy mimo sfilcowanego swetra i kapci na nogach wyglądała jak madonna. Była bezpieczna. Wiedział to, gdy na nią patrzył. Była bezpieczna dzięki temu, że niczego w nim nie poruszyła. I nie poruszy. Jej nie musi osłaniać.
Musi natomiast odpowiedzieć na jej pytania. Wysiadając z samochodu, czuł, że ma ciężkie, zdrętwiałe nogi. Zamknął drzwi auta i poszedł w stronę światła. Sanna stała w przedpokoju, wpatrywała się w niego. Była blada jak ściana.
– Dzwoniłam do ciebie raz za razem. Od rana. A tobie nawet się nie chciało odebrać. Powiedz, że ci ukradli telefon albo że się zepsuł. Cokolwiek. Tylko mi wytłumacz, dlaczego nie mogłam się dodzwonić.
Christian wzruszył ramionami. Nie miał żadnego wytłumaczenia.
– Sam nie wiem – powiedział, zrzucając kurtkę. Ramiona również mu zdrętwiały.
– Sam nie wiesz… – powtórzyła rwącym się głosem. Objęła się mocno ramionami, chociaż zimno nie wpadało do środka, bo zamknął drzwi.
– Byłem zmęczony – powiedział, zdając sobie sprawę, że nie brzmi to przekonująco. – Poranny wywiad był nieprzyjemny, potem spotkałem się z Gaby… Zmęczony byłem. – Nie miał siły opowiadać o spotkaniu z szefową wydawnictwa. Najchętniej poszedłby prosto do łóżka, wsunął się pod kołdrę, zasnął i zapomniał.
– Chłopcy śpią? – spytał, mijając żonę. Potrącił ją. Zachwiała się, ale nie ruszyła z miejsca i nie odpowiedziała, więc powtórzył: – Chłopcy śpią?
– Tak.
Poszedł na górę, do pokoju synów. Leżąc w łóżkach, wyglądali jak dwa aniołki z wypiekami na policzkach. Mieli gęste rzęsy, przypominały czarne wachlarzyki. Przysiadł na brzegu łóżka Nilsa i pogłaskał go po jasnych włosach. Wsłuchał się w posapywania Melkera. Wstał, otulił ich kołdrami i wrócił na dół. Sanna wciąż stała w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Przeczuwał, że nie będzie to zwykła kłótnia, z tymi samymi pretensjami co zawsze, że tym razem będzie inaczej. Wiedział, że Sanna kontroluje go na wszelkie sposoby, sprawdza jego pocztę elektroniczną i dzwoni do pracy pod byle pretekstem, sprawdzając, czy tam jest. Zdążył się z tym pogodzić. Tym razem chodziło o coś więcej.
Gdyby mógł, odwróciłby się na pięcie i poszedł spać. Ale wiedział, że go to nie ominie. Sanna miała mu coś do powiedzenia i powie to bez względu na to, czy będzie tu stał, czy leżał w łóżku.
– Stało się coś? – spytał i zmartwiał. Czyżby coś zrobiła? Wiedział, do czego jest zdolna.
– Przyszedł kolejny list – powiedziała i wreszcie się ruszyła. Poszła do kuchni, zapewne powinien pójść za nią.
– List? – Odetchnął. To jeszcze nie najgorzej.
– To samo co zwykle – powiedziała, rzucając mu kopertę. – Kto ci przysyła te listy? Czy to z nią byłeś dzisiaj? Tylko mi nie wmawiaj, że nie wiesz. Nie wierzę ci nic a nic. – Teraz mówiła falsetem. – Powiedz mi, kto to jest. Spotkałeś się z nią dzisiaj? Dlatego nie mogłam się do ciebie dodzwonić? Dlaczego ona to robi? – wyrzuciła z siebie potok pytań i oskarżeń. Christian usiadł na krześle pod oknem. Trzymał w ręku list, ale go nie czytał, nawet nie spojrzał.
– Sanno, nie mam pojęcia. – Właściwie nawet chciał jej powiedzieć, ale nie mógł.
– Kłamiesz. – Zaszlochała. Zwiesiła głowę i wytarła nos w rękaw. Potem podniosła na niego wzrok. – Wiem, że kłamiesz. Jest albo był ktoś. Przeszukałam dziś cały dom, szukałam jak oszalała, czegokolwiek, co by mi powiedziało, kim jest mój mąż. I wiesz co? Nic nie ma. Dosłownie nic! Nie mam pojęcia, kim ty jesteś!
Pozwolił, żeby się dała nieść furii. To prawda. Wszystko zostawił za sobą. Siebie zostawił w przeszłości, siebie razem z nią i w końcu ją. Ale powinien wiedzieć, że ona nie da się zepchnąć w niepamięć. Powinien wiedzieć.
– Powiedz coś!
Christian drgnął. Krzycząc, opryskała go śliną. Podniósł rękę i wytarł twarz. Sanna ściszyła głos i przysunęła się jeszcze bliżej. Niemal szeptała.
– Ale szukałam dalej. Każdy ma coś, czego nie chce się pozbywać. Więc chciałabym wiedzieć… – Przerwała. Przeszły go ciarki. Wyglądała na zadowoloną. To było coś nowego, zatrważającego. Już nie chciał słuchać, nie chciał uczestniczyć w tej grze, ale wiedział, że Sanna na pewno dopnie swego.
Sięgnęła po krzesło po przeciwnej stronie stołu. Oczy jej błyszczały od wszystkiego, co się w niej nazbierało przez wszystkie wspólne lata.
– Chciałabym wiedzieć, czyje to jest – powiedziała, wyciągając coś niebieskiego.
Od razu wiedział, co to jest. Musiał się opanować, żeby jej nie wyrwać. Nie miała prawa dotykać sukienki! Chciał jej powiedzieć, wykrzyczeć, że przekroczyła wszelkie granice. Ale zaschło mu w ustach i nie był w stanie wydobyć słowa. Sięgnął po niebieską tkaninę, tak miękką w zetknięciu z policzkiem, lekką i zwiewną. Odsunęła ją, by nie mógł dosięgnąć.
– Czyje to jest? – spytała tak cicho, że ledwo ją słyszał. Rozwinęła suknię i przyłożyła do swego ciała, jakby stała w sklepie i sprawdzała, czy do twarzy jej w tym kolorze.
Christian tego nie widział, wpatrywał się w suknię. Nie mógł znieść myśli, że splami ją dotyk cudzych rąk. A jednocześnie jego umysł funkcjonował zaskakująco sprawnie. Jego dwa starannie rozdzielone światy za chwilę miały się zderzyć, ale nie mógł ujawnić prawdy. Nie wolno tego powiedzieć głośno. Ale najlepsze kłamstwo to takie, które zawiera ziarno prawdy.
W jednej chwili odzyskał spokój. Spełni życzenie Sanny, odda jej kawałek swojej przeszłości. Zaczął opowiadać. Usiadła, zasłuchana, choć opowiedział jej tylko część swojej historii.
Oddychała nierówno. Od wielu miesięcy nie sypiała w małżeńskim łóżku na piętrze. Ze względu na chorobę okazało się to niepraktyczne, więc urządził jej gniazdko w pokoju gościnnym, starając się, żeby jej było jak najwygodniej. Mimo wysiłków, żeby było miło i przytulnie, wciąż był to pokój gościnny. Tyle że gościem był rak. Zajął cały pokój, wypełniając go swoją wonią, wytrwałością i zapowiedzią śmierci.