Ktoś wyszedł. Właściwie tylko mu mignął. Zarejestrował raczej ruch niż człowieka, ale odniósł to samo wrażenie co wczoraj wieczorem: że dzieje się coś groźnego i znajomego zarazem.
Podbiegł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Był pusty. Nikogo nie było widać ani słychać. Może mu się zdawało? Ucisnął palcami skroń, zamknął oczy i zobaczył Sannę. Jej twarz, gdy opowiadał jej swoją historię, w połowie prawdziwą, w połowie zmyśloną. Jej otwarte usta, współczucie i przerażenie jednocześnie.
Przynajmniej przez jakiś czas nie będzie pytać. Niebieska sukienka wróciła na swoje miejsce na strychu. Ujawniając cząstkę prawdy, kupił sobie spokój. Wkrótce znów ogarną ją wątpliwości, zacznie szukać odpowiedzi i będzie chciała poznać pozostałą część historii, tę, która powinna pozostać pogrzebana na zawsze. Inaczej być nie może.
Wciąż miał zamknięte oczy, gdy usłyszał chrząknięcie.
– Przepraszam, nazywam się Lars Olsson. Jestem dziennikarzem. Możemy zamienić kilka słów? Próbowałem się dodzwonić, ale nie odbierał pan.
– Wyłączyłem komórkę. – Opuścił ręce. – Czego pan sobie życzy?
– Wczoraj znaleziono pod lodem zwłoki Magnusa Kjellnera. Zaginął jeszcze w listopadzie. Słyszałem, że byliście przyjaciółmi. To prawda?
– Dlaczego pan pyta? – Christian cofnął się i stanął za kontuarem.
– Nie uważa pan, że to dziwne? Panu od dłuższego czasu ktoś grozi, a jeden z pańskich najbliższych przyjaciół traci życie. W dodatku z tego, co nam wiadomo, prawdopodobnie został zamordowany.
– Zamordowany? – Christian ukrył ręce za kontuarem. Wyraźnie się trzęsły.
– Świadczą o tym ślady na zwłokach. Nie wie pan, czy Magnus Kjellner również dostawał pogróżki? Domyśla się pan, od kogo pan dostaje te listy? – Zadawał kolejne pytania natarczywym tonem, nie dając Christianowi szans na unik.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Można odnieść wrażenie, że ten ktoś ma obsesję na pańskim punkcie, i może się zdarzyć, że uderzy to również w pańskich bliskich. Czy pańskiej rodzinie również grożono?
Christian potrząsnął głową. Znów stanęły mu przed oczami te obrazy, ale szybko je odpędził. Nie może pozwolić, żeby nim zawładnęły.
Dziennikarz albo nie zauważył jego niechęci, chociaż okazywał ją wyraźnie, albo miał to w nosie.
– Z tego, co wiem, listy z pogróżkami zaczął pan dostawać, jeszcze zanim media zwróciły na pana uwagę w związku z ukazaniem się pańskiej książki. Co wskazywałoby na to, że to sprawa osobista. Co pan na to?
Christian znów potrząsnął głową. Zacisnął zęby, jego twarz była jak maska. Chciał uciec od pytań i nie myśleć o niej, o tym, że w końcu, po tylu latach, go dopadła. Nie może jej do siebie dopuścić. A jednak wiedział, że jest za późno. Nie potrafi przed nią uciec. Może nigdy nie potrafił.
– Więc nie wie pan, kto stoi za tymi pogróżkami? Ani czy mają związek z zabójstwem Magnusa Kjellnera?
– Wydawało mi się, że wcześniej uważał pan, że to prawdopodobne, a nie, że tak było.
– Tak, ale to przypuszczenie jest uprawnione – odparł dziennikarz. – Poza tym musi pan przyznać, że to zadziwiający przypadek w tak małej miejscowości. Dostaje pan pogróżki, a potem policja znajduje zwłoki pańskiego przyjaciela. Rodzi to pewne pytania.
Christian był coraz bardziej zły. Kto im dał prawo włazić z butami w jego życie i żądać odpowiedzi, których nie zna?
– Nie mam nic więcej do powiedzenia.
– Chyba pan rozumie, że i tak o tym napiszemy, z pańskim komentarzem czy bez. W pańskim interesie jest przedstawić swój punkt widzenia.
– Już powiedziałem, co miałem do powiedzenia – powtórzył, ale dziennikarz nie dawał za wygraną.
Christian wstał, poszedł do łazienki i zamknął się na klucz. Spojrzał w lustro i na widok własnego odbicia aż się cofnął. Zupełnie jakby patrzył na niego ktoś inny. Sam siebie nie poznawał.
Zamknął oczy i oparł ręce na umywalce. Oddychał szybko, płytko. Próbował się uspokoić, spowolnić tętno. Miał wrażenie, jakby mu odbierali życie. Już raz mu zabrała wszystko, teraz znów chce to zrobić.
Pod przymkniętymi powiekami wirowały obrazy. Słyszał głosy. Jej głos, ich głosy. Nie mógł się powstrzymać: odchylił głowę do tyłu i machnął nią w przód. Usłyszał, jak lustro pęka, poczuł, że ma krew na czole. Nie bolało. W chwili gdy szkło przecięło skórę na czole, głosy umilkły. Zapadła błogosławiona cisza.
Minęła dopiero dwunasta, a Louise już była przyjemnie wstawiona. Tak w sam raz. Odprężona i znieczulona, ale bez utraty kontaktu z rzeczywistością.
Dolała sobie do kieliszka. W domu nie było nikogo, córki w szkole, Erik w pracy. Albo gdzie indziej, może u tej swojej dziwki.
Ostatnio dziwnie się zachowywał. Przycichł, był jakiś zgaszony. Jak zawsze, gdy myślała, że ją zostawi, bała się i jednocześnie miała nadzieję. Jakby była dwiema różnymi osobami. Jedna odczuwała ulgę, że nie będzie tkwić w więzieniu, jakim po tylu zdradach i kłamstwach stało się dla niej małżeństwo. Druga odczuwała paniczny lęk przed porzuceniem. Oczywiście dostałaby część jego majątku, ale co miałaby z tym robić, gdyby została sama?
Jej obecne życie niewiele miało wspólnego z życiem we dwoje. Ale lepsze to niż nic. W nocy miała obok siebie ciepłe ciało, przy śniadaniu ktoś siedział obok przy stole i czytał gazetę. Miała kogoś. Gdyby ją zostawił, poczułaby się opuszczona. Dziewczyny dorastały, w domu były niemal gośćmi, zawsze w drodze albo do koleżanek, albo do szkoły. Milczące, jak zwykle nastolatki, ledwo odpowiadały na pytania. Gdy były w domu, siedziały w swoich pokojach, a jedynym znakiem życia było rytmiczne dudnienie sprzętu grającego.
Opróżniła kolejny kieliszek i dolała sobie wina. Gdzie on teraz jest? W pracy czy z tamtą? Przewala się w łóżku z Cecilią, wchodzi w nią, pieści jej piersi? Z nią tego nie robił. Od dwóch lat nawet jej nie tknął. Z początku zdarzało się, że wsuwała mu rękę pod kołdrę, próbując go pieścić, ale po kilku upokorzeniach, gdy ostentacyjnie odwrócił się plecami albo wręcz odtrącił jej dłoń, dała za wygraną.
Zobaczyła własne odbicie w lśniących drzwiach lodówki. Jak zwykle popatrzyła na siebie, podnosząc rękę i dotykając twarzy. Chyba nieźle? Kiedyś była całkiem ładna. Pilnowała wagi, uważała, co je, i z pogardą odnosiła się do rówieśnic zajadających drożdżówki z wiarą, że wałki tłuszczu ukryją w fałdach obszernych, kwiecistych sukni z Lindexu[13]. Sama mogła nosić obcisłe dżinsy bez narażania się na śmieszność. Uniosła podbródek. Zrobił się trochę obwisły. Uniosła jeszcze wyżej. O, tak powinien wyglądać. Opuściła podbródek i skóra opadła, układając się w fałdkę. Musiała się pohamować, żeby nie chwycić noża ze stojaka i nie odciąć tego ohydnego kawałka. Poczuła obrzydzenie do samej siebie. Nic dziwnego, że Erik już jej nie dotyka, że woli czuć pod palcami młodą, jędrną skórę, nietkniętą rozpadem.
Uniosła kieliszek i chlusnęła winem w lodówkę. Jej odbicie zmazał lśniący czerwony płyn spływający po gładkiej powierzchni. Chwyciła leżący przed nią telefon i wybrała numer do biura. Musi się dowiedzieć, gdzie on jest.
– Cześć, Kenneth. Jest Erik?
Serce jej waliło, gdy odkładała słuchawkę, chociaż powinna się już przyzwyczaić. Biedny Kenneth. Tyle lat musiał tak często kryć Erika, na szybko zmyślać jakieś historyjki: że Erik załatwia coś poza biurem, ale na pewno zaraz wróci.
Napełniła kieliszek, nie przejmując się rozlanym winem, i zdecydowanym krokiem ruszyła do gabinetu Erika. Nie wolno jej było tam wchodzić. Twierdził, że obecność kogoś innego zakłóca porządek, więc jej nie pozwalał. Właśnie dlatego tam poszła.
13