Выбрать главу

– A więc będzie tak – powiedziała Gaby i pociągnęła go za rękaw. Christian bezwolnie podążył za nią. – Zaczniemy od spotkania z dziennikarzami, niech sobie spokojnie z tobą porozmawiają. Bardzo jesteśmy zadowoleni, że stawili się tak licznie. Są dziennikarze z „Göteborgs-Posten”, „Göteborgs-Tidningen”, „Bohusläningen” i „Strömstads Tidning”[3]. Wprawdzie żadna z tych gazet nie ma zasięgu ogólnokrajowego, ale rekompensuje to dzisiejsza entuzjastyczna recenzja w „Svenska Dagbladet”.

– Jaka recenzja? – spytał Christian.

Gaby zaciągnęła go na niewielki podest z boku sceny, gdzie miał się spotkać z prasą.

– Później się dowiesz – powiedziała Gaby i posadziła go na krześle pod ścianą.

Usiłował odzyskać panowanie nad sytuacją, ale miał wrażenie, jakby został wessany do wirówki, z której nie może się wydostać. Wrażenie było tym silniejsze, że Gaby wyszła. Po sali krzątała się obsługa, nakrywając do stołów. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pozwolił sobie przymknąć powieki. Myślał o książce, o Syrence, i godzinach spędzonych przy komputerze. Setkach, tysiącach godzin. Pomyślał o niej, o Syrence. Przerwał mu jakiś głos.

– Pan Christian Thydell, prawda?

Christian podniósł wzrok. Stał przed nim mężczyzna z wyciągniętą dłonią, wyraźnie czekając, że poda mu swoją. Christian wstał i potrząsnął jegoręką.

– Birger Jansson, „Strömstads Tidning”. – Postawił na podłodze dużą torbę z aparatem fotograficznym.

– Witam serdecznie. Proszę usiąść – powiedział Christian. Nie bardzo wiedział, jak się zachować. Rozejrzał się za Gaby, ale tylko mignęło mu przy wejściu coś różowego.

– Nieźle się wysadzili. – Birger Jansson rozejrzał się po sali.

– No tak – odparł Christian.

Zapadło milczenie. Obaj poruszyli się niespokojnie.

– Zaczynamy? Czy czekamy na resztę?

Christian spojrzał na niego niepewnie. Skąd miałby wiedzieć? Jeszcze nigdy tego nie robił. Jansson najwyraźniej uznał jego wahanie za zgodę. Postawił na stole magnetofon i włączył.

– A więc – spojrzał na Christiana wyczekująco. – To pańska pierwsza powieść.

Christian nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć, czy wystarczy potwierdzić. Chrząknął.

– Tak, rzeczywiście.

– Bardzo mi się podobała. – Birger Jansson powiedział to szorstkim tonem, który przeczył jego słowom.

– Dziękuję.

– Co pan chciał przekazać czytelnikowi? – Jansson zerknął na magnetofon. Chciał sprawdzić, czy działa.

– Przekazać? Sam nie wiem. To historia, którą długo w sobie nosiłem i która domagała się opisania.

– Jest bardzo mroczna. Powiedziałbym nawet, ponura – powiedział Birger, obserwując Christiana, jakby chciał zajrzeć do najgłębszych zakamarków jego umysłu. – Czy tak postrzega pan nasze społeczeństwo?

– Nie powiedziałbym, żeby o to mi chodziło – odparł Christian. Zastanawiał się gorączkowo nad jakąś inteligentną odpowiedzią. Nie traktował swego pisania w ten sposób. Opowieść tkwiła w nim bardzo długo, w końcu musiał ją przelać na papier. Czy miał coś do powiedzenia na temat społeczeństwa? Nawet o tym nie pomyślał.

Uratowała go Gaby, zjawiając się wraz z grupą dziennikarzy. Birger Jansson wyłączył magnetofon, wszyscy zaczęli się witać, a potem usiedli przy stole. Trwało to chwilę. Christian skorzystał z okazji, żeby pozbierać myśli.

Gaby spróbowała skupić na sobie uwagę zebranych.

– Witam państwa na spotkaniu z Christianem Thydellem, nową gwiazdą na pisarskim firmamencie. Nasza oficyna jest dumna z wydania Syrenki. Jesteśmy przekonani, że ta powieść to początek długiej, wspaniałej kariery literackiej. Christian jeszcze nie zapoznał się z recenzjami. Otóż informuję cię z wielką radością, że dostałeś znakomite recenzje w dzisiejszych gazetach: „Svenskan”, „Dagens Nyheter” i „Arbetarbladet”[4], by wymienić tylko niektóre. Pozwolą państwo, że przeczytam kilka ważniejszych fragmentów.

Wyjęła okulary i sięgnęła po leżący przed nią na stole plik kartek. Tu i ówdzie od białego tła odcinały się różowe podkreślenia.

– „Autor włada językiem w sposób mistrzowski, ukazując bezradność przeciętnego człowieka, a jednocześnie nie tracąc z oczu szerszego kontekstu” – to recenzja „Svenskan” – zaznaczyła i kiwnęła głową do Christiana, szukając następnej kartki. – „Jest to lektura sprawiająca jednocześnie przyjemność i ból, pozbawiona ozdobników proza Christiana Thydella obnaża bowiem złudzenia społeczeństwa co do demokracji i bezpieczeństwa socjalnego. Tnie słowami jak nożem, przebijając się przez ciało i sumienie. Gorączkowo czytamy dalej, niczym fakir pragnący dojmującego, a przecież oczyszczającego bólu”. To „Dagens Nyheter” – powiedziała, zdejmując okulary i podając plik Christianowi.

Przyjął te słowa z niedowierzaniem. Słyszał, co mówiła, i z przyjemnością słuchał pochwał, ale tak naprawdę nie rozumiał, o czym mowa. Przecież on tylko napisał o niej, opowiedział jej historię. Wydobył z siebie słowa o tym, co było nią, co podziałało jak wybuch, po którym chwilami czuł w głowie totalną pustkę. Wcale nie miał zamiaru wypowiadać się na temat społeczeństwa, chciał tylko opowiedzieć o niej.

Słowa sprzeciwu uwięzły mu w gardle. I tak nikt nie zrozumie. Może i dobrze, bo nie umiałby tego wytłumaczyć.

– To fantastycznie – powiedział, zdając sobie sprawę z banalności tych słów.

Posypały się pytania, kolejne pochwały i refleksje na temat jego książki. Czuł, że nie potrafi udzielić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Jak opisać coś, co bez reszty wypełniało jego życie? Co było nie tylko opowieścią, ale dzięki czemu przetrwał. I cierpiał. Bardzo się starał odpowiadać jasno, w sposób przemyślany. Najwyraźniej nieźle mu szło, bo Gaby kilkakrotnie z aprobatą kiwnęła głową.

Gdy minęła godzina przeznaczona na spotkanie z prasą, Christian czuł w głowie absolutną pustkę i chciał tylko jednego: iść do domu. Musiał jednak zostać w pięknej jadalni Stora Hotellet. Zaczerpnął tchu, przygotowując się na przyjęcie gości. Uśmiechał się, ale uśmiech kosztował go więcej, niż można było przypuszczać.

Mogłabyś się dziś nie upijać? – syknął Erik Lind do żony, tak, żeby nie słyszeli tego inni goście tłoczący się przy wejściu.

– A ty mógłbyś dzisiaj trzymać ręce przy sobie? – odparła Louise normalnym głosem.

– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedział Erik. – Poza tym mogłabyś mówić ciszej.

Louise spojrzała zimno na męża. Przystojny, nie da się zaprzeczyć. Dawniej jego uroda działała na nią. Poznali się jeszcze na studiach i wiele koleżanek zazdrościło jej, że złapała Erika Linda. Od tamtej pory pomału, stopniowo tracił jej miłość, szacunek i zaufanie. Można powiedzieć: przepieprzył. Nie z nią, skądże znowu. Nie miał najmniejszych problemów z nawiązywaniem stosunków pozamałżeńskich.

– Cześć, wy też jesteście? Jak miło! – Cecilia Jansdotter przecisnęła się przez tłum i przywitała się, całując Louise w policzek. Była jej fryzjerką, a od roku również kochanką Erika. Oboje byli oczywiście przekonani, że Louise o tym nie wie.

– Cześć, Cecilio. – Louise uśmiechnęła się. Miła dziewczyna. Zresztą gdyby miała żywić urazę do wszystkich kobiet, które spały z jej mężem, musiałaby się wyprowadzić z Fjällbacki. Poza tym dawno przestała się tym przejmować. Ma córki. I fantastyczny wynalazek w postaci wina w kartonie. Na co jej jeszcze Erik?