– No chodź, nie mogę cię wziąć na ręce. – Erika pociągnęła mocniej. Skutek był taki, że Maja się przewróciła i rzewnie rozpłakała. Z oczu Eriki też popłynęły łzy. Pomyślała, że gdyby teraz ktoś je zobaczył, pewnie zadzwoniłby do opieki społecznej.
Przykucnęła, nie zważając na ucisk w brzuchu. Pomogła Mai wstać i powiedziała spokojnie:
– Przepraszam, że byłam dla ciebie niedobra. Przytulimy się?
Maja nie miała zwyczaju odrzucać takich propozycji. Tym razem jednak spojrzała na mamę z gniewem i rozpłakała się jeszcze głośniej. Brzmiało to jak buczek przeciwmgielny.
– No już, kochanie – uspokajała ją Erika, głaszcząc po policzku. Maja po chwili zaczęła się uspokajać. Gdy buczenie przeszło w łkanie, spróbowała jeszcze raz. – Może się jednak przytulisz do mamy?
Maja zawahała się. W końcu pozwoliła się objąć i wtuliła buzię w szyję mamy. Erika poczuła, że jest cała mokra od łez i kataru.
– Przepraszam, nie chciałam, żebyś się przewróciła. Boli gdzieś?
– Mhm. – Maja pociągnęła nosem i zrobiła żałosną minę.
– Podmuchać? – spytała Erika. Zazwyczaj pomagało.
Maja kiwnęła główką.
– Gdzie podmuchać? Gdzie boli?
Maja zastanowiła się, a potem wskazywała kolejne części ciała, wszystkie, które jej przyszły do głowy. Erika dmuchała ze wszystkich stron i strzepnęła śnieg z czerwonego kombinezonu.
– Wiesz, myślę, że w przedszkolu dzieci już na ciebie czekają – powiedziała i sięgnęła po kartę atutową: – Ture pewnie już przyszedł i dziwi się, że cię jeszcze nie ma.
Maja przestała pociągać nosem. Starszy o trzy miesiące Ture był jej wielką miłością. Energii miał tyle, że nikt nie mógł mu dorównać. W dodatku darzył Maję uczuciem, które w pełni odwzajemniała.
Erika wstrzymała oddech. Na buzi Mai pojawił się uśmiech. – Do Turego.
– Oj, tak – odparła Erika. – Jedziemy do Turego. Najlepiej szybko, bo pójdzie do pracy, wyjedzie za granicę na placówkę albo coś w tym rodzaju.
Maja spojrzała zdziwiona na Erikę, a Erika się roześmiała.
– Nie przejmuj się, mama opowiada jakieś głupstwa. Pośpieszmy się, jedziemy do Turego.
15
Miał dziesięć lat, gdy wszystko się zmieniło. Zdążył się już nieźle przystosować. Nie był szczęśliwy, jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzał swoją piękną matkę, ani jak wtedy, gdy w jej brzuchu nie rosła jeszcze Alice. Ale nie był też nieszczęśliwy. Ukojenie znalazł w świecie książek. Uciekł do niego. Tłuszczyk, którym obrósł, osłaniał go jak pancerz przed tym, co uwierało od środka.
Alice kochała go tak samo jak przedtem. Chodziła za nim jak cień i niewiele mówiła, co bardzo mu odpowiadało. Zawsze była pod ręką, gdy czegoś potrzebował. Jeśli chciało mu się pić, przynosiła mu wodę, a jeśli miał ochotę coś zjeść, zakradała się do spiżarni i wynosiła schowane przez mamę ciasteczka.
Ojciec nadal spoglądał na niego dziwnie, ale już nie pilnował. Alice miała już pięć lat. Nauczyła się chodzić i mówić. Dopóki stała spokojnie i nic nie mówiła, była jak inne dzieci. Była przy tym taka śliczna, że ludzie aż przystawali z zachwytu, jak dawniej, gdy była malutka i siedziała w wózku. Ale gdy tylko się poruszyła i zaczęła mówić, ze współczuciem kiwali głowami.
Doktor powiedział, że nigdy nie będzie zdrowa. Jego wprawdzie do doktora nie zabrali, bo nigdzie go nie zabierali, ale nadal potrafił się skradać jak Indianin. Chodził po domu bezszelestnie i ciągle nasłuchiwał. Słyszał, jak rozmawiali, więc wiedział o wszystkim, co dotyczyło Alice. Przeważnie mówiła mama. Jeździła po lekarzach w poszukiwaniu nowych terapii dla niej, metod leczenia i zabiegów, które by jej pomogły i dopasowały jej ruchy, mowę i umiejętności do wyglądu.
O nim nigdy nie rozmawiali, o czym również przekonał się, podsłuchując. Jakby go nie było. Nauczył się z tym żyć. Czasami myślał o tym z bólem, ale wtedy przypominał sobie zapach i wszystko to, co coraz częściej jawiło mu się jak okrutna bajka i odległe wspomnienie. Pogodził się już z tym, że traktują go, jakby był niewidzialny. Tylko z Alice było inaczej. Odkąd sprawił, że zrobiła się grzeczna.
Wszystko zmienił jeden telefon. Starucha umarła, jej dom należał teraz do mamy. Dom we Fjällbace. Nie byli tam od narodzin Alice, od tamtego lata w przyczepie, gdy wszystko utracił. Teraz mają się tam przeprowadzić. Mama tak zdecydowała. Ojciec próbował się sprzeciwiać, ale jak zwykle nikt go nie słuchał.
Ta zmiana nie spodobała się Alice. Chciała, żeby wszystko było jak zawsze, codziennie tak samo. Gdy wszystkie rzeczy zostały spakowane i siedzieli już w samochodzie, z ojcem za kierownicą, Alice odwróciła się i przyciskając nosek do tylnej szyby, patrzyła na dom, aż zniknął w oddali. Potem odwróciła się i przytuliła do niego, opierając policzek o jego ramię. Przez chwilę nawet chciał ją pocieszyć, pogłaskać po główce albo wziąć za rękę. Ale nie zrobił tego.
Siedziała przytulona do niego przez całą drogę do Fjällbacki.
– Ale mi wczoraj narobiłaś wstydu – powiedział Erik. Stał w sypialni przed lustrem, usiłując zawiązać krawat.
Louise nie odpowiedziała. Odwróciła się do niego plecami.
– Słyszałaś? – podniósł głos, ale nie na tyle, żeby go usłyszały córki w swoich pokojach po drugiej stronie korytarza.
– Słyszałam – odparła cicho.
– Żebyś mi tego nigdy więcej nie robiła. Nigdy! W domu możesz być pijaczką, skoro już musisz, bylebyś ustała na nogach, gdy dziewczynki patrzą. Ale nie waż się przychodzić do biura.
Nie odpowiadała. Złościło go, że nie stawia oporu. Już wolał jej złośliwości od tego milczenia.
– Brzydzę się tobą, wiesz? – Za nisko zawiązał węzeł. Zaklął i rozwiązał, żeby spróbować jeszcze raz. Rzucił okiem na Louise. Leżała na boku, plecami do niego. Zobaczył, że jej ramiona podskakują. Cholera. Ranek zapowiada się coraz lepiej. Nienawidził, gdy na kacu zachowywała się w ten sposób, płakała i użalała się nad sobą.
– Przestań. Weź się w garść. – Zdawał sobie sprawę, że od ciągłego powtarzania wciąż tego samego traci cierpliwość.
– Spotykasz się jeszcze z Cecilią? – spytała cicho, w poduszkę, ale odwróciła się, żeby usłyszeć odpowiedź.
Erik spojrzał na nią z niesmakiem. Bez makijażu i bez drogich ciuchów wyglądała okropnie.
Powtórzyła:
– Nadal się z nią spotykasz? Pieprzysz się z nią?
Wiedziała. Nie docenił jej.
– Nie. – Przypomniało mu się ostatnie spotkanie z Cecilią. Nie chciał o tym rozmawiać.
– Dlaczego? Już ci się znudziła? – nie odpuszczała. Jak pies, który dostał szczękościsku.
– Przestań!
U dziewczynek było cicho. Erik krzyknął naprawdę głośno. Miał nadzieję, że nie słyszały. Nie chciał myśleć o Cecilii ani o dziecku, na które w tajemnicy będzie musiał płacić.
– Nie chcę o niej rozmawiać – powiedział spokojniej. Węzeł wreszcie się udał.
Louise patrzyła na niego z otwartymi ustami. Wyglądała staro. W kącikach oczu miała łzy. Obserwowała go w milczeniu, drżała jej dolna warga.
– Idę do pracy. Rusz tyłek i dopilnuj, żeby dziewczynki poszły do szkoły. Jeśli dasz radę. – Spojrzał na nią zimno i odwrócił się. Może jednak nie szkoda pieniędzy, jeśli można się jej pozbyć. Wokół pełno kobiet, które będą zachwycone, że ma im tyle do zaoferowania. Łatwo będzie ją zastąpić.