Выбрать главу

Uważasz, że będzie w stanie z nami rozmawiać? – Martin zwrócił się do Gösty. Jechali do Kennetha, choć żaden z nich nie miał ochoty nachodzić go po śmierci żony.

– Nie mam pojęcia – odparł Gösta, dając do zrozumienia, że nie chce o tym mówić. Zapadła cisza.

– Jak wasza mała? – spytał po chwili.

– Świetnie! – ożywił się Martin. Miał za sobą kilka nieudanych związków i już stracił nadzieję, że założy rodzinę. Wreszcie spotkał Pię, a jesienią urodziła im się córeczka. Życie singla wydawało mu się teraz odległym złym snem.

Znów cisza. Gösta zaczął bębnić palcami o kierownicę. Szybko przestał, gdy Martin spojrzał na niego z irytacją.

Zadzwonił telefon i obaj drgnęli. Martin odebrał i spoważniał.

– Musimy jechać – powiedział, rozłączając się.

– Co się dzieje?

– To Patrik. Coś się stało u Christiana Thydella. Dzwonił do komisariatu, mówił nieskładnie, coś z dziećmi.

– O cholera. – Gösta wcisnął gaz. – Trzymaj się – powiedział do Martina. W żołądku czuł nieprzyjemny ucisk, jak zawsze, gdy poszkodowane były dzieci. Nie zobojętniał jeszcze, mimo tylu lat służby.

– Patrik nic więcej nie mówił?

– Tylko tyle, że Christian był potwornie zdenerwowany i że nie dało się z niego wyciągnąć nic sensownego. Dowiemy się na miejscu. Patrik i Paula też jadą, ale będziemy przed nimi. Mamy nie czekać. – Martin pobladł. Już samo znalezienie się na miejscu zbrodni jest nieprzyjemne, choćby człowiek był przygotowany na to, co zobaczy. A oni nie mieli pojęcia, co zastaną.

Zajechali pod dom Thydellów, postawili samochód byle jak, nie zaprzątając sobie głów porządnym parkowaniem. Nikt nie zareagował na dzwonek, więc sami weszli do domu.

– Halo! Jest tam kto?

Pobiegli na piętro, skąd dochodziły jakieś odgłosy.

– Halo! Tu policja. – Nadal bez odpowiedzi, ale z łazienki usłyszeli płacz, krzyki dzieci i plusk wody.

Gösta nabrał powietrza i zajrzał do środka. Sanna siedziała na podłodze i trzęsła się od płaczu. Dwaj malcy siedzieli w wannie, woda była zabarwiona na różowo. Sanna szorowała ich gwałtownymi ruchami.

– Co się stało? Są ranni? – spytał, przyglądając się uważnie.

Sanna spojrzała na niego, ale szybko się odwróciła i szorowała dalej.

– Czy oni są ranni? Mam wezwać karetkę? – Gösta przykucnął i położył jej rękę na ramieniu. Nadal nie odpowiadała, szorowała bezskutecznie. To coś czerwonego nie dawało się zmyć, wręcz przeciwnie, rozmazywało się.

Przyjrzał się i stwierdził z ulgą, że to nie krew.

– Kto to zrobił?

Sanna zaszlochała i wierzchem dłoni starła z twarzy zabarwione na różowo krople wody.

– Oni… oni… – jąkała się. Gösta ścisnął ją za ramię. Kątem oka zobaczył stojącego w drzwiach Martina.

– To farba – powiedział, zwracając się do niego.

Znów spojrzał na Sannę. Nabrała powietrza i zaczęła mówić:

– Nils mnie zawołał. Siedział na łóżku. Tak właśnie wyglądali. Ktoś napisał coś na ścianie i widocznie ochlapał farbą łóżeczka. Myślałam, że to krew.

– Nic w nocy nie słyszeliście? Ani rano?

– Nie, nic.

– Gdzie jest pokój dzieci? – spytał Gösta.

Sanna pokazała palcem.

– Zobaczę – powiedział Martin.

– Idę z tobą. – Gösta niemal zmusił Sannę, żeby mu spojrzała w oczy. – Zaraz wracam. W porządku?

Kiwnęła głową. Dopiero wtedy wstał i wyszedł do przedpokoju. Z pokoju dzieci dobiegały wzburzone głosy.

– Zostaw to.

– Muszę to zmyć… – Christian był tak samo rozkojarzony jak Sanna. W rękach trzymał wiadro wody, chciał chlusnąć na ścianę.

– Musimy to obejrzeć. – Martin podniósł dłoń, żeby powstrzymać Christiana. Christian stał przed nim w samych bokserkach. Na prawej piersi miał czerwoną plamę, pewnie się pobrudził, gdy pomagał Sannie zanieść dzieci do łazienki.

Już miał chlusnąć wodą, gdy Martin wyrwał mu wiadro. Christian się nie opierał. Oddał je, chwiał się lekko na nogach.

Teraz, gdy Christian został spacyfikowany, Gösta mógł się skupić na napisie na ścianie nad łóżkami dzieci.

Nie zasługujesz na nich.

Czerwona farba ściekała z liter. Wyglądały jak namalowane krwią. Tak samo plamy na łóżkach. Gösta domyślał się, jakim szokiem musiał być ten widok dla Sanny, gdy weszła do dzieci. I co musiał przeżywać Christian, gdy stał obok niego i patrzył na napis. Twarz miał zupełnie pozbawioną wyrazu. Coś mamrotał pod nosem. Gösta przysunął się bliżej, żeby go słyszeć.

– Nie zasługuję na nich. Nie zasługuję na nich.

Gösta delikatnie wziął go pod ramię.

– Idź się ubrać, potem porozmawiamy. – Pchnął go lekko w stronę sąsiedniego pokoju, jak się już zorientował, sypialni.

Christian dał się poprowadzić, ale usiadł na łóżku i nie ubierał się. Gösta rozejrzał się. Zdjął szlafrok wiszący po wewnętrznej stronie drzwi i podał go Christianowi.

– Zajrzę do Sanny i dzieci. Potem zejdziemy do kuchni pogadać.

Christian skinął głową. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, oczami jak za mgłą. Gösta zostawił go i poszedł do Martina. Nadal stał w pokoju dzieci.

– Co tu się właściwie dzieje?

Martin potrząsnął głową.

– To jest chore. Ten, kto to zrobił, musi być szalony. Co to znaczy: nie zasługujesz na nich? Na kogo? Na dzieci?

– Trzeba się dowiedzieć. Patrik i Paula powinni być lada chwila. Mógłbyś do nich zejść? I wezwij lekarza. Dzieciom chyba nic nie jest, ale są w szoku, podobnie jak rodzice. Lepiej, żeby lekarz ich obejrzał. Ja pomogę Sannie umyć dzieciaki, bo zedrze im skórę tym szorowaniem.

– Trzeba też ściągnąć ekipę techniczną.

– Tak jest. Niech Patrik od razu zadzwoni do Torbjörna i poprosi, żeby przyjechała ekipa. I postarajmy się już nie łazić po pokojach.

– Dobrze, że uratowaliśmy tę ścianę – powiedział Martin.

– Całe szczęście.

Zeszli na dół. Gösta szybko zlokalizował drzwi do piwnicy. Ostrożnie zszedł po oświetlonych nagą żarówką schodach. Jak większość piwnic, również ta była pełna rozmaitych rupieci: kartonów, zepsutych zabawek, pudeł z napisem „ozdoby choinkowe”, narzędzi, które chyba nieczęsto były w użyciu. Na półce stały przybory do malowania, puszki, butelki, leżały pędzle i szmaty. Gösta sięgnął po pełną do połowy butelkę rozpuszczalnika. Już wziął ją do ręki, gdy kątem oka zobaczył na podłodze pobrudzoną czerwoną farbą szmatkę.

Szybko przyjrzał się puszkom stojącym na półce. W żadnej nie było czerwonej farby. Ale Gösta był pewien swego. To ten sam odcień czerwieni co w pokoju chłopców. Ten, kto pisał po ścianie, pobrudził się i zszedł do piwnicy, żeby się umyć. Spojrzał na butelkę, którą trzymał w ręku. Cholera, mogły na niej być odciski palców. Nie wolno ich zetrzeć. Ale potrzebował rozpuszczalnika. Trzeba zmyć farbę z dzieci. Znalazł rozwiązanie – w postaci pustej butelki po coli. Trzymając butelkę wciąż tak samo, przelał rozpuszczalnik i odstawił ją z powrotem na półkę. Przy odrobinie szczęścia nie zatarł wszystkich śladów. Na szmacie też mogą być.

Z butelką po coli wrócił na górę. Patrik i Paula jeszcze nie nadjechali, ale musieli być niedaleko.

Sanna z uporem szorowała chłopców. Darli się rozpaczliwie. Gösta przykucnął i powiedział spokojnie:

– Samym mydłem tego nie zmyjesz. Trzeba użyć rozpuszczalnika. – Podsunął jej butelkę.