Westchnęła. Skoro już tu przyjechała, przynajmniej wypije z Göranem kawę. A potem ruszy z powrotem. Wtedy ta wyprawa nie będzie całkiem bez sensu.
Zapiszczała komórka. Patrik zostawił wiadomość.
– Gdzie są wszyscy? – Mellberg rozejrzał się zaspanym wzrokiem. Zdrzemnął się na chwilę, a kiedy się obudził, w komisariacie było pusto. Czyżby nie pytając go o zgodę, wyszli na kawę?
Rzucił się do recepcji, do Anniki.
– Co tu się dzieje? Zrobili sobie wolne, czy co? Dlaczego nikt nie pracuje? Już ja im pokażę, jeśli się dowiem, że przesiadują w cukierni. Samorząd oczekuje od nas stałej gotowości i naszym obowiązkiem – pogroził palcem – jest być na miejscu, gdy obywatele nas potrzebują. – Napawał się brzmieniem swego głosu. Uważał, że bardzo mu przystoi ten władczy ton.
Annika patrzyła na niego bez słowa. Poczuł się niepewnie. Spodziewał się, że zarzuci go wyjaśnieniami. Czuł się coraz bardziej nieswojo.
Po chwili Annika odpowiedziała spokojnie:
– Było wezwanie. Do Fjällbacki. Wydarzyło się tu trochę różnych rzeczy, kiedy byłeś zajęty pracą.
Słowo „praca” wypowiedziała bez ironii, ale coś mu mówiło, że doskonale wie, że spał. Musiał ratować sytuację.
– Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?
– Patrik próbował. Długo do ciebie pukał. Chciał wejść, ale zamknąłeś się na klucz i nie odpowiadałeś. W końcu musiał jechać.
– No tak. Czasem do tego stopnia pogrążam się w pracy, że nic nie słyszę i nie widzę – odparł Mellberg, przeklinając w duchu. Cholera, że też zawsze musi spać tak twardo. Taki sen to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo.
– Mhm… – mruknęła Annika, odwracając się do komputera.
– A co się stało? – spytał, wściekły, że go wystrychnięto na dudka.
Annika opowiedziała, co się stało u Christiana i o wypadku Kennetha. Mellberg słuchał z otwartymi ustami. Wszystko to wyglądało coraz dziwniej.
– Patrik i Paula powinni niedługo wrócić, wtedy dowiesz się więcej. Martin i Gösta pojechali do Uddevalli porozmawiać z Kennethem. Trochę potrwa, zanim wrócą.
– Niech Patrik zajdzie do mnie, jak tylko wróci – powiedział Mellberg. – Powiedz mu, żeby tym razem pukał mocno.
– Przekażę. Zwłaszcza żeby pukał mocno. W razie gdybyś był pochłonięty pracą.
Patrzyła na niego z absolutną powagą, ale i tak nie mógł się pozbyć wrażenia, że z niego kpi.
– Nie mógłbyś pojechać z nami? Dlaczego chcesz tu zostać? – Sanna niedbałym ruchem wrzuciła do walizki kilka koszulek.
Christian nie odpowiadał i to wzburzyło ją jeszcze bardziej.
– No odpowiadaj. Zostaniesz w domu sam? Przecież to głupie, beznadziejnie… – Ze złością rzuciła dżinsami, celując w walizkę, ale nie trafiła. Wylądowały na podłodze, u stóp Christiana. Poszła je podnieść, ale zamiast tego ujęła dłońmi jego twarz, próbowała pochwycić jego spojrzenie. Christian uparcie się odwracał.
– Mój kochany, proszę. Nie rozumiem, dlaczego nie jedziesz z nami. Tu nie będziesz bezpieczny.
– Tu nie ma nic do rozumienia – odparł, odpychając jej ręce. – Zostaję i już. Nie mam zamiaru uciekać.
– Uciekać? Przed kim? Przed czym? Niech cię szlag, jeśli wiesz, kto to jest, i nic nie mówisz. – Łzy popłynęły jej po policzkach, w dłoniach jeszcze czuła ciepło jego twarzy. Bolało, że ją odtrąca. Powinni się wspierać. Tymczasem on pokazał jej plecy, nie chciał jej. Upokorzenie zapiekło ją boleśnie, odwróciła wzrok i wróciła do pakowania.
– Jak długo mamy tam zostać? – spytała, wkładając do walizki majtki i skarpetki wyjęte z górnej szuflady komody.
– A skąd ja mam wiedzieć? – Christian zdążył zdjąć szlafrok, zetrzeć z piersi plamy czerwonej farby i przebrać się w dżinsy i T-shirt. W oczach Sanny nadal był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Kochała go do bólu.
Wsunęła szufladę i rzuciła okiem na przedpokój. Chłopcy bawili się na podłodze. Zachowywali się ciszej niż zwykle. Byli poważni. Nils jeździł samochodzikami tam i z powrotem, a Melker urządzał bitwy między figurkami wojowników, ale odbywało się to bez zwyczajowych efektów dźwiękowych i bez nieuniknionych zwykle awantur.
– Myślisz, że oni… – Znów się rozpłakała i musiała zacząć od nowa. – Myślisz, że to zostawi jakiś ślad?
– Przecież nie zostali nawet draśnięci.
– Nie mam na myśli śladów fizycznych. – Nie potrafiła zrozumieć, jak Christian może być taki chłodny, taki spokojny. Rano był tak samo wstrząśnięty, rozbity i przestraszony jak ona. Teraz zachowywał się, jakby nic się nie stało, jakby to był drobiazg.
Ktoś wdarł się do ich domu, gdy spali, wszedł do pokoju ich dzieci i nastraszył je, być może na zawsze pozbawiając poczucia, że we własnym domu i we własnym łóżku zawsze są bezpieczne. Że nie może im się stać nic złego, bo mama i tata są tuż obok. Możliwe, że już na zawsze utraciły to przekonanie. Mimo to ich ojciec zachowuje taki spokój i dystans, jakby w ogóle się tym nie przejął. W tym momencie nienawidziła go za to.
– Dzieci szybko zapominają – odparł, patrząc na swoje ręce. Sanna zdziwiła się, widząc głębokie zadrapania na jego dłoni. Nie spytała, co się stało. Choć raz nie spytała. Może to koniec? Jeśli nie potrafi okazać jej uczucia, gdy grozi im coś strasznego, to może czas dać za wygraną.
Wciąż na chybił trafił wrzucała rzeczy do walizki. Łzy wszystko zamazywały, więc po prostu kolejno ściągała ubrania z wieszaków. W końcu walizka była pełna. Musiała na niej usiąść, żeby się dała zamknąć.
– Daj, pomogę ci. – Christian podszedł i oparł się o nią całym ciężarem. Sanna mogła zaciągnąć suwak. – Zniosę na dół. – Chwycił walizkę i wyniósł, mijając chłopców.
– Dlaczego musimy jechać do cioci Agnety? Dlaczego zabieramy tyle rzeczy? Długo tam będziemy? – Niepokój w głosie Melkera sprawił, że Christian przystanął w połowie schodów. Po chwili w milczeniu ruszył dalej.
Sanna przykucnęła obok synów i nakazując sobie spokój, powiedziała:
– Niech nam się wydaje, że jedziemy na wakacje. Ale jedziemy niedaleko, do cioci i jej dzieci. Przecież zawsze wam się tam podobało. Dziś urządzimy sobie fajny wieczór. A skoro to wakacje, to będą słodycze, chociaż to nie sobota.
Chłopcy patrzyli na nią podejrzliwie, ale słowo „słodycze” zadziałało jak magiczne zaklęcie.
– Pojedziemy wszyscy razem? – spytał Melker, a młodszy brat powtórzył, sepleniąc lekko:
– Pojedziemy wszyscy razem?
Sanna odetchnęła głębiej.
– Nie, pojedziemy tylko we trójkę. Tata musi zostać.
– Tata musi zostać i zbić tych głupich wstręciuchów.
– Jakich wstręciuchów? – Sanna pogłaskała Melkera po policzku.
– Tych, co nabałaganili w naszym pokoju. – Gniewnie skrzyżował ramiona na piersi. – Tata ich zbije, jak wrócą.
– Tata nie będzie nikogo bił. Oni tu nie wrócą. – Pogłaskała Melkera po głowie, klnąc w duchu Christiana. Dlaczego z nimi nie jedzie? Dlaczego milczy? Podniosła się. – Będzie super. Czeka nas prawdziwa przygoda. Tylko pomogę tacie zapakować rzeczy do samochodu i zaraz po was wracam. Okej?
– Okej – odpowiedzieli bez większego entuzjazmu. Schodząc na dół, czuła, jak na nią patrzą.
Zastała męża przy samochodzie, wkładał walizkę do bagażnika. Podeszła i chwyciła go za ramię.