Zadzwoniła. Nic. Jeszcze raz nacisnęła dzwonek. Tym razem w głośniku rozległ się trzask, a potem ktoś spytał z wyraźnym obcym akcentem:
– Kto tam?
– Nazywam się Erika Falck. Chciałabym panu zadać kilka pytań o Christiana Thydella, poprzedniego lokatora tego mieszkania. – W napięciu czekała, co odpowie, bo nawet dla niej zabrzmiało to mętnie. Liczyła jednak na to, że zaciekawi tego kogoś na tyle, żeby ją wpuścił. Usłyszała brzęczyk. Nie myliła się.
Wysiadła z windy na drugim piętrze. Zza uchylonych drzwi jednego z trzech mieszkań wyglądał niewysoki, tęgawy mężczyzna około sześćdziesiątki. Na widok jej wielkiego brzucha zdjął z drzwi łańcuch i otworzył je na oścież.
– Proszę, proszę bardzo – powiedział z ożywieniem.
– Dziękuję. – Erika weszła do środka. Poczuła zapach wieloletniego gotowania z użyciem mocnych przypraw i żołądek podszedł jej do gardła. Zapach sam w sobie nie był przykry, ale w ciąży jej zmysł powonienia źle znosił tak intensywne doznania.
– Mam kawę, dobrą i mocną. – Wskazał drzwi niewielkiej kuchni na końcu przedpokoju. Poszła za nim, zerkając do pokoju, najwyraźniej jedynego, bo pełnił równocześnie rolę salonu i sypialni.
A więc tutaj mieszkał Christian, zanim się przeprowadził do Fjällbacki. Serce zabiło jej mocniej.
– Proszę siadać. – Janos Kovács lekko pchnął Erikę na szczebelkowe krzesło i nalał kawy, a potem z triumfalnym okrzykiem postawił na stole duży półmisek kruchych ciastek.
– Makowe. Węgierski specjał! Moja matka często przysyła mi paczkę makowych ciastek. Wie, że je uwielbiam. Proszę spróbować – zachęcał. Erika sięgnęła i niepewnie nadgryzła jedno. Dziwne, ale dobre. Uświadomiła sobie, że nie jadła nic od śniadania. W brzuchu jej zaburczało, gdy pierwszy kęs dotarł do żołądka.
– Powinna pani jeść za dwoje. Proszę wziąć jeszcze jedno, dwa, niech pani je, ile chce! – Przysunął talerz, oczy mu błyszczały. – Duży dzidziuś – stwierdził z uśmiechem, wskazując na jej brzuch.
Erika odpowiedziała uśmiechem. Jego pogodne usposobienie okazało się zaraźliwe.
– Powiedzmy. Będą dwa.
– Bliźnięta! – Z zachwytu aż klasnął w ręce. – To prawdziwe błogosławieństwo.
– Ma pan dzieci? – spytała z pełnymi ustami.
Janos Kovács wyprostował się dumnie.
– Mam dwóch wspaniałych synów. Są już dorośli. Obaj mają świetną pracę. W fabryce Volvo. Mam również pięcioro wnuków.
– A pańska żona? – spytała ostrożnie, rozglądając się dookoła. Nie wyglądało na to, żeby mieszkała tu kobieta. Janos Kovács uśmiechnął się, ale już słabiej.
– Niedługo minie siedem lat, jak przyszła do domu i oznajmiła, że się wyprowadza. I już jej nie było. – Rozłożył ręce. – Wtedy przeprowadziłem się tu. Mieszkaliśmy w tym samym domu, w trzypokojowym mieszkaniu piętro niżej. – Wycelował palcem w podłogę. – Ale kiedy przeszedłem na wcześniejszą emeryturę, a żona odeszła, nie mogłem już tam mieszkać. W tym samym czasie Christian poznał dziewczynę i postanowił się wyprowadzić, i wtedy się tu przeniosłem. Bardzo szczęśliwie się złożyło – dodał z miną świadczącą o tym, że naprawdę tak myślał.
– Więc znał pan Christiana, zanim się wyprowadził? – spytała, wypijając łyk kawy. Rzeczywiście dobra, podobnie jak ciastka.
– Tego nie mógłbym powiedzieć, chociaż często na siebie wpadaliśmy. Wiele rzeczy w domu potrafię naprawić – podniósł do góry obie dłonie – i chętnie pomagam, kiedy mogę, a Christian nawet żarówki nie umiał wymienić.
– Jakbym go widziała – uśmiechnęła się Erika.
– Pani zna Christiana? Dlaczego pani o niego pyta? Już dawno tu nie mieszka. Chyba nic mu się nie stało?
– Jestem dziennikarką. – Tę odpowiedź przygotowała sobie jeszcze w drodze do Göteborga. – A Christian jest teraz pisarzem. Mam napisać o nim duży artykuł i chciałabym dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości.
– Pisarzem? Nieźle. Rzeczywiście, stale miał w ręku jakąś książkę. I regał z książkami na całą ścianę.
– Nie wie pan, co wtedy robił? Gdzie pracował?
Janos Kovács potrząsnął głową.
– Nie wiem. Nigdy nie pytałem. Sąsiadom należy okazywać uszanowanie, nie wtrącając się w ich sprawy. Co innego, jeśli ktoś chce o sobie opowiedzieć.
Erika uznała, że to całkiem rozsądna zasada życiowa, i pomyślała, że chciałaby, żeby również mieszkańcy Fjällbacki kierowali się nią nieco częściej.
– Dużo gości do niego przychodziło?
– Nigdy. Było mi go nawet żal, że zawsze jest sam. Człowiek nie jest stworzony do samotności. Potrzebujemy towarzystwa.
Święta racja, pomyślała Erika. Miała nadzieję, że pan Kovács ma kogoś, kto go od czasu do czasu odwiedza.
– Zostało coś po nim? Na przykład w komórce?
– Nie, było pusto, gdy się wprowadziłem. Nic nie zostało.
Erika postanowiła dać za wygraną. Janos Kovács najwyraźniej nie wiedział nic więcej. Podziękowała i grzecznie, choć zdecydowanie odmówiła, gdy chciał jej dać torebkę ciastek z makiem.
Stała już w drzwiach, gdy ją zatrzymał.
– A właśnie! Sam nie wiem, jak mogłem zapomnieć. Widocznie się starzeję. – Stuknął się palcem w skroń, odwrócił się i wszedł do pokoju. Po chwili wrócił, trzymając coś w ręku.
– Mogłaby pani przy okazji oddać to Christianowi? Niech mu pani powie, że tak jak kazał, wyrzucałem całą pocztę, jaka do niego przychodziła. Ale tych… jakoś nie mogłem się przemóc, żeby je wyrzucać. Odkąd się wyprowadził, przychodzą raz, może dwa razy do roku. To znaczy, że komuś bardzo zależy, żeby się z nim skontaktować. Nie podał mi nowego adresu, więc je po prostu odkładałem. Proszę mu je oddać i pozdrowić od Janosa. – Uśmiechnął się pogodnie, podając jej plik białych kopert.
Erika wzięła je drżącymi rękami.
W domu zapanowała kompletna cisza. Usiadł przy stole i ścisnął głowę dłońmi. Pod palcami wyczuwał wyraźne pulsowanie. Znów czuł swędzenie w całym ciele. Zaszczypało, gdy rozdrapał skaleczenia na dłoni. Zamknął oczy i przyłożył policzek do blatu stołu. Próbował się pogrążyć w ciszy i jednocześnie pozbyć się wrażenia, że coś przenika przez jego skórę.
Niebieska sukienka. Mignęła mu za zamkniętymi powiekami. Zniknęła, potem znów się pojawiła. Dziecko na jej ręku. Dlaczego nigdy nie widział twarzy dziecka? Zawsze była niewyraźna, bez konturów, pusta. Czy dawniej ją widział? A może zawsze pozostawała w cieniu jego wielkiej miłości? Już nie pamiętał, to było tak dawno.
Zaczął cicho płakać. Łzy kapały na stół, tworząc małą kałużę. Płakał coraz głośniej, w końcu zatrząsł się od szlochu. Podniósł głowę. Musi od siebie odsunąć te wspomnienia, jej obraz, inaczej rozleci się na kawałki. Opuścił głowę, uderzył mocno policzkiem o blat stołu. Podnosił głowę i raz za razem walił mocno o stół. W porównaniu z palącym całe ciało świądem był to ból prawie przyjemny, ale obrazy nie zniknęły. Stała przed nim jak żywa. Uśmiechała się i wyciągała do niego rękę. Była tak blisko, że mogłaby go dotknąć, gdyby ją wyciągnęła jeszcze trochę.
Czyżby usłyszał z góry jakiś dźwięk? Zastygł z głową nad stołem, jakby ktoś nagle zatrzymał film. Nasłuchiwał, nie ruszał się. Tak, usłyszał coś, jakby lekkie kroki.
Wyprostował się na krześle. Czekał, całe ciało miał napięte. Wstał i najciszej jak mógł wyszedł na schody. Trzymając się poręczy, szedł przy ścianie. Tam mniej skrzypiało. Kątem oka zobaczył, jak w przedpokoju na górze coś mignęło. A może mu się zdawało? Już nic nie było widać, w całym domu panowała cisza i spokój.