Odstawiła szklankę i otworzyła pozostałe koperty. Miała przed sobą stertę rysunków. Uznała, że są dziełem tej samej osoby. Każdy przedstawiał dwie postaci, dużą – Christiana, małą – „Ja”. Tło za każdym razem inne. Na jednym duży ludzik stał na brzegu, głowa i ramiona małego wystawały z wody. Na innym widać było różne budynki, między innymi kościół. Dopiero na ostatnim było więcej postaci, choć trudno powiedzieć ile, bo tworzyły wielką plątaninę rąk i nóg. Rysunek ten był zdecydowanie mroczniejszy od pozostałych. Nie było na nim słońca ani kwiatów. Duży ludzik został zepchnięty do lewego rogu i już się nie uśmiechał, mały też nie był radosny. W drugim rogu narysowano tylko mnóstwo czarnych kresek. Erika zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, co przedstawiają, ale rysunek był tak niezdarny, że trudno go było rozszyfrować.
Spojrzała na zegarek i poczuła, że chce wracać do domu. W tym ostatnim rysunku było coś tak niepokojącego, że aż jej się robiło niedobrze. Nie umiałaby powiedzieć dlaczego, ale bardzo ją poruszył.
Wstała z trudem i postanowiła, że daruje sobie spotkanie z Göranem. Na pewno będzie zawiedziony, ale powetują to sobie przy innej okazji.
Przez całą drogę do Fjällbacki była bardzo zamyślona. Przed oczami miała rysunki przedstawiające dużego Christiana i małego „Ja”. Instynkt jej podpowiadał, że „Ja” jest kluczem do wszystkiego. Tylko jeden człowiek może powiedzieć, kim jest „Ja”. Jutro porozmawia z Christianem. Tym razem będzie musiał odpowiedzieć.
– Co za zbieg okoliczności. Już miałem do ciebie dzwonić. – Głos Pedersena brzmiał jak zwykle sucho i rzeczowo, ale Patrik wiedział, że za tą fasadą kryje się poczucie humoru. Zdarzyło mu się słyszeć, jak Pedersen żartuje. Kilka razy, czyli niewiele, ale zawsze.
– Właśnie chciałem cię zapytać, czy nie dałoby się szybciej. Potrzebujemy informacji. Czegokolwiek, żebyśmy mogli ruszyć z miejsca.
– Nie wiem, czy wam to pomoże, ale przyśpieszyłem obie sekcje. Wczoraj późnym wieczorem skończyliśmy sekcję Magnusa Kjellnera, a przed chwilą Lisbet Bengtsson.
Patrik oczami wyobraźni ujrzał Pedersena w zakrwawionym fartuchu i rękawicach, ze słuchawką w ręku.
– Co ustaliliście?
– Zacznę od sprawy oczywistej: Kjellner został zamordowany. Można to wprawdzie było powiedzieć już po wstępnych oględzinach, ale nigdy nic nie wiadomo. Miewałem przypadki zgonów z przyczyn naturalnych, kiedy post mortem doszło do uszkodzenia ciała.
– Ale w tym przypadku tak nie było?
– Zdecydowanie nie. Denat ma sporo ran ciętych na klatce piersiowej i brzuchu. Zadano je ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem. Bez wątpienia to było przyczyną jego śmierci. Napastnik zaatakował od przodu. Denat ma typowe rany na dłoniach i przedramionach, co oznacza, że próbował się bronić.
– Czy da się określić rodzaj noża?
– Nie, to byłyby spekulacje. Na podstawie charakteru ran można powiedzieć, że był to nóż o gładkim ostrzu. Zgaduję… – zawiesił głos – że nóż rybacki – dokończył z zadowoleniem.
– Na jakiej podstawie? – spytał Patrik. – Pewnie są miliony rodzajów noży.
– Zgadza się, prostuję: nie wiem, czy to był nóż rybacki, ale na pewno był to nóż, którego używano do czyszczenia ryb.
– A to skąd wiesz? – Patrik stracił cierpliwość. Po co te teatralne efekty? Pedersen i tak może liczyć na jego zainteresowanie.
– Znalazłem rybie łuski – odparł Pedersen.
– Co? Gdzie? Jak to możliwe? Przecież zwłoki tak długo leżały w wodzie. – Patrik poczuł, że jego tętno przyśpiesza. Bardzo chciał usłyszeć coś więcej, coś, co podsunęłoby mu jakiś trop.
– Sporo łusek pewnie spłynęło z wodą, ale kilka znalazłem w ranach. Posłałem do laboratorium, żeby sprawdzili, czy da się określić gatunek ryb. Może wam się to przyda.
– Pewnie tak – odparł Patrik, ale uzmysłowił sobie, że to bez sensu. W końcu to Fjällbacka. Rybie łuski raczej nie należą tu do rzadkości.
– Masz jeszcze coś o Kjellnerze?
– Nic szczególnego. – Pedersen chyba był rozczarowany, że Patrik nie okazał entuzjazmu dla jego odkrycia. – Prawdopodobnie zginął na miejscu. Sądzę, że mocno krwawił. Miejsce zbrodni musiało wyglądać jak prawdziwa jatka.
– Czy ciało od razu zostało wrzucone do wody?
– Nie sposób tego ustalić – odparł Pedersen. – Mogę tylko powiedzieć, że długo w niej leżało. Przypuszczam, że zostało wrzucone zaraz po morderstwie, ale to domysły. Opieram się na prawdopodobieństwie, nie na danych naukowych. Sami musicie ustalić, jak było. Orzeczenie jak zwykle prześlę faksem.
– A Lisbet Bengtsson? Co wynika z jej sekcji?
– Umarła śmiercią naturalną.
– Jesteś pewien?
– Przeprowadziłem sekcję bardzo starannie. – Zabrzmiało to tak, jakby Pedersen się obraził, więc Patrik dodał szybko:
– To znaczy, że nie została zamordowana?
– Dobrze zrozumiałeś – potwierdził chłodno Pedersen. – Szczerze mówiąc, to cud, że żyła tak długo. Prawie wszędzie miała przerzuty. To była ciężko chora kobieta. Po prostu zasnęła i już się nie obudziła.
– Czyli jej mąż jest w błędzie – powiedział do siebie Patrik.
– Słucham?
– Nie, nic takiego. Głośno myślę. Dziękuję, że potraktowałeś to priorytetowo. Na tym etapie śledztwa wszystko może się przydać.
– Jest aż tak źle? – spytał Pedersen.
– Właśnie. Aż tak źle.
18
Łączyło ich z Alice jedno: oboje uwielbiali lato. On dlatego, że nie było szkoły, a tym samym jego dręczycieli. Alice dlatego, że mogła pływać w morzu. Każdą wolną chwilę spędzała w wodzie. Pływała tam i z powrotem i robiła fikołki. Cała jej nieporadność i niezręczność znikała w chwili, gdy zanurzała się w wodzie. W wodzie poruszała się swobodnie i z gracją.
Mama potrafiła całymi godzinami siedzieć i ją obserwować. Biła brawo po różnych sztuczkach i zachęcała do pływania. Mówiła o niej: moja syrenka.
Ale Alice nie interesowały zachwyty mamy. Oglądała się tylko na niego i wołała:
– Zobacz! – Skakała ze skały do wody i wynurzała się z uśmiechem.
– Widziałeś? Widziałeś, co zrobiłam? – dopytywała się, chciwie się w niego wpatrując.
Nigdy nie odpowiadał. Najwyżej szybko podnosił głowę znad książki, którą czytał, siedząc na rozłożonym na skale ręczniku. Nie rozumiał, czego od niego chce.
Mama odpowiadała za niego, ze złością i zdziwieniem. Ona również nie rozumiała. Dawała córce miłość, dawała całą siebie.
– Ja widziałam, kochanie! Ale ci się udało! – zawołała do Alice, ale Alice nie słuchała. Po chwili znów wołała do niego:
– Teraz patrz! Zobacz, co zrobię! – Wypłynęła kraulem w morze. Jej ramiona poruszały się harmonijnie, rytmicznie.
Mama się zaniepokoiła, wstała.
– Kochanie, nie płyń dalej. – Osłoniła oczy ręką. – Za daleko wypłynęła. Pomóż jej wrócić!
Próbował zrobić to samo co Alice: udać, że nie słyszy. Powoli przewrócił kartkę, skupiając się na czarnych literach na białym tle. Nagle poczuł bolesne szarpnięcie. Mama złapała go za włosy i pociągnęła ze wszystkich sił. Zerwał się na nogi, wtedy puściła.