Gdy wszedł na pomost prowadzący do Badholmen, powiał lekki wiatr. Wiedział, że marznie, bo cały dygotał, a jednocześnie nie czuł zimna. Było zupełnie pusto, ciemno i spokojnie. Nikogo nie było widać, a mimo to, jak zawsze, czuł jej obecność. Tutaj spłaci dług. To musiało się odbyć właśnie tu. Widział ją z wieży, wyciągała do niego ręce z wody. Więc przyszedł do niej.
Gdy mijał drewniany budynek przy wejściu na kąpielisko, film w jego głowie przyśpieszył. Przewijające się obrazy sprawiały mu ból, jakby mu wbijano w brzuch nóż. Nie zważając na ból, zmuszał się do patrzenia przed siebie.
Postawił stopę na pierwszym schodku wieży i poczuł, jak drewno ugina się pod jego butem. Lżej mu się oddychało, kiedy już nie było odwrotu. Stopnie były śliskie od śniegu, musiał się trzymać poręczy. Szedł i patrzył w górę, na czarne, bezgwiezdne niebo. Nie zasłużył na gwiazdy. W połowie drogi na szczyt wieży uzmysłowił sobie, że ona idzie za nim. Nie musiał się oglądać za siebie. Słyszał jej sprężyste kroki, stawiała je w tym samym rytmie co on. Więc przyszła.
Dotarł na najwyższy podest, sięgnął do kieszeni i wyjął sznur, który wziął ze sobą z domu. Sznur utrzyma ciężar, a on spłaci dług. Czekała na schodach, gdy się przygotowywał, zawiązując sznur na poręczy. Zawahał się, bo drewniana konstrukcja była już mocno rozchwiana. A jeśli nie wytrzyma? Jej obecność go uspokoiła. Ona nie dopuści, żeby mu się nie udało. Zbyt długo czekała na tę chwilę, nienawidząc coraz bardziej.
Stojąc tyłem do schodów, wpatrywał się w panoramę Fjällbacki. Był gotów. Poczuł, że ona stoi za nim, i dopiero wtedy obejrzał się za siebie.
W jej oczach nie dostrzegł radości, a tylko oczekiwanie: w końcu, po wszystkim, co zrobił, odpokutuje za swoją zbrodnię. Była tak piękna, jak zapamiętał. Miała mokre włosy. Zdziwił się, że nie zmarzły na mrozie, ale u niej wszystko było inne, niż można by się spodziewać. W przypadku Syrenki nic nie było dane raz na zawsze.
Ostatnim obrazem, jaki miał przed oczami, zanim zrobił krok w przód, w morze, była niebieska sukienka powiewająca na letnim wietrze.
– Jak się czujesz? – spytała Erika.
Patrik schodził z góry, zaspany i potargany.
– Jestem trochę zmęczony i tyle. – Był blady.
– Na pewno? Nie wyglądasz za dobrze.
– Bardzo ci dziękuję. Paula powiedziała to samo. Czy wy, dziewczyny, nie mogłybyście przestać mówić takich rzeczy? Zaraz się załamię. – Uśmiechał się, ale nadal wyglądał, jakby nie całkiem się obudził. Pochylił się, żeby złapać podbiegającą Maję.
– Cześć, malutka. Ty na pewno uważasz, że tatuś dobrze wygląda, prawda? Że jest najprzystojniejszy na świecie, co? – Puknął palcem w jej brzuszek i Maja się roześmiała.
– Mhm… – odparła, kiwając głową z przemądrzałą miną.
– Dzięki Bogu. Nareszcie ktoś, kto ma dobry gust. – Odwrócił się do Eriki i pocałował ją w usta.
Maja chwyciła rączkami jego twarz i zrobiła ryjek: ona też tak chce.
– Usiądź. Wy się popieścicie, a ja przygotuję herbatę i kanapki – powiedziała Erika, idąc do kuchni. – Aha, Paula przyniosła ci torbę z materiałami – zawołała, starając się, żeby to zabrzmiało neutralnie. – Jest w przedpokoju.
– Dziękuję! – odpowiedział Patrik. Usłyszała, jak wstaje i idzie za nią do kuchni.
– Będziesz jeszcze dziś pracować? – zerknęła na niego, zalewając wrzątkiem torebki herbaty.
– Nie, dam sobie spokój. Będę się cieszyć towarzystwem ukochanej żony, wcześnie pójdę spać, a jutro przed południem zostanę w domu i spokojnie sobie wszystko przejrzę. W komisariacie jest za duży cyrk. – Westchnął, stanął za Eriką i otoczył ją ramionami. – Już nawet objąć cię nie mogę – wymamrotał, wtulając twarz w jej kark.
– Rzeczywiście, chwilami mam wrażenie, że zaraz pęknę.
– Boisz się?
– Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła.
– Będziemy sobie pomagać. – Przycisnął ją mocniej.
– Wiem. Anna też tak mówi. Myślę, że tym razem będzie lepiej, bo wiem, co mnie czeka. Ale dwoje naraz…
– Podwójne szczęście. – Patrik się uśmiechnął.
– Podwójna robota – odparła, odwracając się, żeby go objąć. Co nie było takie łatwe.
Zamknęła oczy i przytuliła policzek do jego policzka. Długo deliberowała i doszła do wniosku, że jeszcze dziś powinna mu opowiedzieć o swojej wyprawie do Göteborga. Ale Patrik wyglądał tak mizernie, a poza tym zamierzał rano zostać w domu, więc postanowiła poczekać do jutra. Zdąży sprawdzić coś, o czym nie mogła przestać myśleć, odkąd przesłuchała taśmę. Tak zrobi. Jeśli jej się uda ustalić coś istotnego dla śledztwa, może Patrik nie będzie taki zły, że się wtrąca w nie swoje sprawy.
19
Nie cierpiał specjalnie z powodu braku kolegów. Przecież miał książki. Dopiero kiedy zaczął dorastać, odczuł brak tego, co mieli rówieśnicy: poczucia wspólnoty, przynależności do grupy. On zawsze był sam. Jedyną osobą, która pragnęła jego towarzystwa, była Alice.
Czasem gonili go, gdy wracał z przystanku do domu. Erik, Kenneth i Magnus. Rycząc ze śmiechu, biegli za nim wolniej, niżby mogli. Chodziło im o to, żeby jego zmusić do biegu.
– Szybciej, tłuściochu!
Biegł i gardził sobą. Ciągle miał nadzieję, że pewnego dnia stanie się cud i po prostu przestaną i spojrzą na niego inaczej. Zrozumieją, że jest kimś. Wiedział jednak, że to mrzonki. Nikt go nie zauważał. Alice się nie liczyła, była mongołką. Tak ją nazywali chłopcy, zwłaszcza Erik. Na jej widok od razu wołał: mongooołka.
Alice często czekała na niego na przystanku, gdy wracał autobusem ze szkoły. Nie znosił tego. Dopóki stała pod wiatą, wyglądała całkiem normalnie, z długimi czarnymi włosami związanymi w koński ogon i wesołymi niebieskimi oczami szukającymi go wśród uczniów liceum. Widząc ją przez okno autobusu, odczuwał nawet pewną dumę, że ta długonoga, ciemnowłosa piękność to jego siostra.
Gdy wysiadał i zauważyła go, nadchodził ten moment: pędem ruszała w jego stronę, biegła niezdarnie, jak marionetka ciągnięta za sznurki. Wykrzykiwała jego imię, a chłopcy zarykiwali się ze śmiechu.
– Mongooołka!
Alice nic nie rozumiała i właśnie to było najbardziej żenujące. Uśmiechała się, cała szczęśliwa, czasem jeszcze im machała. Wtedy sam z siebie ruszał biegiem, choć go nie gonili. Byle uciec od krzyków Erika odbijających się echem między domami. Ale nie udawało mu się uciec od Alice. Brała to za zabawę. Doganiała go, czasem nawet rzucała mu się na szyję z takim impetem, że prawie się przewracał.
W takich chwilach nienawidził jej równie mocno jak wtedy, gdy płakała i odbierała mu mamę. Miał ochotę zdzielić ją w twarz, żeby już nie przynosiła mu wstydu. Nigdy nie przyjmą go do swego grona, jeżeli Alice będzie czekać na niego pod wiatą, wykrzykiwać jego imię i rzucać mu się na szyję.
Rozpaczliwie pragnął być kimś również dla innych. Nie tylko dla Alice.
Gdy się obudziła, Patrik wciąż spał twardym snem. Było wpół do ósmej. Maja też jeszcze spała, choć zazwyczaj budziła się przed siódmą. Erika nie mogła sobie znaleźć miejsca. W nocy budziła się kilka razy. Myślała o tym, co usłyszała, i ledwo mogła się doczekać rana, żeby coś z tym zrobić.