Выбрать главу

Cicho wstała, ubrała się i zeszła do kuchni zaparzyć kawę. Po pierwszej, niezbędnej dawce kofeiny z niecierpliwością spojrzała na zegarek. Niewykluczone, że już wstali. Nawet całkiem prawdopodobne, przecież mają dzieci.

Zostawiła Patrikowi kartkę z cokolwiek mętnym wyjaśnieniem: pojechała załatwić pewną sprawę. Zdziwi się, ale trudno. Opowie mu wszystko, kiedy wróci.

Dziesięć minut później skręciła do Hamburgsund. Wcześniej w biurze numerów sprawdziła adres siostry Sanny i od razu trafiła. Duży dom z cegły typu mexi. Mijając dwa blisko ustawione kamienne słupki na początku długiego podjazdu, wstrzymała oddech. Wyjazd tyłem może być ryzykowny, ale to problem na później.

W domu było zamieszanie i Erika z ulgą stwierdziła, że się nie pomyliła: już nie spali. Zadzwoniła, usłyszała kroki na schodach. Otworzyła kobieta, pewnie siostra Sanny.

– Dzień dobry – powiedziała Erika i przedstawiła się. – Czy Sanna już wstała? Chciałabym z nią zamienić kilka słów.

Siostra Sanny spojrzała na nią z ciekawością, ale o nic nie spytała.

– Tak, oczywiście. Już wstała, potwory również. Proszę wejść.

Erika weszła do przedpokoju, odwiesiła kurtkę i za siostrą Sanny ruszyła po stromych schodach na piętro, do kolejnego przedpokoju. Po lewej znajdowało się duże pomieszczenie: kuchnia, jadalnia i salon jednocześnie.

Sanna i chłopcy siedzieli przy stole. Jedli śniadanie z o kilka lat starszymi kuzynami, chłopcem i dziewczynką.

– Przepraszam, że przeszkadzam przy śniadaniu – Erika zwróciła się do Sanny. – Chciałabym cię spytać o jedną rzecz.

W pierwszej chwili Sanna nie zareagowała. Zastygła z łyżką w ręku, namyślała się. Odłożyła łyżkę i wstała.

– Idźcie na werandę, tam będziecie miały spokój – powiedziała jej siostra.

Sanna skinęła głową.

Erika zeszła za nią na dół. Przeszły przez kilka pokoi do przeszklonej werandy, przed którą rozciągał się trawnik, a za nim niewielkie centrum Hamburgsundu.

– Jak samopoczucie? – spytała Erika, siadając.

– Chyba nieźle. – Sanna była blada i mizerna, jakby niewiele spała. – Chłopcy cały czas pytają o tatę. Nie mam pojęcia, co odpowiadać. Nie wiem, czy rozmawiać z nimi o tym, co się stało, czy nie. Pomyślałam, że zadzwonię do poradni psychologicznej.

– Dobry pomysł – odparła Erika. – Dzieci są twarde. Radzą sobie lepiej, niż nam się wydaje.

– Pewnie tak. – Sanna zapatrzyła się przed siebie. Po chwili odwróciła się do Eriki. – O czym chciałaś ze mną rozmawiać?

Nie pierwszy raz Erika nie bardzo wiedziała, od czego zacząć. Nikt jej niczego nie zlecił, nie upoważnił do zadawania pytań. Robiła to jedynie z ciekawości i z troski. Zastanawiała się chwilę, a potem pochyliła się i wyjęła z torebki rysunki.

Jak zwykle wstał z kurami. Bardzo się tym szczycił. Podkreślał to przy każdej okazji.

– Nie wolno się wylegiwać. To tak, jakby się człowiek szykował do zakładu dla przewlekle chorych – mawiał i z zadowoleniem dodawał, że wstaje najpóźniej o szóstej. Synowa czasem pokpiwała, że chodzi spać już o dziewiątej wieczorem.

– A to nie jest przygotowywanie się do zakładu dla przewlekle chorych? – pytała z uśmiechem. Nie raczył odpowiadać na takie zaczepki. Naprawdę korzystał z dnia.

Po solidnym śniadaniu, kaszy na mleku, zasiadał w ulubionym fotelu i dokładnie czytał gazetę. Za oknem zaczynało się rozwidniać. Gdy kończył lekturę, zazwyczaj było już na tyle widno, że mógł przystąpić do inspekcji. Przeprowadzał ją regularnie, co rano. Od lat był to stały punkt programu.

Wstał, zdjął z gwoździa lornetkę i usadowił się pod oknem. Z jego domu na pagórku, przed kościołem, ponad szopami na łodzie, roztaczał się znakomity widok na całe wejście do portu. Podniósł lornetkę do oczu i rozpoczął inspekcję, od lewej do prawej. Najpierw sąsiedni dom. Tak jest, oni też już wstali. Zimą we Fjällbace było niewielu stałych mieszkańców, ale on miał szczęście: jego sąsiad był jednym z nich. Sąsiadka miała zwyczaj chodzić po domu w samej bieliźnie. Traktował to jako premię. Dobiegała pięćdziesiątki, ale uważał, że ma jeszcze diabelnie dobrą figurę. Przesunął lornetkę w prawo.

Puste domy. Same puste domy. W niektórych zupełnie ciemno, w innych co jakiś czas zapalała się jakaś lampa. Westchnął. Co to się porobiło, czysta rozpacz. Pamiętał, jak w każdym domu ktoś mieszkał i przez cały rok było bardzo gwarno. Wkrótce przyjeżdżający łaskawie na trzy miesiące letnicy do reszty wszystko wykupią. Będą wracać do siebie, do miasta, i do późnej jesieni obnosić się z opalenizną: Przez całe lato mieszkaliśmy w domu we Fjällbace. Miło byłoby tam mieszkać cały rok. Co za spokój, cisza. Człowiek naprawdę schodzi z obrotów. Nic z tego nie było prawdą. Zimą, gdy wszystko jest zamknięte i nie można się położyć na skałach, żeby się smażyć w słońcu, nie wytrzymaliby ani jednego dnia.

Przesunął lornetką w stronę Ingrid Bergmans torg. Ani żywej duszy. Słyszał, że twórcy strony internetowej Fjällbacki zainstalowali kamerę, dzięki której po zalogowaniu się można w każdej chwili zobaczyć, co się dzieje na placu. Pomyślał, że trzeba chyba nie mieć nic do roboty, żeby oglądać miejsce, gdzie nic się nie dzieje.

Znów przesunął lornetkę w prawo, nad Södra Hamngatan, w stronę sklepu żelaznego i Brandparken. Zatrzymał się przy kutrze Morskiej Służby Ratowniczej i podziwiał go przez chwilę. Piękna sztuka. Całe życie kochał łodzie, a przycumowany przy nabrzeżu kuter „MinLouis” aż błyszczał. Przesunął lornetkę dalej, w stronę Badholmen. Kiedy zobaczył drewnianą przebieralnię, jak zwykle naszły go wspomnienia z młodości. Osobno panowie, osobno panie. Gdy był chłopcem, próbowali znaleźć sposób, żeby podglądać panie. Najczęściej nic z tego nie wychodziło.

Widział skały i trampolinę. Najczęściej korzystały z niej dzieci. Dalej wieżę, mocno już wysłużoną. Miał nadzieję, że zostanie wyremontowana i że nikomu nie przyjdzie do głowy ją rozbierać. Była przecież częścią Fjällbacki.

Minął wieżę i spoglądał w kierunku Valön. Nagle drgnął i cofnął lornetkę. Co, do licha? Poprawił ostrość i zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć. Jeśli się nie myli, z wieży coś zwisa. Coś ciemnego huśta się na wietrze. Znów zmrużył oczy. Czyżby młodzież zabawiała się teraz wieszaniem manekinów czy czegoś w tym rodzaju? Z tej odległości nie dało się rozpoznać, co to takiego.

Nie potrafił opanować ciekawości. Ubrał się, założył na buty antypoślizgowe podkładki i wyszedł. Schodząc po schodach, musiał się trzymać poręczy, żeby się nie przewrócić. Zapomniał je posypać piaskiem. Na drodze było już łatwiej. Ruszył w stronę Badholmen tak szybko, jak potrafił.

Przeszedł przez Ingrid Bergmans torg. Kompletna cisza. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie zatrzymać jakiegoś samochodu, ale postanowił dać sobie z tym spokój. Po co robić przedstawienie. Pewnie się okaże, że to nic takiego.

Przy samym Badholmen jeszcze przyśpieszył. Kilka razy w tygodniu chodził na dłuższy spacer, więc wciąż miał niezłą kondycję, ale gdy dotarł na miejsce, był porządnie zasapany.

Przystanął, żeby zaczerpnąć tchu, a raczej przed samym sobą udawał, że po to właśnie się zatrzymał. Prawda była taka, że od chwili gdy zobaczył przez lornetkę ciemny kształt, towarzyszyło mu nieprzyjemne przeczucie. Nie mógł się zdecydować. W końcu odetchnął głębiej i wszedł na teren kąpieliska. Ciągle nie potrafił się przemóc i spojrzeć na wieżę. Patrzył pod nogi, ostrożnie stąpał po skałach. Gdyby się przewrócił, mógłby już nie wstać. Parę metrów przed wieżą powoli spojrzał w górę.