Ale tej nocy nie była ciepła. Trącał ją i przytulał się, ale nie reagowała. Poszedł do szafy po kołdrę, chociaż bał się spuścić nogi na podłogę – bał się potworów czających się pod łóżkiem. Nie chciał, żeby on i mama marzli. Starannie otulił ją pasiastą kołdrą o dziwnym zapachu. Ale i tak nie udało mu się jej rozgrzać. Sam też marzł. Przez całą noc trząsł się z zimna. Czekał, aż mama się obudzi i skończy się ten dziwny sen.
Gdy zaczęło się rozjaśniać, wstał i poprawił kołdrę, bo zsunęła się w nocy. Dlaczego ona tak długo śpi? Nigdy nie spała aż tak długo. Owszem, czasami leżała w łóżku cały dzień, ale co jakiś czas się budziła, rozmawiała z nim i prosiła o przyniesienie wody lub czegoś innego. Zdarzało się, że mówiła jakieś dziwne rzeczy. Wtedy się bał. Zdarzało się nawet, że krzyczała na niego, ale wolał już to. Byle nie leżała taka zimna i nieruchoma.
Poczuł, że jest bardzo głodny. Może kiedy mama się obudzi, pochwali go, jeśli przygotuje śniadanie. Ucieszył się na tę myśl i poszedł do kuchni. W połowie drogi przypomniało mu się i wrócił po misia, bo nie chciał być sam. Ciągnąc za sobą misia, szedł do kuchni. Kanapka. Mama robiła mu kanapki. Z dżemem.
Otworzył lodówkę. Jest słoik dżemu z czerwoną zakrętką i truskawkami na etykietce. I masło. Ostrożnie wyjął słoik i masło z lodówki i postawił na blacie. Potem przystawił krzesło i wdrapał się na nie. To już zaczynało przypominać przygodę. Sięgnął do pojemnika na chleb i wyjął dwie kromki. W najwyższej szufladzie znalazł drewniany nóż do masła. Mama nie pozwalała mu używać prawdziwego noża. Jedną kromkę starannie posmarował masłem, drugą dżemem, a potem złożył. Gotowe.
Znów otworzył lodówkę. Na drzwiach znalazł karton soku. Wyjął go z trudem i postawił na stole. Wiedział, że szklanki są w szafce, dokładnie nad pojemnikiem na chleb. Jeszcze raz wdrapał się na krzesło, otworzył szafkę i ostrożnie wyjął szklankę. Nie może upuścić. Mama będzie zła, jeśli się zbije.
Postawił szklankę na stole, obok kanapki, i odstawił krzesło na miejsce. Jeszcze raz wdrapał się na krzesło i ukląkł, żeby sobie nalać soku. Karton był ciężki. Ze wszystkich sił starał się utrzymać go nad szklanką, ale rozlało się tyle samo, ile nalał do szklanki. Pochylił się i wychłeptał sok z ceraty.
Kanapka była naprawdę pyszna. Pierwsza, którą zrobił sobie sam. Pochłonął ją w kilku kęsach i poczuł, że znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednej. Już umiał to robić. Ale mama będzie z niego dumna, gdy się obudzi i odkryje, że już umie robić kanapki.
– Czy ktoś coś widział? – Patrik rozmawiał z Martinem przez telefon. – Szkoda, chociaż spodziewałem się tego. Ale próbuj dalej, nigdy nic nie wiadomo.
Rozłączył się i zajął swoim Big Makiem. Zatrzymali się w McDonaldzie, żeby zjeść lunch, a przy okazji omówić plan działania.
– Nie ma nic? – upewniła się Paula, zajadając frytki.
– Na razie nic. Zimą mieszka tam niewielu ludzi, więc mnie to nie dziwi.
– A jak im poszło na Badholmen?
– Już go zabrali. – Patrik odgryzł następny kęs. – Ekipa Torbjörna pewnie zaraz skończy. Obiecał, że zadzwoni, jeśli coś znajdą.
– To co robimy?
Zanim zaczęli jeść, przejrzeli kopie dokumentów z opieki społecznej. Wszystko zgadzało się z tym, co Sanna opowiedziała Erice.
– Robimy następny krok. Wiemy już, że wkrótce po tej historii Christian trafił do małżeństwa nazwiskiem Lissander. Tutaj, w Trollhättan.
– Ciekawe, czy jeszcze tu mieszkają – powiedziała Paula.
Patrik porządnie wytarł ręce. Przeglądał kartki, aż trafił na właściwą. Potem zadzwonił do biura numerów.
– Dzień dobry, chciałbym się dowiedzieć, czy w Trollhättan mieszkają państwo Ragnar i Iréne Lissander. Dobrze, dziękuję. – Po chwili jego twarz się rozjaśniła i kiwnął do Pauli, że tak. – Czy mogę prosić o przesłanie adresu esemesem?
– Więc nadal tu mieszkają? – Paula wepchnęła do ust jeszcze kilka frytek.
– Na to wygląda. Jedziemy z nimi porozmawiać?
Patrik podniósł się i ze zniecierpliwieniem spojrzał na Paulę.
– Może powinniśmy najpierw zadzwonić?
– Raczej nie. Chcę zobaczyć, jak zareagują. Christian musiał mieć powód, żeby wrócić do nazwiska biologicznej matki i nigdy o nich nie wspominać, nawet własnej żonie.
– Może nie mieszkał z nimi zbyt długo?
– Możliwe, ale nie wydaje mi się… – Patrik usiłował ująć w słowa przeczucie, że warto podążyć tym tropem. – Nazwisko zmienił dopiero w wieku osiemnastu lat. Dlaczego tak późno? Dlaczego miałby nosić nazwisko tych ludzi, gdyby nie mieszkał u nich długo?
– Niby racja – odparła Paula, ale bez przekonania.
Wkrótce się dowiedzą. Za chwilę dopasują jeden z brakujących kawałków układanki pod tytułem Christian Thydell. Albo Christian Lissander.
Erika trzymała rękę na słuchawce. Zawahała się. Może lepiej nie dzwonić? W końcu się zdecydowała. Przecież za chwilę i tak wszystko wyjdzie na jaw. Lepiej, żeby Gaby dowiedziała się od niej.
– Cześć, mówi Erika.
Z ust Gaby jak zwykle popłynął potok słów. Erika zamknęła oczy i w pewnej chwili jej przerwała:
– Gaby, Christian nie żyje.
W słuchawce zapadła cisza. Gaby głośno zaczerpnęła powietrza.
– Co? Jak? – wyjąkała. – Czy to ten sam człowiek, który…
– Nie wiem. – Erika znów zamknęła oczy. Wymówiła słowa, od których nie ma odwołania. – Rano znaleźli go powieszonego. Policja nie wie nic więcej. Czy to samobójstwo, czy… – Nie dokończyła.
– Powieszonego? – Gaby nie mogła złapać tchu. – Niemożliwe!
Erika milczała chwilę. Zdawała sobie sprawę, że trzeba czasu, żeby przyjąć do wiadomości coś takiego. Sama zareagowała podobnie, gdy Patrik jej powiedział.
– Odezwę się do ciebie, jeśli się dowiem więcej – powiedziała. – Byłabym wdzięczna, gdyby udało się jak najdłużej trzymać media z dala od tej sprawy. Jego rodzinie i tak jest ciężko.
– Oczywiście – powiedziała Gaby takim tonem, jakby mówiła szczerze. – Informuj mnie na bieżąco.
– Obiecuję – zapewniła Erika i rozłączyła się. Wiedziała, że nawet jeśli Gaby nie zawiadomi prasy, wiadomość o śmierci Christiana wkrótce znajdzie się na pierwszych stronach gazet. Z dnia na dzień został gwiazdą. Gazety szybko się zorientowały, że dzięki niemu mogą zwiększyć sprzedaż. Jego tajemnicza śmierć na pewno pójdzie na pierwszą stronę tabloidów. Biedna Sanna, biedne dzieci.
Kiedy pilnowała chłopców u siostry Sanny, było jej tak przykro, że odwracała od nich wzrok. Siedzieli na podłodze nad wielką stertą klocków lego, pochłonięci zabawą, przerywaną od czasu do czasu krótkimi spięciami, jak to między rodzeństwem. Sprawiali wrażenie, jakby wydarzenia poprzedniego dnia spłynęły po nich bez śladu. A może jednak coś zostało i zepsuło coś nieodwołalnie, choć z wierzchu nic nie było widać? A teraz nie mają ojca. Jak to zmieni ich życie?
Długo siedziała bez ruchu. W końcu zmusiła się, żeby na nich spojrzeć: z głową przy głowie zastanawiali się, w którym miejscu na dachu karetki umieścić koguta. Byli tacy podobni zarówno do ojca, jak i do matki. Po Christianie zostaną tylko oni i książka. Syrenka. Pomyślała, że musi ją przeczytać jeszcze raz. Teraz jako wspomnienie po jego śmierci. Najpierw zajrzała do śpiącej Mai. Z powodu porannego rozgardiaszu nie poszła do przedszkola. Erika czule pogładziła jasną główkę, a potem poszła po książkę, usiadła wygodnie i otworzyła na pierwszej stronie.