Выбрать главу

Zatrzymał się na chwilę. Nagle coś mu się przypomniało i za nic nie chciało zniknąć w niepamięci. Nie mógłby powiedzieć, żeby się tym specjalnie przejmował. Każdy popełnia błędy, ludzka rzecz. Ale dziwił się, że po tylu latach wciąż można pałać żądzą zemsty.

Otrząsnął się. Nie ma co rozpamiętywać. Pojutrze będzie bezpieczny.

Kaczki podpłynęły, kiedy go zobaczyły. Byli starymi znajomymi. Zawsze przystawał w tym samym miejscu z torbą czerstwego chleba. Teraz też kaczki tłoczyły się, żeby skorzystać z poczęstunku.

Ragnar myślał o rozmowie z policjantami i o Christianie. Powinien był powiedzieć im więcej. Również wtedy miał tego świadomość. Idąc przez życie, zachowywał się jak pasażer. Milczał, nie ingerował. Tak było od samego początku i żadne z nich nie potrafiło tego zmienić.

Iréne bez reszty skupiała się na własnej urodzie. Gustowała w życiowych przyjemnościach, takich jak przyjęcia i dobre alkohole, a także w mężczyznach, którzy zawsze ją adorowali. Wiedział o wszystkim. To, że miał świadomość własnych niedostatków, nie oznaczało bynajmniej, że nie wiedział o jej przygodach z innymi mężczyznami.

Ten biedny chłopiec nie miał szans. Nie był w stanie spełnić jej oczekiwań. Pewnie myślał, że Iréne kochała Alice, ale mylił się. Iréne nie była w stanie kochać nikogo. Przeglądała się w urodzie córki jak w lustrze. Żałował, że mu tego nie powiedział, zanim wygonili go jak psa. Nie był pewien, co się wtedy stało, jak było naprawdę. W odróżnieniu od Iréne, która bez wahania, jednym ruchem, wydała i wykonała wyrok.

Zarówno wtedy, jak i teraz szarpały nim wątpliwości. Ale z biegiem lat wspomnienie zbladło. Żyli swoim życiem. On w tle, ona w przekonaniu, że nadal jest piękna. Nikt jej nie powiedział, że to już przeszłość, więc zachowywała się tak, jakby w każdej chwili znów mogła zostać królową balu. Piękną i godną pożądania.

To musi się skończyć. W chwili gdy do niego dotarło, dlaczego przyjechali, zrozumiał, że popełnił błąd. Wielki, fatalny błąd. Pora go naprawić. Sięgnął do kieszeni po wizytówkę, wziął do ręki komórkę i wybrał numer.

Niedługo będziemy znali całą tę drogę na pamięć – powiedział Gösta.

Pędem minęli Munkedal.

– To prawda – potwierdził Martin. Spojrzał badawczo na Göstę. Milczał od chwili, kiedy wyjechali z Tanumshede. Nigdy nie był gadułą, ale żeby aż tak? – Co jest? – spytał po jakimś czasie, gdy już nie mógł znieść tego milczenia.

– Co? Nie, nic – odparł Gösta.

Martin dał spokój. Wiedział, że z Gösty nie da się nic wycisnąć, jeśli sam nie zechce powiedzieć. W końcu to wykrztusi.

– Paskudna historia. Kiepski start – powiedział Martin. Pomyślał o córeczce. Gdyby tak ją spotkało coś tak strasznego… To prawda, co mówią o rodzicielstwie: człowiek staje się tysiąc razy wrażliwszy na krzywdę dziecka.

– Rzeczywiście, biedak – odparł Gösta nieco przytomniej.

– Czy nie powinniśmy poczekać z przesłuchaniem Kennetha, aż dowiemy się czegoś więcej o tej Alice?

– Annika na pewno w tej chwili sprawdza różne źródła. Musimy się przede wszystkim dowiedzieć, gdzie ona jest.

– Może wystarczyłoby spytać Lissanderów? – powiedział Martin.

– Skoro Patrikowi i Pauli nawet nie wspomnieli o jej istnieniu, to pewnie Patrik widzi w tym coś podejrzanego. Zresztą nie zaszkodzi zebrać jak najwięcej danych.

Martin wiedział, że Gösta ma rację. Zrobiło mu się głupio.

– Myślisz, że to ona?

– Nie mam pojęcia. Jeszcze za wcześnie na takie rozważania.

Milczeli już do końca podróży. Zaparkowali przed szpitalem i poszli prosto na oddział.

– To znowu my – oznajmił Gösta.

Kenneth nie odpowiedział. Spojrzał na nich, jakby mu było wszystko jedno, kto przyszedł.

– Jak rany? Dobrze się goją? – spytał Gösta, siadając na tym samym krześle co poprzednio.

– Aż tak szybko to nie – odparł Kenneth, poruszając zabandażowanymi rękami. – Dają mi środki przeciwbólowe, więc nie czuję tego za bardzo.

– Słyszał pan o Christianie?

Kenneth skinął głową.

– Tak.

– Nie wydaje się, żeby pan był szczególnie poruszony – powiedział Gösta, ale nie zabrzmiało to nieprzyjaźnie.

– Z wierzchu nie wszystko widać.

Gösta przyglądał mu się badawczo.

– Jak Sanna? – spytał Kenneth i tym razem w jego oczach dało się coś zauważyć. Współczucie. Wiedział, jak to jest stracić najbliższą osobę.

– Nie za dobrze. – Gösta potrząsnął głową. – Byliśmy tam rano. Dzieci też szkoda.

– Szkoda – potwierdził Kenneth. Jego spojrzenie zmętniało.

Martin poczuł się niepotrzebny. Przyciągnął krzesło i usiadł po drugiej stronie łóżka Kennetha, naprzeciwko Gösty. Spojrzał na kolegę, a on kiwnął głową, zachęcając go do zadawania pytań.

– Wydaje nam się, że w tym wszystkim chodzi głównie o Christiana. Więc prześwietliliśmy jego przeszłość. Okazało się między innymi, że kiedyś nazywał się inaczej: Christian Lissander. I miał siostrę. Alice Lissander. Słyszał pan o tym?

Kenneth odpowiedział dopiero po chwili.

– Nie. Nic o tym nie wiem.

Gösta wbił w niego wzrok, jakby chciał mu zajrzeć do głowy i sprawdzić, czy mówi prawdę.

– Jeszcze raz powtórzę to, co już powiedziałem: jeśli pan coś wie, ale nie chce nam powiedzieć, naraża pan na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale również Erika. Teraz, gdy również Christian nie żyje, zdaje pan sobie chyba sprawę z powagi sytuacji?

– Nic nie wiem – spokojnie odparł Kenneth.

– Jeśli pan coś ukrywa, musi pan wiedzieć, że wcześniej czy później i tak się dowiemy.

– Nie wątpię – powiedział Kenneth. Wydawał się bardzo kruchy, gdy tak leżał z rękami na kocu, wyciągniętymi wzdłuż tułowia.

Gösta i Martin spojrzeli po sobie. Nic tu po nich. Ale obaj byli przekonani, że Kenneth nie mówił prawdy.

Erika zamknęła książkę. Czytała od kilku godzin, z krótkimi przerwami, gdy Maja przychodziła o coś poprosić. W takich sytuacjach zawsze była jej wdzięczna, że potrafi już się bawić sama.

Książka podobała jej się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Fantastyczna. Nie należała wprawdzie do tych, co poprawiają humor – wręcz przeciwnie, skłaniała do ponurych refleksji – ale, o dziwo, nie była to lektura nieprzyjemna. Christian poruszał w niej kwestie, o których czasem należy pomyśleć i zająć stanowisko.

Według niej była to książka o poczuciu winy, które zżera człowieka od środka. Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, co Christian chciał powiedzieć, jakie jest przesłanie jego opowieści.

Trzymała książkę na kolanach i nie mogła się uwolnić od wrażenia, że umyka jej coś, co ma przed oczami. Nie widzi tego, bo albo nie rozumie, albo jest ślepa. Spojrzała na skrzydełko obwoluty. Zwykłe czarno-białe zdjęcie Christiana, w drucianych okularach. Przystojny, o chłodnej, nienachalnej urodzie, z samotnością w oczach. Sprawiał wrażenie, jakby był nieobecny duchem. Nawet w towarzystwie nie dawał do siebie dostępu. Jakby tkwił w szklanej bańce. Paradoksalnie przyciągało to ludzi do niego. Człowiek zawsze pożąda niemożliwego. Właśnie tak było z Christianem.

Erika dźwignęła się z fotela. Miała wyrzuty sumienia, że lektura pochłonęła ją tak bardzo, że niemal zapomniała o córeczce. Z trudem usiadła obok niej na podłodze. Maja nie posiadała się ze szczęścia, że mama dołączyła do zabawy. A Erika czuła, że gdzieś z tyłu jej głowy wciąż kołacze się Syrenka, że chce jej coś przekazać. Christian chciał coś powiedzieć. Była tego pewna, nie wiedziała tylko co.