Mellberg nigdy nie przypuszczał, że można mieć tyle uczucia dla drugiego człowieka. Leo chwycił go za serce od pierwszej chwili, gdy go zobaczył po porodzie i jako pierwszy wziął na ręce. Babcia małego też go zawojowała, ale na pierwszym miejscu był Leo.
Niechętnie zawrócił do komisariatu. Plan był taki, że Paula zajmie się małym w porze lunchu, by jej partnerka Johanna mogła załatwić kilka spraw. Okazało się jednak, że Paula musi pilnie pojechać z interwencją do kobiety, której były mąż postanowił spuścić łomot. Mellberg zgłosił się na ochotnika, powiedział, że chętnie pójdzie z Leo na spacer. A teraz wcale nie miał ochoty go oddawać. Zazdrościł Pauli, że wkrótce pójdzie na urlop wychowawczy. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby trochę zwolnić i mieć więcej czasu dla Lea. Może to dobry pomysł? Jako dobry szef i lider powinien dać podwładnym szansę rozwoju. W dodatku chłopiec potrzebuje silnego męskiego wzorca, w końcu ma dwie matki i żadnych szans na ojca. Należałoby zadbać, żeby mógł brać wzór z solidnego, niezawodnego mężczyzny. Na przykład takiego jak on.
Przytrzymał biodrem ciężkie drzwi komisariatu i pociągnął za sobą wózek. Annika rozjaśniła się na ich widok. Mellberg puchł z dumy.
– Proszę, proszę, było się na spacerku – powiedziała, pomagając mu wciągać wózek.
– Właśnie. Dziewczyny potrzebowały pomocy przy małym – odparł Mellberg i zaczął ostrożnie rozbierać dziecko.
Annika obserwowała go z rozbawieniem. Czas cudów jeszcze się nie skończył.
– Chodź, malutki, sprawdzimy, czy mama już jest. – Mellberg wziął chłopca na ręce.
– Paula jeszcze nie wróciła – odparła Annika, siadając z powrotem za biurkiem.
– Trudno, jeszcze chwilę będziesz musiał się pomęczyć z dziadkiem – stwierdził z zadowoleniem Mellberg i z Leo na ręku poszedł do pokoju socjalnego.
To był pomysł dziewczyn. Gdy kilka miesięcy temu wprowadził się do Rity, zaproponowały, żeby dla małego został dziadkiem Bertilem. Wymawiał te słowa przy każdej okazji, żeby się nimi nacieszyć. Dziadek Bertil.
Ludvig miał urodziny i Cia udawała, że wszystko jest jak zwykle. Trzynaście lat. Sporo czasu minęło od tamtego dnia w szpitalu, gdy zaśmiewała się z niezwykłego, wręcz zabawnego podobieństwa synka do ojca. Z biegiem lat to podobieństwo wcale nie zmalało, wprost przeciwnie. Dlatego gdy ostatnio wpadła w naprawdę głęboki dołek, niemal nie mogła patrzeć na syna, na to połączenie piwnych oczu z blond włosami, które już na początku lata stawały się prawie białe. Ludvig był tak samo zbudowany i poruszał się tak jak ojciec. Był tak samo wysoki i chudy, ramiona też wydawały się podobne, gdy ją obejmował. I dłonie, nawet dłonie mieli takie same.
Cia próbowała chwiejną ręką wypisać imię syna na torcie śmietanowym. Kolejna cecha wspólna ojca i syna. Magnus był w stanie zjeść cały tort, a i tak nic mu się nie odkładało na brzuchu. Jej wystarczyło spojrzeć na bułeczkę cynamonową, by przytyć pół kilo. Za to teraz była szczupła, taka, jak zawsze marzyła. Od zaginięcia Magnusa kilogramy same z niej spadały. Każdy kęs rósł jej w ustach, a ciągły ucisk w żołądku pozwalał jeść tylko malutkie porcje. Przestała dbać o wygląd, nie patrzyła w lustro. Po co, skoro Magnusa nie ma.
Czasami myślała, że wolałaby, żeby umarł na jej oczach, dostał zawału albo został potrącony przez samochód. Cokolwiek, byleby wreszcie mieć pewność, zająć się pogrzebem, postępowaniem spadkowym i innymi praktycznymi sprawami, jak się zwykle robi po czyjejś śmierci. Bolałoby, byłaby w żałobie, która z czasem przeszłaby w ćmiącą świadomość straty i serdeczne wspomnienie.
Teraz nie miała nic, tylko wielką pustkę. Nie było Magnusa, nie było też powodu do przeżywania żałoby, żeby móc zacząć żyć dalej. Nie była nawet w stanie pracować i nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie na zwolnieniu.
Spojrzała na tort. Polewa się nie udała. Z nieregularnych kupek marcepana nie dało się nic odczytać, jakby wyssały z niej resztki sił. Oparła się o lodówkę i z płaczem osunęła na podłogę.
– Mamo, nie płacz. – Poczuła dłoń na ramieniu. Dłoń Magnusa. Nie, Ludviga. Już nie panowała nad tym, co się działo wokół. Chciałaby dać sobie spokój ze wszystkim i rozpłynąć się w mroku, przyjemnym i ciepłym. Otuliłby ją na zawsze. Spojrzała przez łzy na piwne oczy i jasne włosy syna i wiedziała, że nie wolno jej się poddać.
– Tort – powiedziała z płaczem, próbując wstać. Ludvig podparł ją i delikatnie wyjął jej z ręki wyciskacz do polewy.
– Ja to zrobię, mamo. Odpocznij, ja dokończę.
Pogłaskał ją po policzku. Trzynaście lat, ale już nie dziecko. Był teraz jak jego ojciec, jak Magnus, jej opoka. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna na to pozwolić, że jest jeszcze za młody, ale zabrakło jej sił i z wdzięcznością przyjęła tę zamianę ról.
Wytarła łzy rękawem, a Ludvig nożem zdjął zbite kupki polewy z tortu. Wychodząc z kuchni, widziała, jak syn w skupieniu próbuje wypisać pierwszą literę swego imienia. L jak Ludvig.
3
– Jesteś moim małym, ślicznym chłopcem, wiesz? – powiedziała matka, przytulając go delikatnie.
W odpowiedzi tylko skinął głową. Pewnie, że wie. Jest ślicznym chłopcem mamusi. Od kiedy zabrali go do siebie, wciąż to powtarzała, ale nadal nie miał dość. Czasem przypominał sobie, jak było kiedyś. Mrok i samotność. Ale wystarczyło, że spojrzał na cudne zjawisko, które zostało jego matką, żeby przeszłość znikła, ustąpiła i rozproszyła się. Jakby jej nigdy nie było.
Właśnie się wykąpał, matka zawinęła go w zielony płaszcz kąpielowy w żółte kwiatki.
– Czy moje kochanie ma ochotę na lody?
– Rozpaskudzasz go – odezwał się ojciec od drzwi.
– A co w tym złego? – odparła.
Chłopiec skulił się w szlafroku i naciągnął kaptur, chowając się przed nieprzyjemnym tonem słów odbijających się od kafelków. Przed mrokiem, który znów wypłynął na wierzch.
– Mówię tylko, że nie wyjdzie mu to na dobre.
– Chcesz przez to powiedzieć, że nie wiem, jak wychowywać naszego syna? – Mierzyła ojca pociemniałym, przepastnym spojrzeniem, jakby go chciała unicestwić. I jak zwykle jej złość sprawiła, że gniew ojca stopniał, a on sam skurczył się, gdy wstała i ruszyła w jego stronę. Zrobił się całkiem malutki. Malutki tata.
– Pewnie wiesz lepiej – mruknął i poszedł sobie, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Dobiegł ich odgłos wkładania butów i zamykania drzwi. Ojciec znów poszedł na spacer.
– Nie zwracajmy na niego uwagi – szepnęła mu do ucha przez kaptur. – Tylko my się kochamy. Tylko my.
Przywarł do niej jak małe zwierzątko, pozwalając się utulić.
– Tylko my – szepnął.
– Nie! Nie sce! – krzyczała Maja, wykorzystując niemal w całości swój skromny zasób słów, gdy w piątkowy poranek Patrik chciał ją zostawić u opiekunki, Evy. Wrzeszcząc, kurczowo trzymała się jego nogawek. W końcu musiał odczepiać jej paluszki po kolei, po jednym. Serce mu się ściskało na widok jej wyciągniętych rączek, gdy opiekunka ją zabierała. Idąc do samochodu, wciąż miał w uszach głosik wołający z płaczem: Tata! Przez dłuższą chwilę siedział w samochodzie z kluczykami w ręku, patrząc tępo przed siebie. Tak było już od dwóch miesięcy, zapewne była to jeszcze jedna reakcja na ciążę Eriki.