Ludzie słabego ducha odwiedzają mnie codziennie w Białym Domu — ciągnął prezydent — płacząc i skamląc, i mówiąc mi: „Och, panie prezydencie, hurtownie są zawalone samochodami, samolotami, sprzętem kuchennym i stosem innych produktów. Nikt już, panie prezydencie — tak mi mówią ci ludzie — nie oczekuje od fabryk produkcji nowych dóbr, bo każdy ma wszystkiego po dwa, trzy albo i cztery egzemplarze”.
Jeden z takich ludzi szczególnie utkwił mi w pamięci, a był to producent amoków, zawalony nadwyżkami, który już nie mógł myśleć o niczym innym, tylko o tym, że z każdą chwilą przybywa mu nowy amok w furtowni. A ja mu powiedziałem: „W ciągu dwudziestu lat liczba mieszkańców Ziemi podwoi się i miliardy nowych ludzi zaczną rozglądać się za meblem, na którym mogliby się wyciągnąć, więc niech się pan lepiej trzyma swoich amoków. A póki co — czemu nie miałby pan na jakiś czas zapomnieć o tym całym amoku w furcie i zająć się dla odmiany rozbojem w dziedzinie kosmosu?”
Powiedziałem mu jeszcze… i powtarzam to wam, i chętnie powtórzę każdemu: „Przestrzeń kosmiczna bez trudu wchłonie produkcję trylionów planet wielkości Ziemi. Moglibyśmy bez końca budować i wystrzeliwać rakiety, a i tak nigdy nie zapełnimy przestrzeni i nie dowiemy się o niej wszystkiego”.
Ci sami ludzie, którzy tak lubią płakać i skamleć, mówią mi na to: „No tak, panie prezydencie, ale co z infundybułą chronosynklastyczną, co z tym, co z owym?” A ja im odpowiadam: „Gdyby słuchano takich jak wy, nigdy w ogóle nie doszłoby do rozboju. Nie mielibyśmy ani telefonu, ani nic. A poza tym — mówię im — i mówię to wam, i chętnie powtórzę każdemu — nie musimy wysyłać w kosmos ludzi. Wystarczą nam zwierzęta niższych gatunków”.
Przemówienie miało dalszy ciąg.
Malachi Constant z Hollywood, Kalifornia, wyszedł ze sztucznie kryształowej budki telefonicznej absolutnie trzeźwy. Oczy piekły go jak węgle. W ustach czuł smak przywodzący na myśl puree z końskiej derki.
Był absolutnie pewien, że nigdy w życiu nie widział pięknej blondynki.
Zadał jej jedno z klasycznych pytań, jakie zadaje się w chwilach wielkich przemian:
— Gdzie reszta?
— Wyrzuciłeś ich do jasnej cholery — poinformowała go kobieta.
— Naprawdę? — zdumiał się Constant.
— No — potwierdziła kobieta. — A co, film ci się urwał?
Constant z wysiłkiem kiwnął głową. W którymś momencie pięćdziesięciosześciodniowego przyjęcia osiągnął stadium, w którym już nic poza tym nie mogło mu się urwać. Zamierzał uczynić się niegodnym jakiegokolwiek przeznaczenia — niezdolnym do podjęcia jakiejkolwiek misji — stanowczo zbyt niedysponowanym, aby udać się w podróż. Zamiar ten powiódł mu się w zdumiewającym stopniu.
— Dałeś niezły cyrk — zapewniła go dziewczyna. — Przy wrzucaniu fortepianu do basenu bawiłeś się nie gorzej niż inni. A potem, kiedy już chlupnęło, dostałeś spazmów.
— Spazmów — powtórzył głucho Constant. To było coś nowego.
— No — potwierdziła kobieta. — Powiedziałeś, że miałeś bardzo nieszczęśliwe dzieciństwo i kazałeś wszystkim wysłuchiwać, jak bardzo było ono nieszczęśliwe. Opowiadałeś, jak to twój ojciec nigdy nie zagrał z tobą w piłkę, w żadną piłkę. Połowy z tego, co mówiłeś, nikt nie rozumiał, — ale za każdym razem, jak coś docierało do ludzi, historia dotyczyła tego, jak to nigdy nie miałeś żadnej piłki.
Potem mówiłeś o matce — ciągnęła kobieta. — Najpierw, że była kurwą, a potem, że jesteś dumny będąc synem kurwy, jeśli wszystkie kurwy są takie, jak twoja matka. Potem powiedziałeś, że podarujesz szyb naftowy każdej kobiecie, która podejdzie, poda ci rękę i powie na głos, tak, żeby wszyscy słyszeli: „Jestem kurwą, tak samo jak twoja matka”.
— I co dalej? — zapytał Constant.
— Wszystkie dziewczyny dostały po jednym szybie — odparła. — A potem zacząłeś płakać jeszcze gorzej i wyciągnąłeś mnie na środek, i powiedziałeś wszystkim, że jestem jedyną osobą w Systemie Słonecznym, której możesz ufać. Powiedziałeś, że cała reszta tylko czeka, żebyś zasnął, a wtedy wsadzą cię w rakietę i wystrzelą na Marsa. A potem wszystkich oprócz mnie odprawiłeś do domu. Nawet służbę.
Potem polecieliśmy do Meksyku i wzięliśmy ślub, a potem wróciliśmy tutaj — zakończyła. — A teraz przekonałam się, że nie masz nawet własnego nocnika, żeby się przyzwoicie odlać, ani okna, żeby go przez nie wyrzucić. Najlepiej jedź zaraz do biura i dowiedz się, co jest grane, bo mój chłopak jest gangsterem i zabije cię jak psa, jeśli się dowie, że nie mam tu przyzwoitej opieki.
Jasny gwint — dodała. — Ja to dopiero miałam nieszczęśliwe dzieciństwo. Matka kurwa, a ojciec w ogóle nie pokazywał się w domu — ale my jeszcze do tego byliśmy biedni. Ty miałeś przynajmniej miliony dolarów.
W Newport Beatrycze Rumfoord odwróciła się plecami do męża. Stała w drzwiach Muzeum Kajtka, twarzą do korytarza. Z drugiego końca korytarza dobiegał głos lokaja. Lokaj stał w przedsionku, przywołując Kazaka, Psa z Kosmosu.
— Ja też wiem coś niecoś o górskich kolejkach — powiedziała Beatrycze.
— To bardzo dobrze — rzekł beznamiętnie Rumfoord.
— Kiedy miałam dziesięć lat — powiedziała Beatrycze — ojcu ubzdurało się, że przejażdżka górską kolejką sprawi mi wielką frajdę. Spędzaliśmy właśnie wakacje w Cape Cod i wybraliśmy się do wesołego miasteczka, za Fall River.
Ojciec kupił dwa bilety na kolejkę.
Zamierzał jechać razem ze mną.
Spojrzałam na tę kolejkę jeden jedyny raz — ciągnęła Beatrycze — i wydała mi się ona tak idiotyczna, brudna i niebezpieczna, że powiedziałam: „Nie jadę!” Mój własny ojciec nie potrafił mnie nakłonić, żebym wsiadła do środka, mimo że był prezesem komisji Centralnej Kolei Nowojorskiej.
— Odwróciliśmy się na pięcie i wróciliśmy do domu — obwieściła z dumą Beatrycze. Oczy jej rozbłysły, buńczucznie potrząsnęła głową. — Tak właśnie należy traktować górskie kolejki — podsumowała.
Chwiejnym krokiem wyszła z Muzeum Kajtka i skierowała się do hallu, by tam czekać pojawienia się Kazaka.
Po chwili wyczuła za plecami elektryzującą obecność męża.
— Bea — rzekł Rumfoord — jeśli zachowuję pozorną obojętność wobec twoich nieszczęść, to tylko dlatego, że wiem, jak świetnie się zakończy. Jeśli posądzasz mnie o bezduszność, bo nie wzdragam się przed wizją sparzenia ciebie z Constantem, uwierz, że jest to z mojej strony jedynie pokorne uznanie faktu, że Constant będzie dla ciebie znacznie lepszym mężem, niż ja sam kiedykolwiek bytem lub będę.
Przygotuj się na to, że zakochasz się naprawdę, po raz pierwszy w życiu — ciągnął. — Przygotuj się na to, że będziesz postępowała jak wielka dama, bez żadnych zewnętrznych oznak tego, że jesteś wielką damą. Przygotuj się na to, że nie pozostanie ci nic poza własną godnością, inteligencją i wrażliwością, którymi obdarzył cię Pan Bóg. Przygotuj się na to, że z tych wyłącznie darów uczynisz coś niezwykłego.
Rumfoord jęknął metalicznie. Zaczął tracić materialną powłokę.
— Mój Boże — westchnął — ty mi mówisz o kolejkach górskich. Pomyśl sobie kiedyś o tej kolejce, w której ja się znalazłem. Pewnego dnia, na Tytanie, dowiesz się, jak bezwzględnie mnie wykorzystano, do jakich obrzydliwie niskich celów, i kto tego dokonał.
W tym momencie do domu wpadł Kazak; jego obwisłe wargi fruwały jak proporce. Z rozpędu pojechał na łapach po wypolerowanej posadzce.
Chwilę dreptał w miejscu, usiłując wykonać skręt pod kątem prostym w kierunku Beatrycze. Przebierał nogami coraz szybciej, a mimo to nie udawało mu się posunąć do przodu.