Przynajmniej dawniej.
Malachi Constant nie przyjął jeszcze do wiadomości, że jego dobra passa minęła — i to bezpowrotnie. Nie przyjął tego do wiadomości, wbrew przerażającym wieściom, których Fern nie szczędził mu przez telefon.
— Wie pan co — odezwał się Constant z niedowierzaniem. — Im dłużej przyglądam się tym meblom, tym bardziej mi się one podobają. To się powinno sprzedawać jak ciepłe bułki.
Kiedy Malachi Constant zaczynał mówić o interesach, efekt był groteskowy i odpychający? Podobnie bywało z jego ojcem. Stary Noel Constant nigdy nie znał się na biznesie, tak samo jak jego syn, a wszelkie zawiązki uroku osobistego, jakim obdarzeni zostali Constantowie, pierzchały w chwili, gdy zaczynali oni przypisywać własne sukcesy temu, że potrafią odróżnić konia od karety.
Miliarder optymistyczny, agresywny, przebiegły — było to coś wręcz nieprzyzwoitego.
— Jeśli chce pan znać moje zdanie — oświadczył Constant — uważam, że to była całkiem przyzwoita inwestycja, myślę o firmie, która robi te meble.
— Stawiam na ciepłe bułki — powiedział Fern. Ciepłe Bułki był to ulubiony dowcip Ferna. Ilekroć ktoś przychodził do niego z prośbą o poradę, w co zainwestować, aby przez sześć miesięcy wzbogacić się w dwójnasób, Fern z całą powagą radził mu ulokować pieniądze w tym właśnie fikcyjnym przedsiębiorstwie. Bywało, że ludzie próbowali pójść za jego radą.
— Łatwiej utrzymać się na stojąco w dłubance z brzozowego pnia, niż usiedzieć na kanapie firmy Amerykańska Lewitacja — oświadczył cierpko Fern. — Niech się pan z łaski swojej walnie w jeden z tych tak zwanych foteli, a wystrzeli on panem w ścianę jak kamieniem z procy. Niech pan przysiadzie na krawędzi biurka, a zawiruje pan razem z nim po pokoju jak brat Wright na „Kitty Hawk”.
Constant leciutko dotknął blatu biurka. Blat zadrżał nerwowo.
— Pewnie jeszcze trochę niedopracowane — usiłował ratować sytuację Constant.
— Święte słowa — odparł Fern.
Constant złożył w tym miejscu oświadczenie, do jakiego życie nigdy go jeszcze nie zmusiło.
— Człowiek ma prawo czasem się pomylić.
— Czasem? — Fern w zdumieniu uniósł brwi. — Od trzech miesięcy nie robi pan nic poza podejmowaniem błędnych decyzji. Udało się panu dokonać tego, co dotąd uważałem za niemożliwe: zdołał pan doszczętnie zaprzepaścić wyniki czterdziestu bez mała lat owocnych poszukiwań — a nawet jeszcze więcej.
Ransom K. Fern ujął zawieszony w powietrzu ołówek i przełamał go na pół.
— Magnum Opus nie istnieje. Pan i ja jesteśmy jedynymi osobami, jakie pozostały w tym gmachu. Wszyscy inni wzięli pieniądze i wynieśli się do domu.
Fern skłonił się i zwrócił ku wyjściu.
— Od tej chwili centrala łączy wszystkie telefony bezpośrednio z aparatem na pańskim biurku. I proszę pamiętać, panie Constant, sir, o zgaszeniu światła i zamknięciu drzwi na klucz, kiedy będzie pan wychodził.
W tym miejscu wypadałoby przypomnieć historię korporacji Magnum Opus.
Na początku był pomysł, który narodził się w głowie pewnego Jankesa — wędrownego sprzedawcy miedzianych naczyń kuchennych. Jankes ów nazywał się Noel Constant, urodzony w New Bedford, Massachusetts. Ojciec Malachiego.
Ojcem Noela z kolei był Sylvanus Constant, mechanik w warsztatach tkackich New Bedford Mills z Nattaweeny, będących filią spółki wełnianej Wielka Republika. Sylvanus Constant był anarchistą, ale nigdy nie miewał z tej racji kłopotów, najwyżej ze strony małżonki.
Drzewo genealogiczne Constantów sięgało, poprzez nieprawe łoże, do Benjamina Constanta, trybuna napoleońskiego w latach 1799-1801 i kochanka Anny Luizy Germaine Necker, baronowej de Staël-Holstein, żony ówczesnego ambasadora szwedzkiego we Francji.
Tak czy owak, pewnej nocy w Los Angeles, Noel Constant postanowił zostać spekulantem. Miał wówczas lat trzydzieści dziewięć, był kawalerem, nieatrakcyjnym tak pod względem fizycznym, jak i duchowym, a ponadto niesamowitym pechowcem w interesach. Pomysł zostania spekulantem przyszedł mu do głowy, gdy Constant siedział samotnie na wąskiej kozetce w pokoju 223 hotelu Wilburhampton.
Najdoskonalszy w historii twór korporacyjny, którego właścicielem był jeden człowiek, nie mógł mieć u swych narodzin nędzniejszej kwatery. Pokój numer 223 w hotelu Wilburhampton mierzył jedenaście stóp na osiem i nie miał ani telefonu, ani biurka.
Miał za to łóżko, toaletkę z trzema szufladami, stare gazety, którymi wyłożono szuflady, oraz, w pierwszej szufladzie od dołu, Biblię Gideona. Na płachcie gazety, którą wyłożona była środkowa szuflada, widniały notowania giełdowe sprzed czternastu lat.
Jest taka zagadka:
Zagadka ta jest, na dobrą sprawę, wiernym opisem genezy Magnum Opus. Środki, jakimi Noel Constant wzniósł swoją fortunę, były niewiele bardziej pożywne niż czas.
Magnum Opus powstało w oparciu o pióro, książeczkę czekową, kilka kopert rozmiarów czeku bankowego z nadrukiem rządowym. Biblię Gideona oraz konto bankowe w wysokości ośmiu tysięcy dwustu dwunastu dolarów.
Wysokość konta określała udział Constanta w majątku trwałym jego ojca-anarchisty. Majątek obejmował po większej części obligacje rządowe.
Noel Constant miał ponadto plan inwestycyjny. Dziecinnie prosty. Jego doradcą inwestycyjnym miała być Biblia.
Bywali tacy, którzy przestudiowawszy system inwestycyjny Constanta twierdzili, że albo jest on geniuszem, albo dysponuje fantastyczną siatką szpiegów przemysłowych.
Constant bezbłędnie typował czarne konie na wiele dni lub godzin przed ich pojawieniem się na giełdzie. W ciągu dwunastu miesięcy, nie opuszczając prawie pokoju 223 w hotelu Wilburhampton, Constant powiększył swój majątek do miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Dokonał tego nie będąc geniuszem i nie zatrudniając szpiegów.
System Constanta był tak idiotycznie prosty, że niektórzy do dziś nie są w stanie go pojąć, mimo wielokrotnych tłumaczeń. Ludzie niezdolni pojąć system Constanta to ci, którzy dla spokoju własnego sumienia kurczowo trzymają się przesądu, że wielka fortuna może być jedynie produktem wielkiej inteligencji.
System Noela Constanta był następujący:
Constant wziął Biblię, stanowiącą integralną część wyposażenia pokoju, i odczytał pierwsze zdanie Księgi Rodzaju.
Pierwsze zdanie Księgi Rodzaju — jak niektórzy, być może, już wiedzą — brzmi: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię”. Noel Constant przepisał to zdanie drukowanymi literami, po każdej literze postawił kropkę, a następnie połączył litery w pary, wskutek czego zdanie wyglądało następująco: „NA, P.O., C.Z., A.T., K.U., S.T., W.O., R.Z., Y.Ł., B.Ó., G.N., I.E., B.O… I.Z., I.E., M.I., Ę.”
Po czym szukał spółek o tych inicjałach i kupował ich akcje. Na początek przyjął zasadę inwestowania całego kapitału w jedną tylko spółkę i odsprzedawania akcji w momencie, gdy ich wartość się podwajała.
Jego pierwszą inwestycją był Narodowy Amoniak. Potem przyszła kolej na Pinkerton-Odkurzacze, Czysty Zysk, Akumulatory „Test”, Kontenery „Ufność”, Specjalność Teksasu, „Więź” — Odlewnictwo, Remonty-Złomowanie, „Yale” — „Łucznik”, Baterie „Omega”.