— W głowie — odparł krótko Constant.
— Muszę wymienić jeszcze jedną zaletę współpracy ze mną — rzekł Fern. — Któregoś dnia szczęście się od pana odwróci. I wtedy będzie pan potrzebował najbystrzejszego, najbardziej bezwzględnego z menadżerów, inaczej bowiem stoczy się pan z powrotem do rondli i patelni.
— Zatrudniam pana — oświadczył Noel Constant, ojciec Malachiego.
— Gdzie ma stanąć nasz gmach? — zapytał Fern.
— Jestem właścicielem tego hotelu, a do hotelu należy tamten kawałek placu po drugiej stronie ulicy — odparł Noel Constant. — Wybudujcie go na tym kawałku po przeciwnej stronie. — Constant uniósł palec wskazujący, koślawy jak kolanko w zlewie. — Jeszcze jedno — powiedział.
— Słucham, sir?
— Ja nie mam zamiaru się przenosić — oświadczył Noel Constant. — Zostaję tutaj.
Kto życzyłby sobie prześledzić losy korporacji Magnum Opus w szczegółach, może się udać do najbliższej biblioteki i poprosić bądź to o romantyczne „Nierealne marzenie?” Laviny Waters, bądź też o brutalnie męskie „Na szali” Crowthera Gomburga.
Dzieło pani Waters, jakkolwiek niezadowalające w opisie sfery zawodowej, doskonale oddaje dzieje Florencji Whitehill, która najpierw odkryła, że Noel Constant zrobił jej dziecko, a następnie, że jest on multi-multimilionerem.
Noel Constant poślubił pokojówkę i ofiarował jej rezydencję oraz konto czekowe w wysokości miliona dolarów. Następnie kazał jej ochrzcić dziecko imieniem Malachi — jeśli będzie to chłopiec, albo Prudencja — jeśli to będzie dziewczynka. Poprosił też Florencję, aby była uprzejma nadal odwiedzać go co dziesięć dni w pokoju 223 hotelu Wilburhampton, ale by pod żadnym pozorem nie przynosiła tam dziecka.
Książka Gomburga — bez zarzutu, jeśli idzie o opis sfery zawodowej — ucierpiała znacznie wskutek głównej tezy autora, który uważa Magnum Opus za owoc porozumienia ludzi oziębłych uczuciowo. Czytając między wierszami, można bez trudu utwierdzić się w przekonaniu, że Gomburg sam jest niekochany i oziębły uczuciowo.
Tak się złożyło, że ani Lavina Waters, ani Gomburg, nie rozszyfrowali metody inwestycyjnej Noela Constanta. Nie rozszyfrował jej także Ransom K. Fern, chociaż bardzo się starał.
Jedynym człowiekiem, któremu Noel Constant zdradził swój sekret, był jego syn, Malachi. Stało się to w dniu dwudziestych pierwszych urodzin Malachiego. Przyjęcie urodzinowe na dwie osoby obchodzono w pokoju 223 hotelu Wilburhampton. Ojciec i syn spotkali się wówczas po raz pierwszy w życiu.
Malachi przybył do hotelu na zaproszenie Noela.
Ponieważ człowiek jest tylko człowiekiem, Malachi Constant poświęcił znacznie więcej uwagi pewnemu szczegółowi wyposażenia pokoju niż recepcie na zarobienie milionów, czy nawet miliardów, dolarów.
Przepis na zrobienie wielkiej fortuny był w istocie tak idiotycznie prosty, że nie wymagał zbyt wielkiego wysiłku uwagi. Najbardziej skomplikowana jego część dotyczyła formy przejęcia przez Malachiego pałeczki Magnum Opus, kiedy Noel w końcu będzie gotów ją oddać. Młody Malachi miał wówczas poprosić Ransoma K. Ferna o chronologiczną listę inwestycji Magnum Opus, która to lista, czytana z góry na dół, pozwoli mu stwierdzić, jak daleko zabrnął w Biblię Noel Constant i w którym miejscu on, Malachi, ma podjąć dzieło.
Szczegółem wyposażenia pokoju 223, który zaabsorbował uwagę Malachiego, było jego własne zdjęcie. Na zdjęciu tym Malachi miał trzy latka: był przemiłym, grzecznym zuszkiem na nadmorskiej plaży.
Zdjęcie było przytwierdzone do ściany pinezką.
Stanowiło jedyną dekorację pokoju.
Stary Noel zorientował się, że młody Malachi patrzy na zdjęcie; teorie o związkach między ojcem i synem zawsze wprawiały go w zakłopotanie i zmieszanie. Spróbował znaleźć naprędce jakąś celną ripostę, ale nic nie przyszło mu do głowy.
— Mój ojciec — powiedział w końcu — udzielił mi w życiu — tylko dwóch rad. I tylko jedna z tych rad wytrzymała próbę czasu. Brzmiały one: „Nigdy nie podnoś ręki na zwierzchnika” i „Butelkę z wódką trzymaj po tamtej stronie drzwi”. — Zakłopotanie i zmieszanie stały się w tym momencie nie do zniesienia. — Do widzenia — rzekł nieoczekiwanie Noel Constant.
— Do widzenia? — zdziwił się Malachi. Postąpił w kierunku drzwi.
— Butelkę z wódką trzymaj zawsze po tamtej stronie drzwi — powiedział stary Constant i odwrócił się do niego plecami.
— Tak jest, ojcze — powiedział Malachi. — Do widzenia, ojcze. — Po czym wyszedł.
Było to pierwsze i ostatnie spotkanie Malachiego Constanta z ojcem.
Ojciec Constanta przeżył następne pięć lat i ani razu nie zawiódł się na Biblii.
Noel Constant zmarł w chwili, gdy doszedł do końca tego oto zdania: „I uczynił Bóg dwa światła wielkie: światło większe, aby rządziło dzień, a światło mniejsze, aby rządziło noc, i gwiazdy”.
Ostatnią inwestycją Noela Constanta były Dezodoranty Yellowstone, po 17 i 1/4 punktu.
Syn podjął dzieło ojca, choć nie przeniósł się do pokoju 223 hotelu Wilburhampton.
Przez pięć następnych lat legendarne szczęście Constantów dopisywało synowi tak, jak niegdyś ojcu.
I oto teraz, nieoczekiwanie, Magnum Opus legło w ruinie.
Stojąc pośrodku gabinetu, wśród latających mebli i łąk dywanu, Malachi Constant wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że szczęście definitywnie go opuściło.
— Nic nie zostało? — wyszeptał, siląc się na uśmiech w stronę Ransoma K. Ferna. — Ejże, staruszku, przecież musiało coś zostać.
— I ja tak myślałem, jeszcze dzisiaj, do dziesiątej rano — odparł Fern. — Szczyciłem się tym, że Magnum Opus jest zabezpieczone na każdy ewentualny cios. Kryzys gospodarczy znieśliśmy całkiem nieźle, i pańskie pomyłki też, tak, tak.
Ale o dziesiątej piętnaście odwiedził mnie pewien prawnik, który podobno był wczoraj u pana na przyjęciu. Zdaje się, że rozdawał pan tam szyby naftowe, a prawnik, który mnie dziś odwiedził, był na tyle zapobiegliwy, że zawczasu sporządził dokumenty, które, po podpisaniu przez pana, nabrałyby mocy wiążącej, I pan je podpisał. Wczoraj w nocy porozdawał pan pięćset trzydzieści jeden czynnych szybów naftowych, kładąc tym samym kres koncernowi naftowemu Fandango.
O jedenastej wieczorem — ciągnął Fern — prezydent Stanów Zjednoczonych obwieścił, że Wehikuł Międzygwiezdny, któregośmy się ostatnio pozbyli, podpisuje właśnie kontrakt na Nową Erę Kosmiczną, kontrakt wartości trzech miliardów.
O jedenastej trzydzieści — kontynuował Fern — otrzymałem egzemplarz Dziennika Związku Amerykańskich Pracowników Służby Zdrowia, z adnotacją naszego rzecznika prasowego: „D.P.W.” Gdyby spędzał pan we własnym biurze choć odrobinę czasu, nie musiałbym panu wyjaśniać, że te trzy litery oznaczają „do pańskiej wiadomości”. Otworzyłem na oznaczonej stronie i przyjąłem do wiadomości, że papierosy marki Księżycowa Poświata są nie tylko jedną z przyczyn, lecz główną przyczyną bezpłodności u obu płci wszędzie tam, gdzie papierosy te są sprzedawane. Do takiego wniosku doszli nie ludzie, lecz maszyny cyfrowe. Ilekroć do komputera wprowadzano dane o paleniu tytoniu, maszyna wpadała w popłoch, którego nikt nie umiał wytłumaczyć. Wyglądało na to, że komputer bardzo chce coś powiedzieć swojej obsłudze. Robił, co mógł, aby się wypowiedzieć, aż wreszcie zdołał naprowadzić obsługę na właściwe pytanie.