Limuzyna odjechała.
„Uwaga! Zły pies!” — głosił napis nad żelazną bramka. Ognie letniego zachodu słońca igrały pośród ostrzy i szpiców tłuczonego szkła zalanego cementem na szczycie muru.
Mężczyzna, który własnoręcznie wpuścił się do środka, był pierwszą osobą, jaką pani Rumfoord zaprosiła na materializację. Nie był to żaden wybitny naukowiec. Nie miał nawet przyzwoitego wykształcenia. W połowie pierwszego roku studiów został wyrzucony z Uniwersytetu Wirginia. Był to Malachi Constant z Hollywood, Kalifornia, najbogatszy człowiek w Ameryce — i niepoprawny hulaka.
„Uwaga! Zły pies!” głosił napis po zewnętrznej stronie żelaznej bramki. Za murem znajdował się wszakże tylko psi szkielet. Na szyi miał bestialsko najeżoną kolcami obrożę, przytwierdzoną do muru łańcuchem. Długie kły zazębiały się wzajemnie. Czaszka i żuchwa tworzyły nieszkodliwy ruchomy model maszynki do chapania mięsa, o bardzo zmyślnej stalowej konstrukcji. Szczęki zwierały się następująco: chap. W tym miejscu lśniły niegdyś bystre oczy, tu tkwiły czujne uszy, tu — podejrzliwy nos, tu zaś mózg mięsożercy. Zahaczone tutaj i tutaj wiązadła mięśni zwierały wbite w ciało zęby w sposób następujący: chap.
Szkielet miał znaczenie symboliczne — był rekwizytem, pustym frazesem, zainstalowanym tu przez kobietę, która do nikogo prawie się nie odzywała. Żaden pies nie zdechł nigdy na posterunku przy murze. Pani Rumfoord kupiła kości od pewnego weterynarza, kazała je wyługować i pociągnąć lakierem, a następnie połączyć za pomocą drutu. Szkielet był jednym z wielu gorzkich i niejasnych komentarzy pani Rumfoord na temat podłych psikusów, jakie płatali jej czas i małżonek.
Pani Winstonowa Nilesowa Rumfoord była właścicielką siedemnastu milionów dolarów. Pani Winstonowa Nilesowa Rumfoord osiągnęła najwyższy status społeczny dostępny w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Pani Winstonowa Nilesowa Rumfoord była zdrowa i niebrzydka, a ponadto utalentowana.
Jej talent przejawiał się w dziedzinie poezji. Opublikowała anonimowo szczupły tomik wierszy zatytułowany „Pomiędzy czatą a czartyzmem”. Krytyka odniosła się do niego przychylnie.
Tytuł wywodził się stąd, iż wszystkie słowa pomiędzy czatą a czartyzmem — przynajmniej w bardzo małych słownikach — odnoszą się do czasu.
A jednak, mimo iż los obdzielił ją tak łaskawie, pani Rumfoord potrafiła zadać sobie trud przykucia do muru psiego szkieletu, czy też wydania polecenia, aby zamurowano bramy posiadłości, czy wreszcie trud zaniedbania słynnych francuskich ogrodów, które przeistoczyły się w końcu w nowoangielską dżunglę.
Morał: pieniądze, pozycja, zdrowie, uroda i talent to jeszcze nie wszystko.
Malachi Constant, najbogatszy człowiek w Ameryce, przekręcił klucz w lilipuciej bramce. Ciemne okulary i sztuczną brodę zawiesił na oplatającym mur bluszczu. Błyskawicznie minął psi szkielet, spoglądając przy tym na swój zegarek napędzany energią słoneczną. Za siedem minut żywy dog imieniem Kazak miał się zmaterializować i zstąpić na teren posesji.
Kazak gryzie — informowała w zaproszeniu pani Rumfoord — zatem proszę być punktualnym.
Constant uśmiechnął się na zastrzeżenie o koniecznej punktualności. Być punktualnym znaczyło „istnieć jako punkt”, chociaż znaczyło również „pojawić się o czasie”. Constant istniał jako punkt — nie potrafił sobie wyobrazić własnego istnienia w jakiejkolwiek innej formie.
Właśnie to, między innymi, zamierzał sprawdzić: jak to jest, gdy się istnieje w innej formie. Małżonek pani Rumfoord istniał w innej formie.
Winston Niles Rumfoord wprowadził swój prywatny statek kosmiczny w samo sedno nie opisanej na mapach infundybuły chronosynklastycznej, w odległości dwóch dni drogi od Marsa. Towarzyszył mu jedynie pies. Winston Niles Rumfoord i jego pies Kazak istnieli teraz jako zjawiska falowe — pulsowali zapewne w odkształconej spirali, która poczynała się na Słońcu, a kończyła na Betelgeuzie.
Ziemia miała za moment przeciąć tę spiralę.
Niemal każde skrótowe objaśnienie infundybuły chronosynklastycznej musi wywołać protest specjalistów w tej dziedzinie. Tak czy owak, najlepsze skrótowe objaśnienie tego zjawiska znajdujemy w czternastej edycji Dziecięcej encyklopedii cudów i ciekawych zajęć autorstwa dr Cyryla Halla. Hasło „Chronosynklastyczna, infundybuła” przedrukowujemy tu w całości, za łaskawym przyzwoleniem wydawcy:
CHRONOSYNKLASTYCZNA, INFUNDYBUŁA — Wyobraź sobie, że twój tatuś jest najmądrzejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na świecie, że wie wszystko, czego tylko można chcieć się dowiedzieć, i we wszystkim ma absolutną facją, a w dodatku potrafi udowodnić, że we wszystkim ma absolutną rację. A teraz wyobraź sobie inne mile i grzeczna dziecko, które mieszka w innym miłym i sympatycznym świecie, oddalonym od nas o milion lat świetlnych, i którego tatuś jest najmądrzejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył na tamtym odległym, sympatycznym świecie, i wyobraź sobie, że tamten tatuś jest dokładnie tak samo mądry i nieomylny jak twój tatuś. Obaj tatusiowie są najmądrzejsi i obaj mają rację.
Tylko że gdyby się kiedykolwiek spotkali, kłóciliby się straszliwie, ponieważ w żadnej sprawie nie mogliby się dogadać. Możesz, oczywiście, powiedzieć, że twój tatuś ma rację, a tatuś tamtego dziecka nie ma racji, ale pamiętaj, że Wszechświat jest bardzo wielki. Starczy w nim miejsca na całą masą ludzi, z których każdy będzie miał rację, chociaż nie zgodzi się z żadnym innym.
Obaj tatusiowie mogą mieć racją, a mimo to kłócić się straszliwie, gdyż rację można mieć na bardzo wiele sposobów. Są jednak we Wszechświecie takie miejsca, w których jeden tatuś połapałby się wreszcie w tym, co mówi drugi tatuś. W tych miejscach najrozmaitsze prawdy pasują do siebie tak świetnie, jak części słonecznego zegarka, który nosi twój tatuś. Miejsca te nazywamy infundybułami chronosynklastycznymi.
Sądzimy, że System Słoneczny pełen jest infundybuł chronosynklastycznych. Jedna ogromna, której istnienia jesteśmy pewni, lubi się utrzymywać pomiędzy Ziemią a Marsem. Wiemy o jej istnieniu dzięki temu, że ziemski mężczyzna i jego ziemski pies dostali się w sam jej środek.
Myślisz może, że fajnie byłoby dostać się w infundybułę chronosynklastyczną i zobaczyć całą rozmaitość absolutnych racji, ale jest to rzecz ogromnie niebezpieczna. Nieszczęsny człowiek, o którym była mowa, a także jego nieszczęsny pies, miotają się tam i z powrotem, nie tylko w przestrzeni, lecz i w czasie.
„Chrono” znaczy „czas”. „Synklastyczna” znaczy „nagięto ze wszystkich kierunków w tę samą stronę”, jak skórka pomarańczy, „infundybuła” jest to przedmiot, który starożytni Rzymianie, np. Juliusz Cezar i Neron, nazywali „lejkiem”. Jeśli nie wiesz, co to jest lejek, poproś mamusię, żeby ci pokazała.
Klucz do lilipuciej bramki przybył wraz z zaproszeniem. Malachi Constant wsunął klucz do oblamowanej futrem kieszonki spodni i podążył jedną ścieżką, jaka się przed nim otwierała. Szedł w gęstym cieniu, lecz horyzontalne promienie zachodzącego słońca wypełniały czubki drzew światłem o odcieniu Maxfield Parrish.
Constant idąc wachlował się dyskretnie zaproszeniem, gdyż za każdym zakrętem oczekiwał zatrzymania. Tusz na zaproszeniu był koloru fioletowego. Pani Rumfoord miała zaledwie trzydzieści cztery lata, za to kaligrafię starej baby — wąską i spiczastą. Jawnie gardziła Constantem, mimo iż go nie znała. Zaproszenie emanowało — oględnie mówiąc — niechęcią, jakby je wypisano na zasmarkanej chustce do nosa.