Выбрать главу
Rampa to tam, to tam, to tam; Rampa to tam, to tam, to tam. Rampa to tam. Rampa to tam! Rampa to, rampa to tam.

Gdy Wujo zbliżył się do człowieka przy palu, przeżył moment wahania, ponieważ człowiek przy palu miał bardzo nieszczęśliwą minę. Natychmiast w głowie Wuja odezwał, się nikły, ostrzegawczy ból, jak pierwsze głębsze dotknięcie wiertła dentystycznego.

Wujo przyłożył kciuki do tchawicy rudzielca i ból ustał. Wujo jeszcze nie naciskał, ponieważ rudy usiłował mu coś powiedzieć. Wujo zdziwił się, że rudy nic nie mówi, ale zaraz uświadomił sobie, że to antena nakazuje mu zachować milczenie, podobnie jak wszystkim pozostałym żołnierzom.

Człowiek przy palu bohaterskim wysiłkiem pokonał wolę anteny i przemówił nagle, szybko, konwulsyjnie:

— Wuju… Wuju… Wuju… — Paroksyzmy walki jego własnej woli z wolą anteny zmuszały go, by powtarzał to imię jak idiota. — Błękitny kamień. Wuju — wykrztusił. — Dwunasty barak… list.

Ostrzegawczy ból znowu zaatakował głowę Wuja. Posłuszny rozkazowi, Wujo zadusił człowieka przy palu — dusił go, aż twarz człowieka spurpurowiała, a język wywalił się na brodę.

Wujo cofnął się, stanął na baczność, zręcznie wykonał w tył zwrot i powrócił na swoje miejsce w szyku, znów do taktu dudniącego w głowie werbla:

Rampa to tam, to tam, to tam; Rampa to tam, to tam, to tam. Rampa to tam! Rampa to tam! Rampa to, rampa to tam.

Sierżant Brackman skinął Wujowi głową i mrugnął ku niemu serdecznie.

Dziesięć tysięcy żołnierzy znów wyprężyło się na baczność.

Trup przy palu — o zgrozo — też usiłował przyjąć postawę zasadniczą, podzwaniając łańcuchami. Nie dał rady, nie dał rady zachować się jak przystało na wzorowego żołnierza — i to nie dlatego, że się nie starał, lecz dlatego, że był martwy.

Olbrzymia formacja rozpadła się na prostokątne cząstki. Te z kolei odmaszerowały bezwiednie do taktu werbli w głowie każdego z żołnierzy. Postronny obserwator nie usłyszałby nic poza miarowym tupotem wojskowych butów.

Postronny obserwator miałby kłopot ze wskazaniem dowódcy, gdyż nawet generałowie poruszali się jak marionetki w rytm idiotycznych słów:

Rampa to tam, to tam, to tam; Rampa to tam, to tam, to tam. Rampa to tam! Rampa to tam! Rampa to, rampa to tam.

Rozdział 5

List od nieznanego bohatera

„Jesteśmy w stanie uczynić ośrodek pamięciowy człowieka równie sterylnym, jak skalpel świeżo wyjęty z autoklawu. Natychmiast jednak zaczynają się w nim gromadzić okruchy nowych doświadczeń. Te z kolei łączą się w systemy, nie zawsze sprzyjające myśleniu po wojskowemu. Problem rekontaminacji pamięci wydaje się nierozwiązywalny.”

dr Morris N. Castle
Minister Zdrowia Psychicznego. Mars

Formacja Wuja zatrzymała się przed granitowym barakiem, jednym z tysięcy w szeregu, który biegł, zdawało się, w nieskończoność, aż po horyzont żelaznej niziny. Przed co dziesiątym barakiem wznosił się maszt flagowy z flagą łopocącą na uporczywym wietrze.

Każda flaga była inna.

Flaga, która jak anioł stróż łopotała nad terenem kompanii Wuja, była bardzo wesoła: czerwone i białe paski, i masa białych gwiazdek na niebieskim polu. Była to Old Glory, flaga Stanów Zjednoczonych Ameryki, z planety Ziemia.

Dalej widniał czerwony sztandar Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Za nim znajdował się wspaniały zielono-pomarańczowo-żółto-purpurowy sztandar z lwem dzierżącym miecz. Była to flaga Cejlonu.

Jeszcze dalej widać było czerwoną piłkę na białym polu — flagę Japonii.

Flagi oznaczały kraje, które zostaną zaatakowane i sparaliżowane przez poszczególne jednostki Marsjańskich Sił Zbrojnych, kiedy rozpocznie się wojna między Marsem a Ziemią.

Wujo nie dostrzegł sztandarów aż do chwili, gdy antena pozwoliła mu zgarbić się, rozluźnić kończyny — krótko mówiąc: rozejść się. Zatkało go na widok nieskończonej perspektywy baraków i masztów flagowych. Barak, przed którym stał, miał nad drzwiami wypisany wielkimi cyframi numer. Był to numer 576.

Jakaś cząstka Wuja uznała ten numer za fascynujący, zmusiła Wuja, aby się nad nim zastanowił. Wujo przypomniał sobie egzekucję — przypomniał sobie, że rudzielec, którego zamordował, mówił mu coś o błękitnym kamieniu i baraku dwanaście.

Wewnątrz baraku 576 Wujo czyścił broń. Odkrył, że jest to wyjątkowo przyjemne zajęcie. Odkrył ponadto, że nadal potrafi rozłożyć broń na części. Przynajmniej ten skrawek jego pamięci nie uległ zatarciu w szpitalu. Wujo uradował się w duszy na myśl o tym, że istnieją prawdopodobnie jeszcze inne zakamarki jego pamięci, których nie zauważono. Dlaczego ta myśl tak go uradowała — nie miał zielonego pojęcia.

Czyścił wyciorem wnętrze lufy. Jego bronią był niemiecki mauzer, kaliber 11 milimetrów, jednostrzałowy, z gatunku tych, które potwierdziły swoją reputację w rękach Hiszpanów podczas ziemskiej wojny hiszpańsko-amerykańskiej. Cały arsenał Marsjańskich Sił Zbrojnych pochodził z jednego mniej więcej rocznika. Marsjańscy wywiadowcy, podczas swej mrówczej pracy na Ziemi, trafili na okazyjną sprzedaż całej góry mauzerów, brytyjskich enfieldów i amerykańskich springfieldów, i to za psie pieniądze.

Towarzysze broni Wuja również czyścili wyciorami lufy swoich karabinów. Smar pachniał nieźle, a naoliwione szmatki, gdy się je wpychało przez gwint, opierały się naciskowi wyciora akurat na tyle, aby podtrzymać zainteresowanie czyszczącego robotą. Prawie nikt się nie odzywał.

Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek szczególnie przejął się egzekucją. Jeśli egzekucja miała być dla towarzyszy broni Wuja jakąkolwiek nauczką, okazała się nauczką równie lekkostrawną jak kaszka manna.

Wygłoszono tylko jeden komentarz na temat udziału Wuja w egzekucji, a wygłosił go sierżant Brackman.

— Dobrześ się spisał, Wuju — powiedział Brackman.

— Dziękuję — odparł Wujo.

— Dobrze się spisał, no nie? — zwrócił się Brackman do towarzyszy broni Wuja.

Kilku skinęło głowami, ale Wujo odniósł wrażenie, że kiwnęliby oni w odpowiedzi na każde pytanie zawierające twierdzenie i pokręciliby przecząco w odpowiedzi na każde pytanie zawierające przeczenie.

Wujo wydobył z lufy wycior i szmatkę, wsunął kciuk pod otwarty zamek karabinu i złapał promyk słońca na błyszczący od smaru paznokieć kciuka. Puścił zajączka w głąb lufy. Następnie przytknął oko do wylotu lufy i przeżył wstrząs, gdyż ujrzał piękno doskonałe. Gotów był godzinami wpatrywać się z uniesieniem w nieskazitelną spiralę gwintu, marząc o krainie szczęśliwości, której okrągłe podwoje widział na drugim końcu lufy. Różowość pod zatłuszczonym paznokciem na drugim końcu lufy sprawiała, że koniec ten wydawał się Wujowi iście różanym paradyzem. Wujo obiecał sobie, że pewnego dnia przeczołga się przez lufę do raju po tamtej stronie.

„Będzie tam ciepło — myślał sobie Wujo — i księżyc będzie tylko jeden, za to pyzaty, powolny i dostojny”. Różany paradyz nasunął Wujowi jeszcze jedną wizję; jasność tej wizji zdumiała Wuja. W raju mieszkały trzy piękne kobiety, a Wujo dokładnie pamiętał, jak one wyglądają! Jedna była biała, druga złocista, a trzecia brązowa. W widzeniu Wuja — złocista paliła papierosa. Wujo zdumiał się ponownie, stwierdziwszy, że wie, co to za papieros.