To był właśnie talizman chłopca Chrono, który stał się częścią jego osoby nie mniej ważną niż prawa ręka. Można powiedzieć, że system nerwowy chłopca Chrono obejmował i tę blaszkę. Ktokolwiek dotknąłby blaszki, dotknąłby i Chrona.
Dezerter Wujo wyprostował się za turkusowym głazem, po czym z animuszem i urzędową miną wkroczył na boisko. Uprzednio pozbawił swój mundur wszelkich insygniów. Nadało mu to urzędowy, wojowniczy wygląd, nie sugerujący jednak udziału w żadnym konkretnym przedsięwzięciu. Z całego ekwipunku, który dźwigał przed dezercją, Wujo zatrzymał jedynie maczetę, jednostrzałowy mauzer i granat. Leżały one teraz w kryjówce za blokiem turkusa, razem ze skradzionym rowerem.
Wujo pomaszerował wprost do panny Fenstermaker. Oświadczył jej, że chciałby niezwłocznie porozmawiać z chłopcem Chrono w sprawie służbowej — i to bez świadków. Nie powiedział jej, że jest ojcem chłopca. Fakt, że był ojcem, nie upoważniał go do niczego. Fakt, że był urzędnikiem, upoważniał go do wszystkiego, o co byłby uprzejmy poprosić.
Biedna panna Fenstermaker z łatwością dała się nabrać. Zgodziła się, aby Wujo porozmawiał z chłopcem w jej gabinecie.
Gabinet panny Fenstermaker zawalony był nie poprawionymi klasówkami, częściowo nawet sprzed pięciu lat. Panna Fenstermaker miała spore zaległości w pracy — tak spore, że ogłosiła moratorium pracy dydaktycznej do momentu, kiedy upora się z wystawieniem stopni za klasówki. Niektóre sterty papieru zawaliły się tworząc lodowce, sięgające mackami pod biurko panny Fenstermaker, do hallu, a nawet do jej prywatnej ubikacji.
Dwupółkową etażerkę wypełniała kolekcja minerałów.
Nikt nigdy nie kontrolował pracy panny Fenstermaker. Nikomu na tym nie zależało. Wystarczyło, że panna Fenstermaker legitymowała się uprawnieniami nauczycielskimi wydanymi w stanie Minnesota, USA, Ziemia, System Słoneczny, Droga Mleczna.
Podczas rozmowy z synem, Wujo siedział za biurkiem panny Fenstermaker, a Chrono stał przed nim. Chrono stał na własne życzenie.
Planując przemowę do syna, Wujo machinalnie otwierał kolejne szuflady biurka, odkrywając przy tym, że i one pełne są minerałów.
Chrono był bystry i agresywny. Zanim Wujo wymyślił, jak zacząć rozmowę, Chrono go ubiegł.
— Głupie gadanie — powiedział.
— Co takiego? — zdziwił się Wujo.
— Wszystko, co pan powie. Głupie gadanie — wyjaśnił ośmiolatek.
— A skąd wiesz? — zainteresował się Wujo.
— Wszyscy tak samo głupio gadają — oświadczył Chrono. — Po co mnie pan w ogóle pyta o zdanie? I tak, jak skończę czternaście lat, wsadzicie mi coś w głowę i będę robił, co wam się spodoba.
Chrono nawiązywał do faktu, że anteny wmontowywano dzieciom dopiero po ukończeniu przez nie czternastego roku życia. Chodziło o rozmiar czaszki. W dniu czternastych urodzin dziecko wędrowało do szpitala na operację. Golono mu głowę, a lekarze i pielęgniarki dowcipkowali sympatycznie na temat jego dojrzałości. Zanim dziecko przewieziono do sali operacyjnej, zadawano mu pytanie, jakie lody lubi najbardziej. Gdy dziecko budziło się po operacji, czekała na nie duża porcja wybranych lodów — orzechowych, waniliowych, czekoladowych albo innych.
— Twoja matka też głupio gada?
— Tak, odkąd ostatnim razem wróciła ze szpitala — odparł Chrono.
— A ojciec? — zapytał Wujo.
— Nic o nim nie wiem — odpowiedział Chrono. — Nie obchodzi mnie. Jest taki sam głupi, jak cała reszta.
— A kto nie jest głupi? — zapytał Wujo.
— Ja — odparł Chrono. — Nikt więcej.
— Podejdź bliżej — powiedział Wujo.
— Po co? — spytał Chrono.
— Bo chcę ci powiedzieć na ucho jedną strasznie ważną rzecz.
— Wątpię — powiedział Chrono.
Wujo wstał, obszedł biurko, zbliżył się do chłopca i szepnął mu do ucha:
— Jestem twoim ojcem! — Z chwilą, gdy wymówił te słowa, serce zaczęło mu dudnić jak młot pneumatyczny.
Chrono był nieporuszony.
— No i co z tego? — zapytał z kamienną twarzą. Nikt mu nigdy nie uświadomił, nie pokazał na przykładzie, że ojciec jest czymś istotnym. Na Marsie słowo „ojciec” pozbawione było ładunku emocjonalnego.
— Przyszedłem cię zabrać — powiedział Wujo. — Jakoś się stąd wydostaniemy.
Potrząsnął chłopcem łagodnie, próbując wykrzesać z niego iskierką zainteresowania.
Chrono metodycznie odrywał palce ojca z własnego ramienia jakby to były pijawki.
— I co będziemy robić? — zapytał.
— Żyć! — zawołał Wujo.
Chłopiec zlustrował ojca beznamiętnym spojrzeniem, próbując znaleźć choćby jeden powód, dla którego miałby wchodzić w konszachty z obcym. Wydobył z kieszeni swój talizman i potarł go obiema dłońmi.
Wyimaginowana moc, jakiej dostarczał mu talizman, pozwoliła chłopcu Chrono konsekwentnie nie ufać nikomu i żyć tak, jak dotychczas, w furii i samotności.
— Ja już żyję — powiedział. — Niczego nie potrzebuję — dodał. — Niech pan idzie do diabła.
Wujo cofnął się. Usta skrzywiły mu się w podkówkę.
— Do diabła? — szepnął.
— Wszystkim każę się wynosić do diabła — oświadczył chłopiec. Starał się być uprzejmy, ale natychmiast zmęczył się wysiłkiem. — Czy mogę już wrócić na boisko?
— Własnemu ojcu każesz iść do diabła? — mamrotał Wujo. Pytanie to sięgnęło echem poprzez opustoszałą pamięć Wuja do nietkniętego zakamarka, gdzie drzemały okruchy jego własnego dzieciństwa. Dziwaczne dzieciństwo Wuja upłynęło na marzeniach o ujrzeniu i ukochaniu wreszcie ojca, który nie chciał go oglądać i wcale nie pragnął jego miłości.
— Słuchaj, ja… ja zdezerterowałem, żeby tu przyjść… żeby cię odszukać — wydukał Wujo.
W oczach chłopca rozbłysła iskierka zainteresowania, która natychmiast zgasła.
— Dorwą pana — powiedział. — Każdego w końcu dorwą.
— Ukradnę statek kosmiczny — mówił Wujo. — Ty, twoja matka i ja wsiądziemy do niego i odlecimy stąd!
— Dokąd? — zapytał chłopiec.
— Gdzieś, gdzie jest dobrze! — odparł Wujo.
— Niech mi pan powie, gdzie jest dobrze — nalegał Chrono.
— Nie wiem. Trzeba będzie poszukać! — odparł Wujo. Chrono z politowaniem pokiwał głową.
— Bardzo mi przykro — rzekł — ale wydaje mi się, że pan nie wie, co pan mówi. Po prostu zginie przez pana cała masa ludzi.
— Chcesz tu zostać? — zapytał Wujo.
— Mnie tu nie jest źle — odparł Chrono. — Czy mogę już wrócić na boisko?
Wujo rozpłakał się.
Płacz Wuja zaniepokoił chłopca, Chrono nigdy jeszcze nie widział płaczącego mężczyzny. Sam też nigdy nie płakał. — Idę na boisko! — wrzasnął dziko i wybiegł z gabinetu.
Wujo podszedł do okna. Wyjrzał na żelazne boisko. Drużyna chłopca Chrono grała teraz w polu. Chrono dołączył do drużyny, stanął twarzą do serwującego, którego plecy oglądał Wujo.
Chrono ucałował talizman i schował go do kieszeni.
— Dobra, chłopaki! — ryknął gardłowo. — Do roboty, chłopaki! Zabijemy go!
Kobieta Wuja, matka chłopca Chrono, pracowała jako instruktorka w Szkole Oddechowej Schliemanna, do której uczęszczali rekruci. Metoda oddechowa Schliemanna polega, rzecz jasna, na przystosowaniu człowieka do przebywania w próżni lub w niesprzyjającej atmosferze, bez hełmu czy innej nieporęcznej aparatury respiracyjnej.
Najogólniej rzecz biorąc, metoda ta sprowadza się do zażywania bogatych w tlen pigułek. Pobierany w tej postaci tlen przenika do krwiobiegu nie poprzez płuca, lecz przez ścianki jelita cienkiego. Na Marsie pigułki te nosiły oficjalną nazwę Bojowych Racji Tlenowych, potocznie zaś zwano je pigułami.