Przedsmak ów — ku niemałemu rozbawieniu Ziemi — okazał się być niewinnym deszczykiem rakiet, z których każda niosła ładunek dwunastu funtów TNT.
Po uraczeniu Ziemi wspomnianym przedsmakiem pieklą Marsjanie poinformowali Ziemię, że jej sytuacja jest beznadziejna.
Ziemia była odmiennego zdania.
W ciągu następnej doby Ziemia wystrzeliła w kierunku marsjańskiego przyczółka na Księżycu 617 pocisków termonuklearnych. Z czego 276 dotarło do celu. Celne pociski nie tylko unicestwiły przyczółek, lecz i sprawiły, że Ziemianie musieli zrezygnować z odwiedzania Księżyca na co najmniej dziesięć milionów najbliższych lat.
Ponadto, w wirze wojennej zawieruchy, jeden zbłąkany pocisk ominął Księżyc trafiając w zamian w nadlatującą eskadrę statków kosmicznych, które wiozły 15671 Komandosów Marsjańskich. W ten to sposób sprawa Komandosów Marsjańskich została definitywnie zakończona.
Komandosi Marsjańscy nosili kolczaste nakolanniki, lśniące czarne uniformy i czternastocalowe noże-piłki w cholewach. Ich symbolem była czaszka i skrzyżowane piszczele.
Motto Komandosów głosiło: Per aspera ad astra — dokładnie tak samo, jak motto miasta Kansas w USA, Ziemia, System Słoneczny, Droga Mleczna.
Potem nastąpił trzydziestodwudniowy okres spokoju, gdyż tyle dokładnie czasu potrzebowały główne siły ofensywy marsjańskiej na przebycie próżni dzielącej obie planety. W zmasowanym natarciu uczestniczyło 81 932 ludzi zgrupowanych na pokładach 2311 statków. Reprezentowane były wszystkie formacje, za wyjątkiem Komandosów Marsjańskich. Oszczędzono Ziemi niepewności co do terminu pojawienia się tej straszliwej Armady. Stacjonujący na Księżycu radiowcy marsjańscy zdążyli — nim ulegli unicestwieniu — obiecać Ziemianom, że owa druzgocąca siła zdusi ich za trzydzieści dwa dni.
Po upływie trzydziestu dwóch dni, czterech godzin i piętnastu minut Marsjańska Armada wleciała w rejon kontrolowanej przez radary zapory termonuklearnej. Liczbę przeciwlotniczych rakiet termonuklearnych wystrzelonych w kierunku Marsjańskiej Armady szacuje się oficjalnie na 2542670. Faktyczna liczba wystrzelonych rakiet nie ma większego znaczenia, skoro siłę zapory można wyrazić inaczej, w sposób przypadkowo zgodny i z duchem poezji, i z duchem prawdy. Zapora zmieniła barwę ziemskiego nieba z rajskiego błękitu na piekielny palony oranż. Jeszcze przez półtora roku niebo nad Ziemią było ciemnopomarańczowe.
Tylko 761 statków, czyli 26635 żołnierzy, potężnej Marsjańskiej Armady przedarło się przez zaporę i osiadło na Ziemi.
Gdyby osiadły wszystkie w jednym miejscu, ocalali Marsjanie mogliby jeszcze stanąć do walki. Elektroniczni piloci-nawigatorzy mieli jednak własne poglądy na temat miejsc lądowania. Piloci-nawigatorzy rozproszyli resztki Armady po całej powierzchni Ziemi. Na całej kuli ziemskiej zaczęły wyłaniać się ze statków oddziały, plutony i kompanie Marsjan, żądając, aby milionowe państwa natychmiast im się poddały.
Solidnie poparzony żołnierz imieniem Krishna Garu zaatakował sam jeden całe Indie, używając w tym celu dwururki. I choć nie było komu zdalnie nim sterować, nie poddał się, dopóki strzelba nie rozerwała mu się w rękach.
Jedynym sukcesem militarnym Marsjan było opanowanie targu mięsnego w Bazylei, Szwajcaria, przez siedemnastu komandosów narciarsko-desantowych.
Wszędzie indziej Marsjan szlachtowano bez pardonu, zanim zdążyli się okopać.
Amatorzy trudnili się szlachtowaniem na równi z profesjonałami. Dla przykładu, podczas bitwy o Boca Raton na Florydzie, USA, pani Lyman R. Peterson zastrzeliła czterech żołnierzy Marsjańskiej Piechoty Szturmowej ze strzelby swojego syna, kaliber 22. Kosiła ich, w miarę jak wychodzili ze statku, który wylądował na podwórku pani Peterson.
Pani Peterson przyznano pośmiertnie Medal Honorowy Kongresu.
Tak się złożyło, że Marsjanie, którzy zaatakowali Boca Raton, byli niedobitkami kompanii Wuja i Boaza. Pozbawieni Boaza, swego rzeczywistego dowódcy, który zdalnie nimi sterował, walczyli oni — mówiąc najoględniej — dość apatycznie.
Kiedy oddziały amerykańskie pojawiły się w Boca Raton, by dać odpór Marsjanom, nie było już z kim walczyć. Zaróżowieni z dumy cywile sami się pięknie o wszystko zatroszczyli. Dwudziestu trzech Marsjan powieszono na latarniach w dzielnicy handlowej, jedenastu zastrzelono na miejscu, ostatni zaś, sierżant Brackman, siedział w więzieniu jako ciężko ranny jeniec wojenny.
Marsjanie zaatakowali siłą trzydziestu pięciu żołnierzy.
— Możecie nam podesłać jeszcze trochę Marsjan — powiedział Ross L. McSwann, burmistrz Boca Raton.
Został on później senatorem Stanów Zjednoczonych.
Po całej Ziemi zabijano, zabijano i zabijano Marsjan, aż w końcu jedynymi wolnymi i żywymi Marsjanami zostali komandosi narciarsko-desantowi, buszujący po targu mięsnym w Bazylei, Szwajcaria. Poinformowano ich przez megafony, że są w beznadziejnej sytuacji, że krążą nad nimi bombowce, że wszystkie ulice zablokowane są przez czołgi i strzelców wyborowych, i że w targ mięsny wycelowano właśnie pięćdziesiąt dział. Kazano im wyjść natychmiast, z rękami do góry, gdyż w przeciwnym razie targ zostanie zrównany z ziemią.
— Gówno! — wrzasnął rzeczywisty dowódca komandosów narciarsko-desantowych.
Zapadła kolejna cisza.
Samotny marsjański statek zwiadowczy przekazał Ziemi z czeluści kosmosu wiadomość, że czeka ją kolejny atak, straszliwszy niż wszystko, co opisują annały wojenne.
Ziemia zaśmiała się i przyszykowała do odparcia ataku. Po całej kuli ziemskiej rozległy się radosne wystrzały: to amatorzy oswajali się z lekką bronią palną.
Na wyrzutnie wjechały świeże zapasy pocisków termonuklearnych, zaś dziewięć gigantycznych ładunków natychmiast wystrzelono na Marsa. Jeden z nich trafił planetę, ścierając z jej powierzchni miasto Phoebe i koszary. Dwa inne zniknęły w infundybule chronosynklastycznej. Reszcie przypadła rola kosmicznych wraków.
Skuteczne trafienie Marsa nie miało większego znaczenia.
Na Marsie i tak nie było już żywej duszy.
Ostatni Marsjanie lecieli właśnie w kierunku Ziemi.
Ostatni Marsjanie nadlatywali w trzech turach.
W pierwszej turze lecieli rezerwiści — resztka wyszkolonych oddziałów — w liczbie 26119 ludzi na 721 statkach.
W pół ziemskiej doby za nimi leciało 86912 uzbrojonych doraźnie cywilów płci męskiej na 1738 statkach. Cywile nie nosili mundurów, każdy z nich oddał dotychczas jeden strzał z karabinu i żaden nie był szkolony w posługiwaniu się jakąkolwiek inną bronią.
W pół ziemskiej doby za tymi żałosnymi ofermami leciało 1391 nie uzbrojonych kobiet i 52 dzieci na 46 statkach.
Była to cała reszta marsjańskiej populacji i sprzętu lotniczego.
Mózgiem marsjańskiego samobójstwa był Winston Niles Rumfoord.
Finezyjne samobójstwo Marsa zostało sfinansowane dzięki zawrotnym zyskom z inwestowania w ziemię, papiery wartościowe, spektakle na Broadwayu i wynalazki. Ponieważ Rumfoord potrafił czytać przyszłość, zbicie fortuny było dla niego kaszką z mleczkiem.
Marsjański majątek przechowywany byt w bankach szwajcarskich na kontach numerowych.
Człowiekiem, który dokonywał marsjańskich inwestycji, sterował Programem Zaopatrzenia Marsa i marsjańskim wywiadem na Ziemi, człowiekiem, który przyjmował polecenia bezpośrednio od Rumfoorda, był Earl Moncrief, wiekowy lokaj Rumfoordów. Moncrief, do którego los uśmiechnął się dopiero pod sam koniec jego służalczego żywota, z ochotą stał się bezwzględnym, sumiennym, błyskotliwym wręcz Ministrem Spraw Ziemskich Rumfoorda.
Fasada Moncriefa nie uległa zmianie.
Moncrief zmarł ze starości we własnym łóżku, w części czeladnej posiadłości Rumfoordów. Zmarł w dwa tygodnie po zakończeniu wojny.