„A ty, co masz do powiedzenia? — spytał ją w myślach Boaz. — Próbujesz powiedzieć:»Wujciu Boazie, twój puls jest zbyt pożywny dla takiego szkraba jak ja. Wujciu Boazie, puść proszę jakąś miłą, słodką, nietrudną muzyczkę do jedzenia«? O to ci chodzi?”
Boaz skupił teraz uwagę na harmonii przywierającej mu do prawego ramienia. Stworzenie pozostawało w bezruchu.
„Milczek z ciebie, co? — zagadnął je w myślach Boaz. — Gada mało, za to myśli cały czas. Myślisz pewnie, że Boaz jest paskudny, bo nie pozwala muzyczce grać bez przerwy, co?”
.Harmonia na lewym bicepsie znów się poruszyła.
„Co mówisz? — zapytał w myślach Boaz. Przekrzywiwszy głowę udał, że nasłuchuje, chociaż żaden dźwięk nie zdołałby roznieść się w próżni, którą zamieszkiwał.
Mówisz:»Królu Boazie, zagraj nam proszę Uwerturę 1812«? — Boaz uczynił minę zdumioną, a zaraz potem bardzo srogą. — Nie wszystko, co najsmaczniejsze, bywa najzdrowsze” — upomniał stworzonko w myślach.
Naukowcy badający zagadnienie Wojny Marsjańskiej częstokroć załamują ręce nad niekonsekwencją przygotowań wojennych Rumfoorda. Na niektórych odcinkach plany Rumfoorda mocno szwankują. Dla przykładu — buty, w które wyposażył swe regularne oddziały, były wręcz satyrą na nietrwałość papierowego społeczeństwa Marsa — satyrą na społeczeństwo istniejące tylko po to, by ulec samozniszczeniu w dziele jednoczenia narodów Ziemi.
Dla odmiany biblioteki muzyczne skompletowane osobiście przez Rumfoorda dla kompanijnych statków-matek, stanowią ekstrakt wielkiej schedy kulturowej — schedy przygotowanej jakby z myślą o monumentalnej cywilizacji, mającej przetrwać tysiąc ziemskich lat. Twierdzi się, że Rumfoord poświęcił więcej czasu bezużytecznym bibliotekom muzycznym niż zbrojeniom i szpitalnictwu polowemu razem wziętym.
Zdaniem anonimowego aforysty — „Armia Marsa przybyła z zapasem muzyki na trzysta godzin ciągłego słuchania, a nie zdążyła wysłuchać do końca nawet „Minutowego walca»„.
Obłąkańczy nacisk na muzykę, którą uniosły na swych pokładach kampanijne statki-matki, ma bardzo proste wyjaśnienie: Rumfoord miał hopla na punkcie dobrej muzyki, hopla, który ogarnął go — tak się składa — dopiero po tym, jak został rozciągnięty w czasie i przestrzeni przez infundybułę chronosynklastyczną.
Harmonie w jaskiniach Merkurego też miały hopla na punkcie dobrej muzyki. Przez całe stulecia pasły się na jednej synkopowanej nucie pieśni Merkurego. Kiedy Boaz po raz pierwszy zaserwował im muzykę — a było to przypadkowo „Święto wiosny” — niektóre stworzonka aż poumierały w ekstazie.
Martwa harmonia marszczy się i pomarańczowieje w żółtym świetle merkuriańskich jaskiń. Martwa harmonia wygląda jak suszona morela.
Za pierwszym razem, który w zamyśle Boaza wcale nie miał być koncertem dla harmonii, magnetofon stał na podłodze statku. Stworzonka, które aż poumierały w ekstazie, pozostawały w bezpośrednim kontakcie z kadłubem statku.
Teraz, w dwa i pół roku później, Boaz potrafił już tak zorganizować koncert dla harmonii, aby ich nie pozabijać.
Boaz opuścił swoją niszę z magnetofonem i wybranymi taśmami pod pachą. W korytarzu na zewnątrz stały dwie aluminiowe deski do prasowania. Nóżki ich zaopatrzone były w filcowe podkładki. Deski stały w odległości sześciu stóp jedna od drugiej, między nimi zaś rozciągały się nosze, wykonane z aluminiowych prętów i mszystozielonego płótna.
Boaz umieścił magnetofon pośrodku noszy. Zadaniem całej machiny było maksymalnie rozcieńczyć dobywające się z magnetofonu wibracje. Zanim wibracje dotarły do kamiennej podłogi, musiały przedrzeć się przez martwe płótno noszy, wzdłuż ich stelaża, poprzez deski do prasowania, na koniec zaś przez filcowe osłonki nóżek, na których wspierały się deski.
Rozcieńczanie było miarą bezpieczeństwa. Gwarantowało, że żadna z harmonii nie otrzyma śmiertelnej dawki muzyki.
Boaz umieścił taśmę w magnetofonie i włączył urządzenie. Przez cały czas trwania koncertu stał na straży przy magnetofonie. Jego zadaniem było pilnować, by żadne ze stworzeń nie podczołgało się za blisko. Jeśli któreś stworzenie podczołgało się za blisko, Boaz miał za zadanie odlepić je od ściany czy podłogi, zbesztać i przylepić z powrotem w odległości stu jardów lub jeszcze dalej.
„Jak nie nabierzesz rozumu — karcił Boaz w myślach niefrasobliwą harmonię — będziesz za każdym razem lądować tam, w lewym rogu. Przemyśl to sobie”.
Nawet stworzenie umieszczone o sto jardów od magnetofonu otrzymywało mnóstwo muzyki do zjedzenia.
Ściany jaskiń miały tak niezwykłą zdolność przewodzenia, że nawet harmoniom przywartym do ścian o całe mile dalej dostawały się za ich pośrednictwem okruchy Boazowego koncertu.
Wujo, który tropiąc ślady coraz głębiej zapuszczał się w jaskinie, stwierdził na podstawie zachowania harmonii, że Boaz daje koncert. Dotarł do strefy ciepłej, gdzie roiło się od harmonii. Załamywał się tu regularny wzór żółtych i akwamarynowych rombów — mozaika ulegała wynaturzeniom w postaci nieforemnych grud, wiązek i zygzaków. Wszystko to było dziełem muzyki.
Wujo złożył tobołek na ziemi, a następnie sam położył się dla odpoczynku.
Wujo śnił o kolorach innych niż żółć i akwamaryna.
Potem przyśniło mu się, że jego najlepszy przyjaciel, Stony Stevenson, oczekuje go za najbliższym zakrętem. Umysł Wuja ożywił się pod wpływem słów, które obaj ze Stonym wypowiedzą podczas spotkania. Umysł Wuja nadal nie dysponował obrazem twarzy, która pasowałaby do imienia Stony Stevensona, ale nie miało to większego znaczenia.
— Takich dwóch, jak my! — rzekł do siebie Wujo. Rozumiał przez to, że on i Stony, działając we dwójkę, byliby niepokonani.
— Słowo daję — powiedział sobie z satysfakcją Wujo. — Właśnie takich dwóch chcą za wszelką cenę trzymać oddzielnie. Bo jak Stony i Wujo znów się kiedyś spikną, tamci będą musieli bardzo uważać. Kiedy Stony spiknie się z Wujem, wszystko się może zdarzyć, i zazwyczaj się zdarza.
Wujo zachichotał.
Ci, którzy rzekomo obawiali się ponownego spiknięcia Wuja ze Stonym, zamieszkiwali wielkie, piękne budowle na powierzchni. W ciągu trzech lat wyobraźnia Wuja utkała całe systemy wiedzy na kanwie kilku migawkowych obrazów rzekomych budowli, które były w istocie litymi, martwymi, zimnymi jak lód kryształami. Wyobraźnia Wuja była teraz święcie przekonana, że panowie całego stworzenia zamieszkiwali, właśnie te budowie. Więzili oni Wuja i Boaza, a kto wie, czy nie i Stony’ego. Przeprowadzali w jaskiniach doświadczenia na Wuju i Boazie. Nadawali komunikaty przy użyciu harmonii. Same harmonie nie miały z komunikatami nic wspólnego.
Wszystko to Wujo wiedział na pewno.
Wujo wiedział na pewno jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Wiedział nawet, jak są umeblowane budynki na powierzchni. Meble w ich wnętrzach w ogóle nie miały nóg. Unosiły się po prostu w powietrzu, podtrzymywane siłą magnetyczne,.
Zaś mieszkańcy budynków w ogóle nie pracowali i nigdy się o nic nie troszczyli.
Wujo ich nienawidził.
Nienawidził także harmonii. Oderwał jedną od ściany i przedarł na pół. Harmonia natychmiast się pomarszczyła i spomarańczowiała.
Wujo cisnął przepołowionym zewłokiem o pułap. A patrząc za nim, dostrzegł na suficie nowy komunikat. Komunikat rozpraszał się stopniowo pod wpływem muzyki. Ale jeszcze był czytelny.
Komunikat w sześciu słowach instruował Wuja, jak ma uciec z podziemia w sposób pewny, prosty i szybki. Otrzymawszy rozwiązanie zagadki, której przez trzy lata sam nie zdołał rozwikłać, Wujo musiał przyznać, że zagadka była istotnie dziecinnie prosta i pozbawiona kruczków.