Выбрать главу

Wujo puścił się w dół ciągiem jaskiń, aż wreszcie dotarł w sam środek Boazowego koncertu dla harmonii. Niezwykła wieść sprawiła, że był rozgorączkowany, a oczy wyłaziły mu z orbit. Nie mógł mówić w próżni, więc zaciągnął Boaza na statek.

Tam, w nienaruszonej atmosferze kabiny, Wujo przekazał Boazowi komunikat, który oznaczał ucieczkę z podziemia.

Teraz z kolei powinno było zatkać Boaza. Boaz zawsze z wielkim przejęciem przyjmował najdrobniejsze nawet sygnały mogące świadczyć o inteligencji harmonii. Teraz jednak, wysłuchawszy nowiny o możliwości rychłego wydostania się z więzienia, Boaz zachował niezrozumiałą powściągliwość.

— To… to by wyjaśniało tamten drugi komunikat — rzekł cicho Boaz.

— Jaki tamten komunikat? — zdziwił się Wujo.

Boaz uniósł ramiona do góry, by dać Wujowi obraz komunikatu, który przed czterema ziemskimi dniami pojawił się na ścianie przed jego domem.

— Pisało tam: „BOAZ, NIE ODCHODŹ!” — powiedział Boaz. Dumnie popatrzył pod nogi. — „KOCHAMY CIĘ, BOAZ”. Tak tam pisało.

Boaz opuścił ręce i odwrócił się, jak gdyby się odwracał od piękna, które nie sposób znieść.

— Jak to zobaczyłem — powiedział — musiałem się uśmiechnąć. Popatrzyłem po tych maluśkich, grzecznych karakanach przylepionych do ściany i powiedziałem sobie: „No, co wy — gdzie by tam wasz Boaz miał iść? Boaz tu jeszcze posiedzi, i to długo!”

— To pułapka! — powiedział Wujo.

— Co takiego? — zdziwił się Boaz.

— Pułapka! — powtórzył Wujo. — Sztuczka, za pomocą której chcą nas tutaj zatrzymać!

Na stole przed Boazem leżał otwarty komiks pod tytułem Tweety i Sylwester. Boaz nie od razu odpowiedział Wujowi. Najpierw przekartkował sczytaną do cna książkę.

— Spodziewam się — rzekł w końcu.

Wujo przypomniał sobie treść szaleńczej odezwy do Boaza, w której harmonie powoływały się na miłość. Następnie uczynił coś, czego nie robił już od dawna. Roześmiał się. Pomyślał, że trudno o bardziej melodramatyczny finał dla tego całego koszmaru niż fakt, że bezmózgie membrany mówią o miłości.

Boaz pochwycił Wuja gwałtownie i zatelepał jego wyschłym szkieletem.

— Byłbym ci wdzięczny, Wuju — wycedził przez zęby — gdybyś pozwolił mi mieć własne zdanie o tym komunikacie, jak to one mnie kochają. Widzisz — ciągnął — Wuju — ciągnął — dla ciebie to może być głupie. Widzisz — ciągnął — Wuju — ciągnął — te zwierzaki to nie twoja broszka. Nikt ci nie każe ich lubić ani rozumieć, ani wypowiadać się na ich temat. Widzisz — ciągnął Boaz — Wuju — ciągnął Boaz — ta wiadomość nie była dla ciebie. Tam pisało, że kochają mnie. Ty jesteś zwolniony.

Boaz puścił Wuja i z powrotem zajął się komiksem. Wuja zdumiał widok jego szerokich, brązowych, muskularnych pieców. Żyjąc z dala od Boaza, Wujo pochlebiał sobie w myślach, że w sensie fizycznym jest dla Boaza równym partnerem. Teraz przekonał się, jak żałośnie głupio sam siebie zwodził.

Mięśnie pleców Boaza poruszały się płynnie w misternych układach, kontrapunktując szybkie ruchy kartkujących książkę palców.

— Tak się niby znasz na pułapkach i w ogóle — przemówił Boaz. — A skąd wiesz, że jak stąd odlecimy, nie wpakujemy się w jeszcze gorszą pułapkę?

Zanim Wujo zdołał mu odpowiedzieć, Boaz przypomniał sobie, że zostawił bez dozoru włączony magnetofon.

— Nikt ich tam w ogóle nie pilnuje! — krzyknął z rozpaczą. Zostawił Wuja i pobiegł w sukurs harmoniom.

Czekając na powrót Boaza, Wujo planował sposób odwrócenia statku do góry dnem. Tak właśnie brzmiało rozwiązanie zagadki, jak się wydostać na górę. To właśnie zakomunikowały mu na pułapie harmonie:

WUJU, ODWRÓĆ STATEK DO GÓRY DNEM.

Teoretycznie, odwrócenie statku do góry dnem było oczywiście zabiegiem ze wszech miar słusznym. Na spodzie znajdował się system czujnikowy. Po odwróceniu, statek mógłby się wydostać na powierzchnię z tym samym wdziękiem i sprytem, z jakim wmanewrował się pod ziemię.

Dzięki elektrycznemu podnośnikowi i ledwie wyczuwalnemu ciśnieniu w jaskiniach Merkurego, Wujo zdołał odwrócić statek jeszcze przed powrotem Boaza. Dla rozpoczęcia wycieczki w górę wystarczyło teraz nacisnąć guzik „start”. Stojący na głowie statek rąbnie wówczas w podłogę jaskini, podda się i wycofa, ulegając wrażeniu, że podłoga to strop.

Podąży w górę systemem kominów, ulegając wrażeniu, że podąża w dół. I nieuchronnie znajdzie wyjście na powierzchnię, ulegając wrażeniu, że szuka możliwie najgłębszej dziury.

Dziura, w której się na koniec znajdzie, będzie bezdennym, bezściennym jarem wiekuistej przestrzeni.

Boaz wszedł do stojącego na głowie statku z naręczem martwych harmonii. Niósł z kilogram atrapek suszonych moreli. Niektóre — co było do przewidzenia — wymknęły mu się z ramion. A zatrzymawszy się, by je pozbierać, Boaz uronił jeszcze więcej.

Po twarzy lały mu się strugi łez.

— Widzisz? — rzekł Boaz. Był rozpaczliwie wściekły na siebie samego. — Widzisz, Wuju? — powtórzył. — Widzisz, co się dzieje, kiedy człowiek pójdzie sobie, tak ot, i zapomni?

Boaz pokręcił głową.

— To jeszcze nie wszystkie — powiedział. — To jeszcze grubo nie wszystkie.

Znalazł pusty karton po lizakach i złożył w nim ciała martwych harmonii.

Wyprostował się, podparł pod boki. Tak jak przedtem zadziwił Wuja swoją tężyzną fizyczną, tak teraz zadziwił go swą godnością.

Wyprostowany Boaz był mądrym, uczciwym, płaczącym, brązowym Herkulesem.

Wujo czuł się przez kontrast chudy, kostropaty i popieprzony w środku.

— Chcesz zrobić podział, Wuju? — zapytał Boaz.

— Podział? — powtórzył Wujo.

— Piguły, żarcie, oranżada w proszku, cukierki — podpowiedział Boaz.

— Mamy się dzielić? — zdziwił się Wujo. — Święty Boże, przecież tu jest wszystkiego dosyć na pięćset lat.

Nigdy dotąd nie rozmawiali o podziale. Nigdy niczego im nie zabrakło, nie groził nawet żaden brak.

— Potowa dla ciebie, na drogę, a połowa zostaje tu ze mną — zaproponował Boaz.

— Zostaje z tobą? — niedowierzał Wujo. — Przecież… przecież ty lecisz ze mną, no nie?

Boaz uniósł swą wielką prawicę w taktownym geście nakazującym milczenie — w geście istoty ludzkiej wielkiej w każdym calu.

— Tylko mnie tu nie prawduj, Wuju — rzekł Boaz. — To i ja ciebie nie będę prawdował.

Pięścią otarł łzy.

Wujo nigdy nie zdołał opędzić się od intrygujących słów Boaza o prawdowaniu. Przerażały go, jakaś część pamięci ostrzegała Wuja, że Boaz nie blefuje, że Boaz rzeczywiście zna jakąś prawdę o Wuju, która rozerwałaby Wuja na strzępy.

Wujo otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

— Przychodzisz do mnie z wielką nowiną — powiedział Boaz. — „Boazie — mówisz — będziemy wolni!” Na to ja zaczynam się cieszyć, rzucam robotę i szykuję się do wyjścia na wolność.

I przez cały czas powtarzam sobie, jak to nareszcie będę wolny — ciągnął Boaz. — Aż wreszcie próbuję sobie wyobrazić, jak to będzie, i przychodzą mi do głowy tylko ludzie. Popychają mnie to w te, to wewte, i nic ich nie zadowala, wściekają się tylko coraz bardziej, bo nic a nic ich nie zadowala. I drą się na mnie, że ich nie zadowalam, a potem znowu zaczyna się przepychanka.

I nagle przypominam sobie — ciągnął Boaz — o tych zwariowanych stworzonkach, które tak łatwo uszczęśliwić za pomocą muzyki. I idę do nich, i zbieram tysiące trupów, zabitych dlatego, że Boaz całkiem o nich zapomniał, taki był przejęty swoją wolnością. Każdemu jednemu mogłem uratować życie, gdybym tylko myślał o własnej robocie.