Выбрать главу

— Czy rozpoznałbyś swoją kobietę i dziecko? — zapytał Rumfoord.

— Nie… nie jestem pewien — zająknął się Tułacz.

— Sprowadźcie tu kobietę i chłopca, którzy sprzedają malachy pod żelazną bramką — rzekł Rumfoord. — Sprowadźcie Be i chłopca Chrono.

Tułacz z Kosmosu, Winston Niles Rumfoord i Kazak stali na podeście przed rezydencją. Podest biegł na wysokości wzroku stojącej publiczności. Podest przed rezydencją był jedną z części kompleksowego systemu pomostów, ramp, drabin, platform, schodów i estrad, który rozgałęział się na całą posesję, sięgając wszystkich zakamarków.

System umożliwiał swobodną i efektowną cyrkulację Rumfoorda po włościach, cyrkulację, której tłum nie był w stanie zakłócić. Pozwalał również na to, by Rumfoord ukazał się choć na chwilę każdemu z obecnych na terenie widzów.

System nie był podwieszony magnetycznie, choć z pozoru zakrawał na cud lewitacji. Rzekomy cud umożliwiło przemyślne wykorzystanie farby. Wszystkie wsporniki były jednolicie czarne, a wszystko, co się na nich opierało — olśniewająco złote.

Kamery telewizyjne i mikrofony na wysięgnikach mogły poruszać się swobodnie po całej konstrukcji.

Podczas materializacji nocnych każdy element konstrukcyjny opisany był wianuszkiem mlecznych lamp elektrycznych.

Tułacz z Kosmosu byt trzydziestą pierwszą z kolei osobą, którą Rumfoord wezwał do siebie, na podest.

Wysłany przed chwilą człowiek z obsługi miał przyprowadzić z budki z malachami osoby trzydziestą drugą, trzydziestą trzecią, które także czekało dostąpienie zaszczytu.

Rumfoord wyglądał marnie. Były blady i, choć uśmiechał się jak zwykle, sprawiał wrażenie, jakby za maską uśmiechu z całej siły zaciskał zęby. Jego błoga pogoda ducha zmieniła się we własną karykaturę, zdradzając fakt, że absolutnie nic nie jest w porządku.

Mimo to słynny uśmiech Rumfoorda nie miał końca. Wspaniale snobistyczny zadowalacz tłumów przytrzymywał za obrożę wielkiego psa Kazaka. Obroża była tak spleciona, że w razie potrzeby wgryzała się ostrzegawczo w gardło psa. Ostrzeżenie takie było akurat bardzo na miejscu, gdyż Tułacz z Kosmosu wyraźnie nie przypadł Kazakowi do gustu.

Uśmiech zamarł na chwilę, przypominając tłumom, jak wielki ciężar Rumfoord dźwiga dla ich dobra, ostrzegając tłumy, że być może nie zdoła dźwigać go po wsze czasy.

Rumfoord trzymał w dłoni mikrofon z nadajnikiem wielkości jednopensowej monety. Ilekroć nie życzył sobie, by jego glos dotarł do tłumu, po prostu zaciskał monetę w garści.

Zacisnąwszy monetę w garści, Rumfoord wygłaszał teraz pod adresem Tułacza z Kosmosu uszczypliwe komentarze, które zbulwersowałyby tłum, gdyby tłum mógł je usłyszeć.

— Nareszcie masz swój dzień, co? — mówił Rumfoord. — Ledwie się pojawiłeś i od razu festyn uwielbienia. Ten tłum cię wprost ubóstwia. A ty? Czy ubóstwiasz tłumy?

Radosne emocje, których przez cały dzień doświadczał, zredukowały psychikę Tułacza do poziomu dziecka — do stanu, w którym ironia, a nawet drwina, nie sięgają celu. Tułacz bywał w swym niespokojnym życiu jeńcem rozmaitych rzeczy. Teraz był jeńcem tłumu, który uważał go za istny cud.

— Oni są świetni — rzekł w odpowiedzi na ostatnie pytanie Rumfoorda. — Są fantastyczni.

— Tak, to fantastyczna ferajna — przyznał Rumfoord. — Co do tego nie ma dwóch zdań. Siliłem się, żeby znaleźć dla nich odpowiednie określenie, a ty mi je tu przynosisz prosto z kosmosu. „Fantastyczni”, tacy oni właśnie są. — Rumfoord wyraźnie bujał myślami całkiem gdzie indziej. Tułacz z Kosmosu, jako indywidualność, nie bardzo go interesował — Rumfoord prawie na niego nie patrzył. Nie wydawał się też zbytnio przejęty perspektywą rychłego nadejścia kobiety i dziecka Tułacza z Kosmosu.

— Gdzie oni są, gdzie oni są? — zwrócił się Rumfoord do stojącego na dole człowieka z obsługi. — Prędzej, prędzej.

Tułacz z Kosmosu uważał wszystko, co go od rana spotkało, za tak budujące, twórcze i świetnie zainscenizowane, że wstyd mu było o cokolwiek pytać. Obawiał się, że zadawanie pytań poczytane zostanie za dowód niewdzięczności.

Zdawał sobie sprawę z tego, że ponosi wielką odpowiedzialność za przebieg ceremonii i że najlepiej będzie trzymać język za zębami, odzywać się tylko w odpowiedzi na pytania, wypowiadając się przy tym krótko i bez ozdóbek.

W głowie Tułacza z Kosmosu bynajmniej nie roiło się od pytań. Fundamentalna zasada jego roli w ceremonii była oczywista — równie przejrzysta i praktyczna jak trójnożny zydel do dojenia krów. Cierpiał sowicie i teraz był za to sowicie wynagradzany.

Nagła odmiana losu to zawsze spektakl pierwsza klasa. Tułacz uśmiechnął się, rozumiejąc zachwyt tłumu — udając, że sam jest częścią tłumu i zachwyca się razem z nim.

Rumfoord odczytał myśli Tułacza z Kosmosu.

— W drugą stronę też by im się podobało — zauważył.

— W drugą stronę? — zdziwił się Tułacz.

— Gdyby najpierw była wielka nagroda, a później wielkie cierpienie — wyjaśnił Rumfoord. — Oni lubią kontrasty. Porządek zdarzeń nie robi im najmniejszej różnicy. Ważne są emocje związane z nagłym zwrotem…

Rumfoord rozwarł dłoń, uwalniając mikrofon. Druga dłoń przyzywała kogoś kaznodziejskim gestem. Przyzywała Be i chłopca Chrono, których windowano właśnie na pozłacaną sieć pomostów, ramp, drabin, podestów, schodów i estrad.

— Tędy proszę. Nie możemy tu siedzieć do rana — upomniał ich Rumfoord tonem zrzędliwego belfra.

Podczas przerwy Tułacz z Kosmosu po raz pierwszy poczuł błogi smak budującej przyszłości, która czekała go na Ziemi. W otoczeniu tak przychylnym, entuzjastycznym i dobrotliwym można było wieść żywot nie tylko budujący, lecz wprost doskonały.

Tułacz z Kosmosu został już wyposażony w piękny nowy strój i oszałamiającą pozycję życiową, a przywrócenie mu kobiety i syna było kwestią najbliższych minut.

Brakowało jedynie dobrego przyjaciela. Na tę myśl Tułacza z Kosmosu przeszedł dreszcz.

Drżał, gdyż czuł w głębi serca, że jego najlepszy przyjaciel, Stony Stevenson, ukryty gdzieś na terenie posesji, tylko czeka na sygnał, aby mógł się ukazać.

Tułacz z Kosmosu uśmiechnął się, gdyż oczami wyobraźni zobaczył wejście Stony’ego. Stony zbiegnie po rampie, roześmiany i lekko wstawiony. „Wuju, kurwa twoja mać! — ryknie Stony prosto w nagłośnienie. — Bóg mi świadkiem, szukałem cię po wszystkich zafajdanych knajpach tej zasranej Ziemi, a ty sobie przez cały pierdolony czas wisiałeś na Merkurym!”

W miarę jak Be i Chrono zbliżali się do Rumfoorda i Tułacza z Kosmosu, Rumfoord się od nich oddalał. Gdyby odsunął się od Be, chłopca Chrono i Tułacza na zwykłą odległość ramienia, jego odosobnienie byłoby w pełni zrozumiałe. Złocony układ konstrukcyjny pozwolił mu jednak na pozostawienie wspomnianej trójki w sporej odległości, odległości, która za sprawą rokokowych i bogato symbolicznych elementów konstrukcji, wydawała się wręcz nieznośnie wielka.

Był to niewątpliwie teatr wielkiej klasy, niezależnie od uszczypliwej opinii dr Maurice’a Rosenau (op. cit.): „Ludzie, którzy z nabożeństwem obserwują akrobacje Winstona Nilesa Rumfoorda na jego prywatnej ścieżce zdrowia w Newport, to ci sami idioci, których widuje się w sklepach z zabawkami, nabożnie zapatrzonych w nakręcane kolejki, pędzące — ciuch-ciuch-ciuch — przez kartonowe tunele, przez estakady z wykałaczek, przez papierowe miasteczka, I znów przez tunele. Czy kolejka — czy Winston Niles Rumfoord — wciuchcia na nowo w pole widzenia? O, mirabile dictu!… — Patrzcie! Jest!”