Salo twierdził, że Tralfamadorczycy sami wytwarzają swoich kolejnych towarzyszy. Nikt nie wiedział na pewno, w jaki sposób powstała pierwsza maszyna.
Legenda na ten temat brzmi następująco:
„Dawno, dawno temu, na Tralfamadorii żyły stworzenia, które w niczym nie przypominały maszyn. Były zawodne. Były mało wydajne. Były niekonsekwentne. Były nietrwałe. Nieszczęsne te stworzenia żyły w obsesyjnym przekonaniu, że wszystko, co istnieje, musi mieć jakiś cel i że niektóre cele są wyższe od innych.
Stworzenia większość swego czasu spędzały na próbach ustalenia, w jakim celu istnieją one same. A ilekroć ustaliły rzekomy cel własnego istnienia, cel ten wydawał im się tak niski, że stworzenia ogarniał niesmak i wstyd.
Aby więc nie musiały służyć niskiemu celowi, postanowiły wybudować maszynę, która mu posłuży. W ten sposób sobie pozostawiały — jedynie służbę celom wyższym. Ilekroć jednak znalazły jakiś wyższy cel, cel ten okazywał się nie dość wysoki.
Skonstruowano więc i maszyny do służenia celom wyższym.
Maszyny zaś robiły wszystko tak doskonale, że w końcu zatrudniono je do ustalania, jakie mogą być wyższe cele istnienia stworzeń.
Maszyny z ręką na sercu odpowiedziały, że stworzenia owe nie mają w gruncie rzeczy żadnego celu.
Wówczas stworzenia zaczęły mordować się nawzajem, gdyż ponad wszystko nienawidziły rzeczy bezcelowych.
Odkryły przy tym, że nawet mordować się nie umieją porządnie. A więc i to zajęcie powierzyły maszynom. Maszyny zaś ukończyły robotę w czasie krótszym, niż trzeba, aby wymówić słowo «Tralfamadoria»„.
Korzystając z obiektywu na desce rozdzielczej swego statku, stary Salo obserwował teraz, jak do Tytana zbliża się pojazd kosmiczny niosący na pokładzie Malachiego Constanta, Beatrycze Rumfoord oraz ich syna Chrono. Pojazd był ustawiony na automatyczne lądowanie u brzegu Morza Winstona.
Zaprogramowany był na lądowanie pośród dwóch milionów posągów istot ludzkich w naturalnych rozmiarach. Salo rzeźbił posągi w tempie około dziesięciu sztuk na ziemski rok.
Posągi koncentrowały się w rejonie Morza Winstona, gdyż wykonane były z tytańskiej odmiany torfu. Okolice Morza Winstona obfitują w torf tytański, który zalega na głębokości zaledwie dwóch stóp pod powierzchnią.
Torf tytański to substancja specyficzna i niezwykle atrakcyjna dla pokornego i oddanego sztuce rzeźbiarza.
Tuż po wykopaniu torf tytański ma konsystencję ziemskiego kitu.
Po godzinnym wystawieniu na światło i powietrze Tytana torf uzyskuje trwałość i twardość gipsu sztukatorskiego.
Po dwóch godzinach staje się twardy jak granit i trzeba go obrabiać zimnym dłutem.
Po trzech godzinach jedynie diament jest w stanie zadrasnąć powierzchnię torfu tytańskiego.
Do stworzenia tak wielkiej liczby rzeźb natchnęły Salo efekciarskie pozy Ziemian. Natchnęły go nie tyle same czynności, co sposoby ich wykonywania.
Ziemianie przez cały czas zachowywali się tak, jakby z nieba obserwowało ich jakieś wielkie oko — i jakby to wielkie oko bez końca łaknęło rozrywki.
Wielkie oko było nienasyconym wielbicielem teatru.
Wielkiemu oku obojętne było, czy na Ziemi grają komedię czy tragedię, czy farsę, czy satyrę, czy zawody lekkoatletyczne, czy wodewil. Żądało jedynie, aby spektakl zrobiony był z rozmachem — dla Ziemian zaś to żądanie było najwyraźniej równie nieodparte, jak siła ciążenia.
Żądanie było tak kategoryczne, że Ziemianie nie robili prawie nic innego, tylko grali, grali dniem i nocą — a nawet we śnie.
Wielkie oko było jedyną publicznością, jaką Ziemianie się przejmowali. Autorami najwymyślniejszych spektakli, jakie oglądał Salo, byli ci Ziemianie, którzy żyli w najokrutniejszej samotności. Ich jedyną publicznością było rzekome wielkie oko.
W swych diamentowo twardych posągach Salo starał się zawrzeć choć cząstkę stanu umysłowego tych Ziemian, którzy inscenizowali dla rzekomego wielkiego oka najciekawsze spektakle.
Nie mniej zdumiewające od posągów były tytańskie stokrotki, w które obfitowały okolice Morza Winstona. Kiedy w roku 203117 p.n.e. Salo pojawił się na Tytanie, tytańskie stokrotki były żółtymi gwiaździstymi kwiatuszkami o średnicy zaledwie ćwierci cala.
Salo rozpoczął hodowlę selektywną.
Kiedy na Tytana przybyli Malachi Constant, Beatrycze Rumfoord oraz ich syn Chrono, przeciętna tytańska stokrotka miała łodygę o średnicy czterech stóp, zwieńczoną fioletowym kwiatem z różowymi żyłkami o łącznej masie przekraczającej tonę.
Zakończywszy obserwację nadlatującego statku kosmicznego, którym przybywali Malachi Constant, Beatrycze Rumfoord oraz ich syn Chrono, Salo nadął swe stopy do rozmiarów szwabskiej szmacianki. Zstąpił na szmaragdowa czyste wody Morza Winstona i po ich powierzchni ruszył w kierunku Tadź Mahal Winstona Nilesa Rumfoorda.
Wkroczywszy na otoczony murem dziedziniec pałacu, Salo wypuścił powietrze ze stóp. Powietrze uleciało z sykiem. Syk rozniósł się echem po murach.
Liliowy fotel, przystosowany do wymogów sylwetki Winstona Nilesa Rumfoorda, stał pusty obok basenu.
— Kajtek? — zawołał Salo. Salo posługiwał się najbardziej prywatnym imieniem Rumfoorda, imieniem z czasów dzieciństwa, mimo iż Rumfoord był temu przeciwny. Salo nie posługiwał się tym imieniem, aby drażnić Rumfoorda. Posługiwał się nim, aby udokumentować uczucie przyjaźni, jakim darzył Rumfoorda, aby za każdym razem wystawiać tę przyjaźń na niewielką próbę i móc patrzeć, jak wychodzi z niej bez szwanku.
Salo miał swój powód, aby poddawać przyjaźń Rumfoorda tak szczeniackiemu testowi. Póki nie trafił w System Słoneczny, nigdy nie przeżył przyjaźni i nigdy o czymś podobnym nie słyszał. Była to dla niego frapująca nowość. Musiał się nią nabawić do syta.
— Kajtek? — powtórzył Salo. W powietrzu unosił się niezwykły zapach. Salo zidentyfikował go w przybliżeniu jako zapach ozonu. Nie potrafił wyjaśnić jego źródła.
W popielniczce przy fotelu Rumfoorda tlił się papieros — a więc Rumfoord musiał opuścić fotel bardzo niedawno.
— Kajtek? Kazak? — zawołał Salo. Rumfoord zazwyczaj drzemał w swoim fotelu, Kazak zazwyczaj drzemał obok. Mężczyzna i pies spędzali przy basenie większość czasu, monitując stąd sygnały do swoich innych jestestw, rozproszonych w czasie i przestrzeni. Rumfoord zazwyczaj siedział w fotelu nieruchomo, zagłębiając palce wiotkiej, zwieszonej za oparcie dłoni w kudły Kazaka. Kazak zazwyczaj nerwowo skamlał i podrygiwał przez sen.
Salo popatrzył w głąb wód prostopadłościennego basenu. Na jego dnie, pod ośmiostopową warstwą wody, znajdowały się trzy syreny z Tytana, trzy piękne ludzkie samice, ofiarowane niegdyś lubieżnemu Malachiemu Constantowi.
Były to rzeźby, które Salo wykonał w torfie tytańskim. Spośród milionów posagów dłuta Salo, jedynie te trzy pomalowane zostały w naturalne barwy. Musiały być kolorowe, aby komponować się należycie pośród orientalnego przepychu pałacu Rumfoorda.
— Kajtek? — zawołał znowu Salo.
Na wezwanie odpowiedział Kazak, Pies z Kosmosu. Kazak wynurzył się ze zwieńczonej kopułami i minaretami budowli, która odbijała się w basenie. Kazak na sztywnych łapach wymaszerował spomiędzy ażurowych cieni ośmiokątnej komnaty.
Kazak wyglądał, jakby ktoś go otruł.
Kazak zadrżał, tępo wpatrzony w jakiś punkt tuż obok Salo. Nic tam nie było.
Kazak przystanął, jakby szykował się na straszliwy ból, którym przypłaci kolejny krok.
I nagle zaczął płonąć i skwierczeć w ogniu świętego Elma.