— Zdaje mi się, że to już to — wypowiedział się na temat spirali.
Tak też istotnie było. Spirala ściągnęła się nieco, składając wdzięczny dyg. Po chwili jęła wirować wokół Rumfoorda, snując jednolity kokon zielonego światła.
Wirując, szumiała ledwo dosłyszalnie.
— Mogę jedynie stwierdzić — odezwał się Rumfoord z wnętrza kokona — że, służąc nieubłaganym żądaniom Tralfamadorii, robiłem, co mogłem dla dobra mojej ojczystej planety Ziemi.
Być może teraz, z chwilą dostarczenia tralfamadorskiemu posłańcowi części zamiennej, Tralfamadoria pozostawi System Słoneczny w spokoju. Być może Ziemianie będą nareszcie mogli rozwijać i doskonalić swe naturalne skłonności, do czego przez tysiące lat nie mieli prawa. — Rumfoord kichnął. — To zadziwiające, że Ziemianie zdołali mimo wszystko aż tyle zrobić z sensem — podsumował.
Zielony kokon oderwał się od ziemi i uniósł ponad kopułę pałacu.
— Zapamiętajcie mnie jako dżentelmena z Newport, Ziemia, System Słoneczny — zaapelował Rumfoord. Znów czynił wrażenie spokojnego, pogodzonego z sobą; mógł być, co najmniej równym partnerem dla każdej istoty, którą przyjdzie mu spotkać.
— Mówiąc punktualnie — odezwał się z wnętrza kokonu gardłowym tenorem — do widzenia.
Kokon i Rumfoord zniknęli z cichym „pft”.
Już nigdy więcej nie widziano ani Rumfoorda, ani jego psa.
Stary Salo wtargnął na dziedziniec dokładnie w tej samej chwili, gdy Rumfoord wraz ze swym kokonem, rozpływał się w powietrzu.
Mały Tralfamadorczyk był oszalały z emocji. Ssawką stopy zerwał z szyi plakietkę z wiadomością. Jedna ze stóp pozostała ssawką i w niej właśnie tkwiła teraz wiadomość.
Salo podniósł wzrok ku miejscu, gdzie szybował kokon.
— Kajtek! — Zawołał w niebo. — Kajtek! Wiadomość! Przeczytam ci wiadomość! Wiadomość! Kaj-teeeeeeeeeek!
Głowa Salo przekoziołkowała w kordonowym zawieszeniu.
— Odszedł — skonstatował głucho Salo. — Odszedł — szepnął. — Maszyna? — Ożywił się zaraz. Mówił urywanymi zdaniami, tyleż do siebie samego, co do Constanta, Beatrycze i chłopca Chrono. — Tak, jestem maszyną, tak jak i cały mój naród — oświadczył. — Zaprojektowano mnie i skonstruowano, nie szczędząc środków i starań, abym był solidny, wydajny, konsekwentny i trwały. Byłem najlepszą maszyną, jaką potrafił wyprodukować mój naród. Na ile sprawdziłem się jako maszyna? — zapytał Salo.
— Solidny? — rzekł. — Polecono mi nie otwierać wiadomości, póki nie dotrę do miejsca przeznaczenia — a ja ją otworzyłem.
Wydajny? — rzekł. — Po stracie najlepszego przyjaciela we Wszechświecie, więcej trudu kosztuje mnie przejście ponad zeschniętym liściem niż dawniej pokonanie Szczytu Rumfoorda.
Konsekwentny? — rzekł. — Obserwując istoty ludzkie przez dwieście tysięcy ziemskich lat, stałem się równie narwany i sentymentalny jak najgłupsza ziemska pensjonarka.
Trwały? — rzekł złowieszczo. — Jeszcze zobaczymy, co zobaczymy.
Salo złożył wiadomość, której strzegł tak długo, na pustym liliowym fotelu Rumfoorda.
— Oto ona, przyjacielu — przemówił do wspomnienia po Rumfoordzie. — I niechże ci przyniesie pociechę. Twemu staremu przyjacielowi Salo przyniosła tylko wielki ból. Aby ci ją ofiarować, choćby i za późno, twój stary przyjaciel Salo musiał stoczyć walkę z samym sednem swojego istnienia, z samą istotą bycia maszyną.
Zażądałeś od maszyny rzeczy niemożliwej — rzekł Salo — i maszyna cię usłuchała.
Maszyna nie jest już maszyną — oświadczył Salo. — Jej złącza zżera korozja, jej łożyska się pozacierały, a w obwodach nastąpiło zwarcie. Jej mózg brzęczy teraz i eksploduje jak mózg Ziemianina, skwiercząc i przegrzewając się od myśli o miłości, honorze, godności, prawach, spełnieniu, integralności, wolności…
Stary Salo podniósł plakietkę z fotela Rumfoorda. Był to cienki aluminiowy kwadracik. Wiadomość stanowiła na nim samotny punkt.
— Czy interesuje was, w jaki sposób mnie wykorzystano? Jak zmarnowano mi życie? — zapytał Salo. — Czy interesuje was treść wiadomości, którą niosłem przez blisko pół miliona ziemskich lat, wiadomości, którą mam rozkaz nieść dalej, przez kolejne osiemnaście milionów lat?
Ssawką odnóża uniósł plakietkę w górę. — Punkt — powiedział.
— Samotny punkt — powiedział.
— W języku tralfamadorskim — powiedział — punkt oznacza:
„Wszystkiego najlepszego!”
Przekazawszy sobie, Constantowi, Beatrycze oraz chłopcu Chrono wiadomość, która przebyła sto pięćdziesiąt tysięcy lat świetlnych, maszynka z Tralfamadorii wypadła gwałtownie z dziedzińca, kierując się ku plaży za murem.
Tam popełniła samobójstwo. Rozebrała się na części, które porozrzucała na wszystkie strony.
Chrono wyszedł na plażę sam i przechadzał się w zamyśleniu między częściami Salo. Chrono był zawsze pewien, że jego talizman posiada nadzwyczajną moc i nadzwyczajne znaczenie.
Zawsze podejrzewał, że w końcu zgłosi się po niego jakaś istota wyższa. Cecha, prawdziwych talizmanów było przecież to, że istoty ludzkie nigdy nie posiadały ich do końca.
Opiekowały się nimi i ciągnęły z nich korzyści, póki nie pojawił się prawowity właściciel, właściciel wyższego rzędu.
Chrono wcale nie poczuł się oszukany, jego porządek świata nie uległ zakłóceniu.
Przeciwnie — wszystko wydawało mu się być w jak najlepszym porządku.
A i on sam przybrał w tym doskonałym porządku stosowną rolę.
Wydobył talizman z kieszeni i bez żalu cisnął go w piach, pomiędzy rozproszone części Salo.
Chrono wierzył głęboko, że prędzej czy później magiczne siły Wszechświata znów poskładają to wszystko do kupy.
Zawsze się tak działo.
Epilog
Spotkanie ze Stonym
„Tułaczu z Kosmosu, Malachi, Wuju, jesteś zmęczony, bardzo zmęczony. Przypatrz się najbledszej z gwiazd. Ziemianinie, i pomyśl, jak ciężkie staje się twoje ciało”.
Niewiele już zostało do opowiedzenia. Malachi Constant dożył na Tytanie późnej starości. Beatrycze Rumfoord dożyła na Tytanie późnej starości. Zmarli spokojną śmiercią, w odstępie dwudziestu czterech godzin jedno od drugiego. Oboje zmarli w siedemdziesiątym czwartym roku życia.
O tym, co stało się w końcu z ich synem Chrono, wiedzą na pewno tylko tytańskie błękitki.
Malachi Constant wkroczył w siedemdziesiątą czwartą wiosnę życia jako pogodny, rześki, krzywonogi staruszek. Był ponadto łysy jak kolano i większość czasu spędzał nago, za jedyne odzienie mając starannie pielęgnowaną, białą bródkę a la van Dyck.
Mieszkał w uziemionym statku kosmicznym Salo, do którego wprowadził się przed trzydziestu laty.
Constant nie próbował uruchomić statku. Nie śmiał dotknąć żadnego przycisku. Urządzenia sterujące statkiem Salo były znakomicie bardziej skomplikowane niż te ze statków marsjańskich. Deska rozdzielcza statku Salo otwierała przed Constantem bogactwo dwustu siedemdziesięciu trzech gałek, wtyków i przycisków, każdy z napisem w języku tralfamadorskim. We Wszechświecie, w którym na jeden decylion części czarnej, aksamitnej nicości, przypadała jedna trylionowa część materii, zespół sterowniczy statku Salo był istnym marzeniem ryzykanta.
Constant majstrował przy statku tylko na tyle, by z grubsza zorientować się, czy — zgodnie z tym, co mówił Rumfoord — talizman chłopca Chrono może istotnie służyć jako element siłowni statku.