Pobieżne oględziny wykazały, że i owszem. Do siłowni statku wiodły drzwiczki, przez które niegdyś najwyraźniej wydostawał się dym. Constant otworzył je i ujrzał czarne od sadzy pomieszczenie. Pod warstwą sadzy zaś rozmieszczone były łożyska i bolce, niełączące się z sobą nawzajem.
Constant zdołał nasunąć otworki talizmanu chłopca Chrono na osie łożysk między wspornikami. Margines tolerancji i prześwity, jakie powstały po dopasowaniu talizmanu, zadowoliłyby najwybredniejszego szwajcarskiego mechanika.
Dla zabicia błogiego czasu w zbawiennym klimacie Tytana, Constant oddawał się wielu rozmaitym zajęciom.
Najciekawszym z tych zajęć było dłubanie przy Salo, rozmontowanym posłańca z Tralfamadorii. Constant tysiące godzin spędził na próbach ponownego złożenia i uruchomienia Salo.
Jak dotąd, nic mu z tego nie wychodziło.
Podejmując pierwszą próbę rekonstrukcji małego Tralfamadorczyka, Constant żywił bardzo sprecyzowaną, nadzieję, że Salo po złożeniu zgodzi się odtransportować chłopca Chrono na Ziemię.
Sam Constant nie palił się do powrotu na Ziemię, podobnie jak i jego kobieta, Beatrycze. Oboje zgodzili się jednak, że ich syn, mając większą część życia przed sobą, powinien je spędzić wśród przedsiębiorczych, wesołych i współczesnych sobie ludzi na Ziemi.
Zanim jednak Constant ukończył siedemdziesiąt cztery lata, wyekspediowanie chłopca Chrono na Ziemię przestało być palącym problemem. Chłopiec Chrono w zasadzie przestał już być chłopcem. Miał czterdzieści dwa lata. Osiągnął przy tym tak gruntowną i specyficzną formę adaptacji do warunków Tytana, że wysyłać go teraz gdziekolwiek byłoby najwyższym okrucieństwem.
Mając siedemnaście lat, chłopiec Chrono uciekł ze swego przepysznego domu, aby przystać do tytańskich błękitków — najwspanialszych istot na Tytanie. Chrono zamieszkał pośród ich gniazd, nie opodal Basenów Kazaka. Ubierał się w ich pióra, wysiadywał im jajka, jadał to samo, co one i przemawiał ich językiem.
Constant nie widywał chłopca Chrono. Czasami, późną nocą, słyszał jego wołanie. Constant nie odpowiadał na wołanie chłopca Chrono. Nie było ono adresowane do nikogo i niczego na Tytanie.
Adresowane było do Phoebe — wędrownego księżyca.
Czasami, błądząc w poszukiwaniu tytańskich truskawek lub cętkowanych dwufuntowych jaj siewki tytańskiej, Constant natykał się na wzniesione wśród polany kapliczki z gałązek i kamieni. Chrono tworzył setki podobnych kapliczek.
Kapliczki składały się zawsze z tych samych elementów. Duży głaz pośrodku wyobrażał Saturna. Wokół niego biegła pętla z zielonej witki, wyobrażająca pierścienie Saturna. Zaś po zewnętrznej stronie pętli rozłożone były mniejsze kamienie, wyobrażające dziewięć księżyców Saturna. Największym z kamieni-satelitów był Tytan. Pod nim też tkwiło zawsze pióro tytańskiego błękitka.
Ślady na ziemi wymownie dowodziły, że chłopiec Chrono — nie taki już chłopiec — poświęcał całe godziny na przesuwanie elementów konstrukcji.
Ilekroć stary Malachi Constant trafił na kapliczkę w stanie zaniedbanym, porządkował ją najstaranniej, jak potrafił. Wyrywał chwasty, grabił i sporządzał nowy pierścień z witki, którym następnie otaczał głaz będący Saturnem. Pod kamień będący Tytanem podkładał nowe pióro tytańskiego błękitka.
Porządkowanie kapliczek zapewniało Constantowi najbliższy jak dotąd duchowy kontakt z synem.
Constant szanował to, co jego syn usiłował sklecić w religię.
Czasami też, patrząc na uporządkowaną kapliczkę, Constant na próbę przestawiał elementy własnego życia — lecz czynił to w myślach. W takich chwilach miewał skłonność do melancholijnych refleksji na dwa zwłaszcza tematy: zamordowanie Stony’ego Stevensona, który był jego najlepszym i jedynym przyjacielem, oraz zdobycie — jakże późno — miłości Beatrycze Rumfoord.
Constant nigdy nie stwierdził, czy Chrono wie, kto porządkuje kapliczki. Chrono mógł sądzić, że czyni to jego bóg lub bóstwa.
Wszystko to razem było bardzo smutne. Ale i bardzo piękne.
Beatrycze Rumfoord żyła samotnie w Tadź Mahal Rumfoorda. Z chłopcem Chrono utrzymywała kontakty znacznie bardziej uciążliwe niż Constant. W nieprzewidzianych odstępach czasu Chrono podpływał do pałacu, przebierał się, korzystając z garderoby Rumfoorda, oświadczał, że matka obchodzi dziś urodziny, i spędzał z nią cały dzień na niemrawej, ponurej, w miarę kulturalnej pogawędce.
Dzień kończył się ze strony chłopca Chrono atakiem wściekłości na ubrania, na matkę i na cywilizację. Chrono zdzierał z siebie strój, wydawał okrzyk tytańskich błękitków i nurkował w fale Morza Winstona.
Ilekroć Beatrycze przebrnęła przez takie urodziny, wtykała pionowo wiosło tam, gdzie plaża wychodziła na najbliższy brzeg, i wywieszała na nim białą płachtę.
Dla Malachiego Constanta był to błagalny sygnał, aby natychmiast przybył do pałacu i pomógł jej się uspokoić.
A kiedy Constant pojawiał się w odpowiedzi na jej SOS, Beatrycze pocieszała się niezmiennie tymi oto słowami:
— Przynajmniej nie jest maminsynkiem. I miał przynajmniej na tyle dobrego smaku, aby przyłączyć się do najszlachetniejszych i najpiękniejszych istot w okolicy.
Biała płachta — rozpaczliwe wezwanie — powiewała właśnie od strony pałacu.
Malachi Constant odbił od brzegu w dłubance własnej roboty. Złoconą łódź, którą odziedziczyli wraz z pałacem, dawno już zżarła korozja.
Constant ubrany był w znoszony niebieski szlafrok z wełny, który należał niegdyś do Rumfoorda. Constant znalazł go kiedyś w pałacu i zaczął nosić, kiedy już całkiem zużył mu się kostium Tułacza z Kosmosu. Szlafrok był jego jedynym odzieniem i Constant narzucał go tylko idąc z wizytą do Beatrycze.
W swojej dłubance Constant wiózł sześć jaj siewki, dwie kwarty dzikich truskawek tytańskich „ torfową czarę o pojemności trzech galonów, pełną zsiadłego mleka stokrotek, buszel nasion stokrotki, osiem książek wypożyczonych z czterdziestotysięcznotomowej biblioteki pałacu, własnoręcznie wykonaną miotłę i własnoręcznie wykonaną szufelkę.
Constant był samowystarczalny. Hodował, zbierał i wytwarzał wszystko, czego potrzebował. Sprawiało mu to niebywałą satysfakcję.
Beatrycze nie była uzależniona od Constanta. Rumfoord hojnie zaopatrzył Tadź Mahal w ziemskie pożywienie i ziemskie napitki. Beatrycze miała mnóstwo żywności i napojów, i miałaby ich pod dostatkiem, gdyby nawet żyła znacznie dłużej.
Constant dostarczał Beatrycze naturalne płody Tytana, gdyż był niezwykle dumny z tego, że jest tak świetnym łowcą i materiałem na męża. Lubił popisywać się swym talentem w dziedzinie zdobywania żywności.
Był to wewnętrzny przymus.
Constant zabrał z sobą miotłę i szufelkę, gdyż pałac Beatrycze nie oglądał na co dzień ani jednej, ani drugiej. Beatrycze nie sprzątała w ogóle, toteż przy okazji każdej swej wizyty Constant przynajmniej z grubsza eliminował odpadki z jej otoczenia.
Beatrycze Rumfoord była żwawą, jednooką, złotozęba., brunatnoskórą staruszką, chudą i twardą jak oparcie krzesła. Mimo to klasa zrujnowanej i niecnie wykorzystanej starej damy była w jej przypadku nie do ukrycia.
Każdemu, kto wrażliwy jest na poezję, śmiertelność i cuda, kobieta Malachiego Constanta, ze swą dumą i wydatnymi kośćmi policzkowymi, musiałaby się wydać ideałem ludzkiej urody.
Niewykluczone, że była lekko stuknięta. Żyjąc na księżycu, który poza nią zamieszkiwało zaledwie dwóch ludzi, Beatrycze Rumfoord pracowała nad książką zatytułowaną Prawdziwy cel życia w Systemie Słonecznym. Książka miała obalić twierdzenie Rumfoorda, jakoby celem życia istot ludzkich w Systemie Słonecznym było umożliwienie dalszej podróży unieruchomionemu posłańcowi z Tralfamadorii.