Teraz, mówi po chwili, nastąpi dwadzieścia pięć lat, w czasie których szach będzie umacniać swoją władzę. Ma bardzo trudne początki i wielu ludzi nie wierzy, że utrzyma się przez dłuższy czas. Amerykanie uratowali mu tron, ale nie są jeszcze pewni, czy zrobili najlepszy wybór. Szach garnie się do Amerykanów, ponieważ potrzebuje ich poparcia, nie czuje się silny we własnym kraju. Bez przerwy jeździ do Waszyngtonu, przebywa tam tygodniami, rozmawia, przekonuje i daje zapewnienia. Ale inni też jeżdżą i dają zapewnienia. Zaczyna się wyścig naszej elity do Ameryki, licytacja ofert i gwarancji, wyprzedaż kraju.
Już mamy państwo policyjne, powstaje Savak. Pierwszym szefem Savaku będzie wujek Sorayi — generał Bakhtiar. Z czasem szach zacznie obawiać się, że wujek, który jest człowiekiem silnym i zdecydowanym, dokona przewrotu i pozbawi go władzy. Dlatego wkrótce usunął generała, a następnie kazał zastrzelić.
Panuje klimat czystki, strachu, terroru. Nikt nie jest pewien swojego losu. Nie ma spokoju, pachnie prochem, pachnie rewolucją. W Iranie nigdy nie ma spokoju, nad tym krajem zawsze wisi czarna chmura.
Prezydent Kennedy zachęca szacha, aby przeprowadzał reformy. Kennedy apeluje do monarchy (a także do innych zaprzyjaźnionych dyktatorów), aby się unowocześniali i reformowali swoje kraje, gdyż w przeciwnym wypadku grozi im los Fulgencio Batisty (Ameryka jest w tym czasie — rok 1961 — pod świeżym wrażeniem zwycięstwa Fidela Castro i nie chce, aby podobna historia powtórzyła się w innych krajach). Kennedy sądzi, że tej przykrej perspektywy da się uniknąć, jeżeli dyktatorzy przeprowadzą jakieś reformy i poczynią ustępstwa, które wytrącą broń z rąk agitatorów nawołujących do czerwonych rewolucji.
W odpowiedzi na apele i perswazje Waszyngtonu szach ogłasza swoją Białą Rewolucję. Można sądzić, że Mohammed Reza dostrzegł w myśli prezydenta Stanów Zjednoczonych istotne dla siebie korzyści. Chciał, mianowicie, osiągnąć dwie rzeczy (niestety, niemożliwe do przeprowadzenia) — umocnić swoją władzę i zwiększyć swoją popularność.
Szach należał do ludzi, dla których pochwały, zachwyty, uwielbienie i poklask są potrzebą życia, środkiem wzmacniającym ich słabe, niepewne siebie, a zarazem próżne natury. Bez tej wznoszącej ich ciągle fali nie mogą istnieć ani działać. Irański monarcha musi stale czytać o sobie najlepsze słowa, oglądać swoją fotografię na pierwszej stronie gazet, na ekranie telewizora, nawet na okładkach zeszytów szkolnych. Musi zawsze widzieć twarze promieniejące na jego widok, bez przerwy słuchać słów uznania i podziwu. Cierpi albo złości się, jeżeli w tej hosannie (a musiała ona rozlegać się na całym świecie) usłyszy jakiś drażniący jego ucho ton, pamięta o nim latami. Wie o tej słabości cały dwór i dlatego jego ambasadorzy zajmują się głównie tępieniem najlżejszych słów krytyki, nawet gdyby odezwały się one w krajach tak mało znaczących, jak Togo czy Salwador, albo były wypowiedziane w tak niedostępnych językach jak Zandi czy Oromo. Natychmiast zaczynały się protesty i oburzenie, zrywanie stosunków i kontaktów. To zapalczywe i nawet obsesyjne ściganie po świecie wszelkich sceptyków sprawiło, że świat ów (poza rzadkimi wyjątkami) nie wiedział, co w gruncie rzeczy dzieje się w Iranie, ponieważ ten kraj tak trudny, tak bolesny, tak dramatyczny, tak krwawiący był mu przedstawiany jako tort imieninowy oblany różowym lukrem. Być może działał tu mechanizm rekompensaty — szach szukał w świecie tego, czego nie mógł znaleźć we własnym kraju: uznania, poklasku. Nie był popularny, nie otaczało go ciepło. W jakiś sposób musiał to odczuwać.
I oto nadarza się okazja, aby ogłaszając reformę rolną bodaj pozyskać wieś, zjednać dla siebie chłopów rozdając im ziemię. Czyją ziemię? Majątki ziemskie ma szach, feudałowie i duchowieństwo. Jeżeli feudałowie i duchowieństwo utracą ziemię, ich władza w terenie osłabnie. Na wsi umocni się państwo, a tym samym umocni się szach. To proste. Ale nic nie jest proste w tym, co robi szach. Działania szacha cechuje pokrętność i połowiczność. Okazuje się, że feudałowie mają oddać ziemię, ale dotyczy to tylko części feudałów i części ich ziem (a wszystko za sowitym wykupem). Że ziemię otrzymują chłopi, ale tylko część chłopów i to tych, którzy już ją mają (a większość nie posiada żadnej roli).
Szach zaczyna od własnego przykładu i ogłasza, że odstępuje swoje majątki. Jeździ i rozdaje chłopom akty własności. Widzimy go na zdjęciach, jak stoi, dobroczyńca, z naręczem rulonów papieru (są to owe akty własności), a chłopi klęczą i całują go w buty.
Rychło jednak wybucha skandal!
Otóż jego ojciec, wykorzystując posiadaną władzę, przywłaszczył sobie wiele majątków feudalnych i kościelnych. Po odejściu ojca parlament uchwalił, że ziemie te, które Reza Khan posiadł nielegalnie, muszą być zwrócone właścicielom. I teraz jego syn oddaje jako własne te ziemie, które mają przecież prawowitych posiadaczy, i na domiar bierze za wszystko duże pieniądze, ogłaszając się jednocześnie wielkim reformatorem.
Gdyby tylko to! Ale szach, orędownik postępu, zabiera ziemię meczetom. Jest przecież reforma, wszyscy muszą ponosić ofiary, aby poprawić dolę chłopa. Pobożni muzułmanie, zgodnie z nakazem Koranu, od lat zapisują meczetom część swoich posiadłości. Majątki, które należą do meczetów, są wielkie i dobrze, że szach pomyślał, aby oskubać mułłów i polepszyć los wiejskiej biedoty. Niestety, rychło porusza opinię nowy skandal. Okazuje się, że te ziemie, obcięte kościołowi pod wzniosłymi hasłami reformy, monarcha rozdał swoim najbliższym — generałom, pułkownikom, dworskiej kamaryli. Kiedy wiadomość o tym przedostała się do ludzi, wywołała taki gniew, że wystarczyło dać sygnał, aby wybuchła kolejna rewolucja.
Każdy pretekst, mówi, był dobry, żeby wystąpić przeciw szachowi. Ludzie chcieli pozbyć się szacha, próbowali swoich sił, jeżeli zdarzyła się okazja. Przejrzeli jego grę i powstało wielkie oburzenie. Rozumieli, że chce się umocnić, a tym samym utrwalić dyktaturę, i nie mogli do tego dopuścić. Rozumieli, że Biała Rewolucja jest im narzucona z góry, że ma cel ściśle polityczny, korzystny dla szacha i dla nikogo więcej. Teraz wszyscy zaczęli spoglądać w stronę Qom. Tak było w naszej historii, że ilekroć powstawało niezadowolenie i kryzys, ludzie zaczynali nasłuchiwać, co powie Qom. Stąd zawsze wychodził pierwszy sygnał.
A Qom już grzmiało.
Bo jeszcze dołączyła się inna sprawa. W tym czasie szach przyznał wszystkim wojskowym amerykańskim i ich rodzinom prawo nietykalności dyplomatycznej. W naszej armii było już wówczas wielu amerykańskich ekspertów. I mułłowie podnieśli głos, że ta nietykalność jest przeciwna zasadzie suwerenności. Wtedy to po raz pierwszy Iran usłyszał ajatollacha Chomeiniego. Wcześniej nie był nikomu znany, to znaczy nikomu poza ludźmi z Qom. Miał już wówczas ponad sześćdziesiąt lat i biorąc pod uwagę różnicę wieku, mógł być ojcem szacha. Później często zwracał się do niego mówiąc — synu, ale oczywiście z ironicznym i gniewnym akcentem. Chomeini wystąpił przeciw szachowi używając słów najbardziej bezwzględnych. Ludzie, wołał, nie wierzcie mu, to nie jest wasz człowiek! On nie myśli o was, tylko o sobie i o tych, którzy wydają mu rozkazy. On sprzedaje nasz kraj, sprzedaje nas wszystkich! Szach musi odejść!
Policja aresztuje Chomeiniego. W Qom zaczynają się manifestacje. Ludzie domagają się jego uwolnienia. Następnie ruszają inne miasta — Teheran, Tebriz, Meszched, Isfahan. Wówczas szach wyprowadza na ulicę wojsko i zaczyna się rzeź (wstaje, wyciąga przed siebie ręce i ściska dłonie, jakby trzymał rękojeść cekaemu. Mruży prawe oko i wydaje głos naśladujący łoskot tej broni). To był czerwiec 1963, mówi. Powstanie trwało pięć miesięcy. Przewodzili mu demokraci z partii Mossadegha i duchowni. Kilkanaście tysięcy zabitych i rannych. Potem przez kilka lat cisza cmentarna, ale nigdy cisza zupełna, bo zawsze były jakieś bunty i walki. Chomeini zostaje wyrzucony z kraju i osiada w Iraku, w Nadżaf, w największym mieście szyitów, tam gdzie jest grób Kalifa Ali.