Whisky sączona w warunkach konspiracji (a rzeczywiście trzeba konspirować się, obowiązuje przecież prohibicja nakazana przez Chomeiniego), jak każdy zakazany owoc, ma dodatkowy, pociągający smak. Jednakże w szklankach jest zaledwie po kilka kropel płynu — gospodarze wyciągnęli głęboko ukrytą, ostatnią butelkę, a wiadomo, że następnej nie będzie już gdzie kupić. W tych dniach umierają ostatni alkoholicy, jacy istnieli w tym kraju. Nie mogąc nigdzie kupić wódki, wina, piwa itd., wlewają w siebie jakieś rozpuszczalniki i w ten sposób kończą życie.
Siedzimy na parterze małej, ale wygodnej i zadbanej willi, przez rozsunięte szklane drzwi widać ogródek i zaraz mur oddzielający posesję od ulicy. Ten mur, wysoki na trzy metry, zwiększa obszar intymności, stanowi jakby ściany domu zewnętrznego, w który wbudowany został mieszkalny dom wewnętrzny. Oboje gospodarze mają około czterdziestki, kończyli studia w Teheranie i pracują w jednym z biur podróży (których — zważywszy na szaloną ruchliwość ich rodaków — są tutaj setki).
— Od kilkunastu lat jesteśmy małżeństwem — mówi gospodarz, którego włosy zaczyna już bielić siwizna — ale dopiero teraz, po raz pierwszy, rozmawiamy z żoną o polityce. Nigdy nie mówiliśmy z sobą na te tematy. Podobnie było we wszystkich znanych mi domach.
Nie, nie chce przez to powiedzieć, żeby nie mieli do siebie zaufania. Nigdy też nie zawierali w tej sprawie żadnego porozumienia. Była to milcząca umowa, którą przyjęli zgodnie i niemal podświadomie, a wynikała ona z pewnej realistycznej refleksji nad ludzką naturą, z tej mianowicie, że nigdy nie wiadomo, jak zachowa się człowiek w sytuacji skrajnej. Do czego może być zmuszony, do jakiego oszczerstwa, do jakiej zdrady.
— Nieszczęście polega na tym — odzywa się pani domu, mimo panującego półmroku widać dokładnie jej duże, błyszczące oczy — że nikt nie wie zawcza su, w jakim stopniu wytrzyma tortury. Czy w ogóle potrafi je znieść. A Savak to były przede wszystkim najstraszniejsze tortury. Ich metoda polegała na tym, że porywali człowieka idącego ulicą, zawiązywali mu oczy i o nic nie pytając wieźli prosto na salę tortur. Tam od razu zaczynała się cała makabra — łamanie kości, wyrywanie paznokci, wsadzanie rąk do pieca, piłowanie na żywo czaszki, dziesiątki innych okrucieństw, i dopiero kiedy oszalały z bólu człowiek zmieniał się w roztrzaskany, skrwawiony wrak, przystępowali do ustalania, kim on jest. Imię? Nazwisko? Adres? Co mówiłeś o szachu? Mów, co mówiłeś? A wie pan, on mógł nic nie mówić, to mógł być zupełnie niewinny człowiek. Niewinny? To nic, że niewinny. W ten sposób wszyscy będą się bali, winni i niewinni, wszyscy będą zastraszeni, nikt nie poczuje się bezpieczny. Na tym polegał terror Savaku, że mogli uderzyć w każdego, że wszyscy byliśmy oskarżeni, ponieważ oskarżenie nie dotyczyło uczynków, ale intencji, jakie Savak mógł każdemu przypisać. Byłeś przeciw szachowi? Nie, nie byłem. To chciałeś być — kanalio! I to wystarczało.
— Czasem robili procesy. Dla politycznych (ale kto to jest polityczny? tu wszystkich uważali za politycznych) były tylko sądy wojskowe. Zamknięte sesje, żadnej obrony, żadnych świadków i od razu wyrok. Potem odbywały się egzekucje. Czy ktoś policzy, ilu ludzi rozstrzelał Savak? Na pewno setki. Nasz wielki poeta Khosrow Golesorkhi został rozstrzelany. Nasz wielki reżyser Keramat Denachian został rozstrzelany. Dziesiątki pisarzy, profesorów i artystów siedziało w więzieniu. Dziesiątki innych musiało chronić się na emigracji. Savak składał się z niesłychanie ciemnych i brutalnych mętów i jeśli dostali w ręce kogoś, kto miał zwyczaj czytywać książki, znęcali się nad nim szczególnie.
— Myślę, że Savak nie lubił procesów i trybunałów. Woleli inną metodę, najczęściej zabijali z ukrycia. Potem nie można było niczego ustalić. Kto zabił? Nie wiadomo. Gdzie są winni? Nie ma winnych.
— Ludzie nie mogli dłużej wytrzymać takiego terroru i dlatego z gołymi rękami rzucili się na armię i policję. Można nazwać to desperacją, ale nam było już wszystko jedno. Cały naród wystąpił przeciw szachowi, bo dla nas Savak to był szach, jego uszy, oczy i ręce.
— Wie pan, kiedy mówiło się o Savaku, po godzinie człowiek patrzył na swojego rozmówcę i zaczynał myśleć — a może on także jest z Savaku? Była to bardzo uporczywa myśl która pozostawała długo w głowie. A tym rozmówcą mógł być mój ojciec, mój mąż, moja najlepsza przyjaciółka. Mówiłam do siebie — opanuj się, to przecież nonsens, ale nic nie pomagało, ta myśl ciągle wracała. To wszystko było chore, cały reżim był chory i szczerze powiem, że nie mam pojęcia, kiedy będziemy zdrowi, to znaczy kiedy odzyskamy równowagę. Po latach takiej dyktatury jesteśmy psychicznie przetrąceni i myślę, że długo potrwa, nim zaczniemy żyć normalnie.