Выбрать главу

Szach zajęty budowaniem Piątego Mocarstwa, Rewolucją, Cywilizacją i Postępem nie miał czasu zajmować się tak drobnymi operacjami jak jego podwładni. Miliardowe konta monarchy powstały w znacznie prostszy sposób. Był on jedynym człowiekiem, który miał wgląd w buchalterie Irańskiego Towarzystwa Naftowego, to znaczy rozstrzygał, jak zostaną podzielone petrodolary, a granica między kieszenią monarchy a kiesą państwową była niewyraźna, nieokreślona. Dodajmy, że szach, przytłoczony taką ilością obowiązków, ani przez chwilę nie zapominał o prywatnej szkatule i łupił swój kraj na wszystkie możliwe sposoby. Co dzieje się z tą ogromną ilością pieniędzy, którą gromadzą ulubieńcy szacha? Najczęściej lokują swoje fortuny w bankach zagranicznych. Już w roku 1958 wybuchł skandal w senacie amerykańskim, ponieważ ktoś ustalił, że pieniądze, jakie dawała wówczas Ameryka na pomoc biedującemu Iranowi, wróciły do Stanów Zjednoczonych w postaci sum wpłaconych do banków na prywatne konta szacha, jego rodziny i jego zaufanych. Ale od momentu, kiedy Iran zaczyna swój wspaniały interes naftowy, to znaczy od czasu wielkich podwyżek, żaden senat nie ma już prawa ingerować w wewnętrzne sprawy królestwa i potok dolarów może spokojnie wpływać z kraju do obcych, ale zaufanych banków. Co roku elita irańska lokowała w tych bankach na swoich kontach prywatnych ponad dwa miliardy dolarów, a w roku rewolucji wywiozła ich ponad cztery miliardy. Była to więc grabież własnego kraju na skalę trudną do ogarnięcia. Każdy mógł wywieźć tyle pieniędzy, ile miał, bez żadnej kontroli i ograniczeń, wystarczyło wypełnić czek. Ale to nie wszystko, bo, wywozi się ponadto ogromne sumy, aby wydać je od ręki na prezenty i rozrywki, a także po to, aby w Londynie czy Frankfurcie, w San Francisco czy na Wybrzeżu Lazurowym wykupić całe ulice kamienic i willi, dziesiątki hoteli, prywatnych szpitali, kasyn gry i restauracji. Wielkie pieniądze pozwoliły szachowi powołać do życia nową klasę, nie znaną dawniej historykom ani socjologom — burżuazję naftową. Niezwykły to fenomen społeczny. Burżuazja ta niczego nie wytwarza, a jej jedynym zajęciem jest rozpasana konsumpcja. Awans do tej klasy nie odbywa się drogą walki społecznej (z feudalizmem) ani poprzez konkurencję (przemysłową i handlową), tylko drogą walki i konkurencji o łaski i przychylność szacha. Awans ten może dokonać się w ciągu jednego dnia, w ciągu jednej minuty, wystarczy słowo monarchy, wystarczy jego podpis. Awansuje ten, kto jest szachowi bardziej wygodny, kto potrafi mu lepiej i gorliwiej schlebiać, kto przekona go o swojej lojalności i poddaństwie. Inne wartości i zalety są zbędne. To klasa pasożytów, która szybko przywłaszcza sobie znaczną część dochodów naftowych Iranu i staje się właścicielem kraju. Wszystko im wolno, ponieważ ci ludzie zaspokajają największą potrzebę szacha — potrzebę schlebiania. Dają mu również tak bardzo upragnione poczucie bezpieczeństwa. Jest teraz otoczony uzbrojoną po zęby armią i ma wokół siebie tłum, który na jego widok wydaje okrzyki zachwytu. Jeszcze nie uświadamia sobie, jak bardzo jest to wszystko pozorne, fałszywe i kruche. Na razie króluje burżuazja naftowa (a tworzy ją przedziwna zbieranina — wyższa biurokracja wojskowa i cywilna, ludzie dworu i ich rodziny, górna warstwa spekulantów i lichwiarzy, a także liczna kategoria nieokreślonych typów bez zawodu i stanowisk. Ci ostatni są trudni do zakwalifikowania. Każdy z nich ma pozycję, majątek i wpływy. Dlaczego? pytam. Odpowiedź jest zawsze jedna — był to człowiek szacha. To wystarczyło). Cechą tej klasy, wzbudzającej szczególną furię w społeczeństwie tak przywiązanym do rodzimych tradycji jak irańskie, było jej wynarodowienie. Ludzie ci ubierają się w Nowym Jorku i Londynie (panie raczej w Paryżu), czas wolny spędzają w klubach amerykańskich w Teheranie, dzieci ich kształcą się za granicą. Klasa ta cieszy się w tym samym stopniu sympatią Europy i Ameryki, co antypatią współziomków. Przyjmuje w swoich eleganckich willach gości odwiedzających Iran i kształtuje ich opinie o kraju (którego często sama już nie zna). Ma światowe maniery i mówi europejskimi językami, czy nie jest więc zrozumiałe, że choćby z tego ostatniego powodu Europejczyk z nią właśnie szuka kontaktu? Ale jakże mylące są te spotkania, jakże odległy od tych willi jest Iran rzeczywisty, który już wkrótce dojdzie do głosu i zaskoczy świat! Klasa, o której mowa, wiedziona instynktem samozachowawczym przeczuwa, że jej kariera jest równie błyskotliwa jak krótkotrwała. Dlatego od początku siedzi na walizkach, wywozi pieniądze i kupuje posiadłości w Europie i w Ameryce. Ale ponieważ pieniędzy jest dużo, można przeznaczyć część fortuny, aby wygodnie żyć w samym Iranie. W Teheranie zaczynają powstawać superluksusowe dzielnice, których komfort i bogactwo muszą oszołomić każdego przybysza. Ceny wielu domów sięgają milionów dolarów. Dzielnice te wyrastają w tym samym mieście, gdzie na innych ulicach całe rodziny gnieżdżą się na kilku metrach kwadratowych, w dodatku bez światła i wody. Bo też gdyby owa konsumpcja przywilejów, owo wielkie żarcie odbywało się jakoś po cichu, dyskretnie — wziął, schował i nic nie widać, poucztował, przedtem zasłaniając firankami okna, pobudował się, lecz głęboko w lesie, żeby innych nie drażnić. Ale gdzie tam! Tutaj zwyczaj nakazuje, żeby olśnić i oszołomić, żeby wyłożyć wszystko jak na wystawie, zapalić wszystkie światła, oślepić, rzucić na kolana, przytłoczyć, zmiażdżyć! Po cóż w ogóle mieć? Żeby tylko milczkiem, na boku, gdzieś tam, coś tam, podobno mówią, ktoś mówił, ktoś słyszał, ale gdzie, co? Nie! Tak mieć, to nie mieć wcale! Naprawdę mieć, to trąbić, że się ma, zwoływać, żeby oglądali, niech patrzą i podziwiają, niech im oczy wychodzą na wierzch! I rzeczywiście, na oczach milczącego i coraz bardziej wrogiego tłumu nowa klasa daje pokaz irańskiego dolce vita, które nie zna umiaru w swoim rozpasaniu, zachłanności i cynizmie. Sprowokuje ona pożar, w którego płomieniach zginie wraz ze swoim stworzycielem i protektorem.