Выбрать главу

Kamera pokazuje plac wypełniony po brzegi, głowa przy głowie. Pokazuje twarze zaciekawione i poważne. W jednym miejscu na uboczu, oddzielone od mężczyzn wyraźnie zaznaczoną przestrzenią, stoją owinięte czadorami kobiety. Nie ma słońca, jest szaro, barwa tłumu jest ciemna, a tam gdzie stoją kobiety — czarna. Chomeini ubrany, jak zawsze, w ciemne obszerne szaty, czarny turban na głowie. Ma nieruchomą, bladą twarz i siwą brodę. Kiedy mówi, jego ręce spoczywają na oparciu fotela, nie gestykulują. Nie skłania głowy ani ciała, siedzi sztywno. Czasem tylko marszczy wysokie czoło i unosi brwi, poza tym żaden mięsień nie porusza się w tej twarzy bardzo zdecydowanej, niezłomnej twarzy człowieka wielkiego uporu, stanowczej nieubłaganej woli, która nie zna odwrotu i nawet — być może — wahań. W tej twarzy, jakby uformowanej raz na zawsze, niezmiennej, nie poddającej się żadnym emocjom ani nastrojom, nie wyrażającej nic poza stanem napiętej uwagi i wewnętrznego skupienia, tylko oczy są ciągle ruchliwe, ich żywe, penetrujące spojrzenie przesuwa się po kędzierzawym morzu głów, mierzy głębokość placu, odległość jego brzegów i dalej prowadzi swoją drobiazgową lustrację, jakby w natarczywym poszukiwaniu kogoś konkretnego. Słyszę jego głos monotonny, o spłaszczonej, jednostajnej barwie, o równym, powolnym rytmie, mocny, ale bez wzlotów, bez temperamentu, bez blasku.

O czym on mówi? pytam karciarzy, kiedy Chomeini na chwilę przerywa i zastanawia się nad następnym zdaniem.

On mówi, że musimy zachować godność, odpowiada jeden z nich.

Operator przesuwa teraz kamerę na dachy okolicznych domów, gdzie stoją młodzi ludzie z automatami, ich głowy są owinięte w kraciaste chustki.

A teraz co mówi? pytam znowu, bo nie rozumiem języka farsi, w którym przemawia ajatollach.

On mówi, odpowiada jeden, że w naszym kraju nie może być miejsca dla obcych wpływów.

Chomeini przemawia dalej, wszyscy słuchają tego z uwagą, widać na ekranie, jak ktoś ucisza stłoczoną wokół podwyższenia dzieciarnię.

Co mówi? pytam znowu po chwili.

Mówi, że nikt nie będzie rządzić w naszym domu ani nic nam narzucać, i mówi — bądźcie sobie braćmi, bądźcie jednością.

Tyle mogą mi powiedzieć, posługując się nieskładnym i łamanym angielskim. Wszyscy, którzy uczą się angielskiego, powinni wiedzieć, że tym językiem coraz trudniej porozumieć się na świecie. Podobnie coraz trudniej porozumieć się po francusku i w ogóle w jakiejkolwiek mowie, która pochodzi z Europy. Kiedyś Europa panowała nad światem, wysyłając na wszystkie kontynenty swoich kupców, żołnierzy, misjonarzy i urzędników, narzucając innym swoje interesy i kulturę (tę ostatnią w problematycznym wydaniu). Nawet w najbardziej odległym zakątku ziemi znajomość języka europejskiego należała wówczas do dobrego tonu, świadczyła o starannym wychowaniu, a często była życiową koniecznością, podstawą awansu i kariery czy choćby warunkiem, aby uważali nas za człowieka. Tych języków uczono w afrykańskich szkołach, przemawiano nimi w egzotycznych parlamentach, używano ich w handlu i w instytucjach, w azjatyckich sądach i w arabskich kawiarniach. Europejczyk mógł podróżować po całym świecie i czuć się jak u siebie w domu, wszędzie mógł wypowiadać swoje zdanie i rozumieć, co do niego mówią. Dzisiaj świat jest inny, na kuli ziemskiej rozkwitły setki patriotyzmów, każdy naród wolałby, aby jego kraj był tylko jego własnością urządzoną wedle rodzimej tradycji. Każdy naród ma teraz rozwinięte ambicje, każdy jest (a przynajmniej chce być) wolny i niezależny, ceni sobie własne wartości i domaga się dla nich szacunku. Można zauważyć, jak na tym punkcie wszyscy stali się czuli i wrażliwi. Nawet małe i słabe narody (one zresztą szczególnie) nie znoszą, aby je pouczać, i burzą się przeciw tym, którzy chcieliby nad nimi panować i narzucać im swoje wartości (często naprawdę wątpliwe). Ludzie mogą podziwiać czyjąś siłę, ale wolą robić to na odległość i nie chcą, żeby była na nich wypróbowywana. Każda siła ma swoją dynamikę, swoją tendencję władczą i ekspansywną, swoją toporną natrętność i obsesyjną wprost potrzebę rzucania słabych na łopatki. W tym przejawia się prawo siły, wszyscy o tym wiedzą. Ale co może zrobić słabszy? Może tylko odgrodzić się. W naszym zatłoczonym i narzucającym się świecie, żeby się obronić, żeby utrzymać się na powierzchni, słabszy musi się wyodrębnić, stanąć na boku. Ludzie boją się, że zostaną wchłonięci, że zostaną odarci, że ujednolicą im krok, twarze, spojrzenia i mowę, że nauczą ich jednakowo myśleć i reagować, każą przelewać krew w obcej sprawie i wreszcie ostatecznie ich unicestwią. Stąd ich niezgoda i bunt, ich walka o istnienie własne, a więc także o własny język. W Syrii zamknęli gazetę francuską, w Wietnamie angielską, a teraz w Iranie i francuską, i angielską. W radio i telewizji używająjuż tylko swojego języka — farsi. Na konferencjach prasowych — tak samo. Pójdzie do aresztu ten, kto nie potrafi przeczytać w Teheranie napisu na sklepie z konfekcją, damską: Do tego sklepu wstęp dla mężczyzn wzbroniony pod karą aresztu. Zginie ten, kto nie potrafi przeczytać napisu pod Isfahanem: Wstęp wzbroniony. Miny!

Kiedyś woziłem po świecie małe, kieszonkowe radio i słuchając lokalnych stacji, wszystko jedno na którym kontynencie, mogłem wiedzieć, co dzieje się na naszym globie. Teraz to radio, tak dawniej pożyteczne, nie służy mi do niczego. Kiedy przesuwam gałkę, z głośnika odzywa się dziesięć kolejnych radiostacji, mówiących w dziesięciu różnych językach, z których nie rozumiem ani słowa. Tysiąc kilometrów dalej i odzywa się dziesięć nowych radiostacji, tak samo niezrozumiałych. Może mówią, że pieniądze, które mam w kieszeni, są od dzisiaj nieważne? Może mówią, że wybuchła wielka wojna?

Podobnie jest z telewizją.

Na całym świecie, o każdej godzinie, na milionach ekranów, widzimy nieskończoną liczbę ludzi, którzy coś do nas mówią, o czymś przekonują, robią gesty i miny, zapalają się, uśmiechają, kiwają głowami, pokazują palcem, a my nie wiemy, o co chodzi, czego od nas chcą, do czego wzywają. Jakby to byli przybysze z odległej planety, jakaś wielka armia reklamowych naganiaczy z Wenus czy z Marsa, a przecież to nasi pobratymcy, cząstka naszego rodzaju, te same kości, ta sama krew, też poruszają ustami, też słychać głos, a nie możemy zrozumieć się ani na jotę. W jakim języku będzie się toczyć uniwersalny dialog ludzkości? Kilkaset języków walczy o uznanie i awans, podnoszą się bariery językowe, wzrasta niezrozumiałość i głuchota.

Po krótkiej przerwie (w przerwie pokazują pola kwiatów, bardzo tutaj lubią kwiaty, grobowce ich największych poetów stoją w barwnych i bujnych, ogrodach) widać na ekranie fotografię młodego człowieka. Rozlega się głos spikera.

Co on mówi? pytam moich karciarzy. On mówi imię i nazwisko tego człowieka. I mówi, kim on był.

Potem fotografia następna i następna. Są tu zdjęcia z legitymacji studenckich, zdjęcia w ramkach, zdjęcia z automatów, zdjęcia na tle odległych ruin, jedno zdjęcie rodzinne ze strzałką w stronę ledwie widocznej dziewczyny, żeby zaznaczyć, o kogo chodzi. Każdą fotografię oglądamy przez kilka chwil, słychać odczytywaną przez spikera ciągnącą się lisię nazwisk.

Rodzice proszą o wiadomość.

Proszą tak od kilku miesięcy mając ciągle nadzieję, której przypuszczalnie nie ma nikt poza nimi. Zaginął we wrześniu, w grudniu, w styczniu, a więc w miesiącach najcięższych walk, kiedy nad miastami stały wysokie i nie gasnące łuny. Widocznie szli w pierwszych szeregach manifestacji, prosto w ogień karabinów maszynowych. Albo z okolicznych dachów wypatrzyli ich strzelcy wyborowi. Możemy się domyślać, że każda z tych twarzy była widziana ostatni raz okiem jakiegoś żołnierza, który naprowadził na nią swój celownik.