Od dziesięciu lat szach mówi o rozwoju. Ale cały naród jest pozbawiony rzeczy najbardziej podstawowych. Szach czyni dziś obietnice na następnych dwadzieścia pięć lat. Ale naród wie, że obietnice szacha są pustym słowem. Rolnictwo zostało zrujnowane, pogorszyła się sytuacja robotników i chłopów, niezależność gospodarki jest fikcją. I człowiek ten ośmiela się mówić o rewolucji! Cóż to za rewolucja, która sparaliżowała siły narodu, która uzależniła naród i jego kulturę od obcej mu dyktatury? Wzywam studentów, robotników, chłopów, kupców i rzemieślników, aby przystąpili do walki, aby tworzyli ruch oporu, i chcę was zapewnić, że reżim ten jest bliski upadku.
Ludzie!
Obudźcie się!
W imię Allacha litościwego, miłościwego!”
W głośniku zapadła cisza. Czyj to głos? spytał Mahmud. To mówi Chomeini, odparł Gandżi.
Gandżi przywołał Mahmudowi świat, który w jego świadomości dawno się zatarł. Meczety, mułłowie, Koran, islam, Mekka. Mahmud, podobnie jak jego przyjaciele i znajomi, od lat już nie był w meczecie. Uważał się za racjonalistę i sceptyka, wszelka bigoteria budziła w nim niechęć, nie modlił się i nie wierzył.
(„W czasie tego spotkania Gandżi powiedział nam, że jest przemytnikiem kaset. Należał do grupy ludzi, którzy trudnili się przemytem kaset z apelami Chomeiniego. Chomeini przebywał wówczas na zesłaniu w małym irackim miasteczku Nadżaf. Był tam wykładowcą w medresie. Tam też nagrywano na kasety jego apele. Nic o tym dawniej nie wiedział, a trwało to od lat, wszystko było dobrze zakonspirowane. W swoich apelach Chomeini atakował każde wystąpienie, każde posunięcie szacha. Były to krótkie, kilkuzdaniowe komentarze mówione prostym, dobitnym językiem, zrozumiałe dla wszystkich i łatwe do zapamiętania. Każdy apel zaczynał się i kończył wezwaniem do Allacha oraz formułą — ludzie, obudźcie się! Kasety te były przemycane przez granicę, często drogą okrężną, przez Paryż i Rzym. Gandżi mówił wówczas, że dla zmylenia Savaku wiele tych apeli było umieszczonych na końcówkach taśm z nagraniami różnych zespołów bitowych. Taśmy były dostarczane umówionym ludziom, jednym z nich był właśnie Gandżi. Oni zanosili je do meczetów i oddawali mułłom. W ten sposób mułłowie otrzymywali instruktaż — co mają głosić w czasie kazań i jak postępować. Można by napisać całą rozprawę o roli kasety magnetofonowej w rewolucji irańskiej. Dla mnie wszystko to było wówczas sensacją, nie zdawałem sobie sprawy z zasięgu szyickiej konspiracji, a myślę, że szach również nie umiał sobie tego wyobrazić, nawet jeżeli dochodziły go na ten temat jakieś informacje. Tego dnia zrozumiałem, że istnieje obok mnie jakiś inny, podziemny świat, którego nie znam i prawie nic o nim nie wiem”).
Wrócili do miasta.
W następnych tygodniach pojawiły się nowe manifesty i listy protestacyjne. Odbywały się tajne odczyty i dyskusje. W listopadzie powstał komitet obrony praw człowieka i podziemne związki studenckie. Mahmud czasami odwiedzał pobliskie meczety, widział w nich tłumy ludzi, ale panujący tam klimat gorliwej nabożności pozostał mu obcy, nie umiał nawiązać z tym światem żadnego emocjonalnego kontaktu. Swoją drogą, mówił sobie, do kogo ci ludzie mają się zwrócić, gdzie pójść? Większość z nich nie umiała nawet czytać i pisać. Przed rokiem, może nawet przed miesiącem, przyszli do wielkiego miasta z zagubionych na pustyni i w górach wiosek, gdzie nic nie zmieniło się od tysiąca, lat. Znaleźli się w świecie niepojętym dla nich i wrogim, który ich oszukuje i wyzyskuje, który nimi pogardza. Szukają dla siebie schronienia, szukają ulgi i obrony. Wiedzą jedno, że w tej nowej i tak całkowicie nieprzychylnej rzeczywistości tylko Allach jest ten sam co na wsi, co wszędzie, co zawsze.
Dużo teraz czytał, tłumaczył na perski Londona i Kiplinga. Przypominając sobie londyńskie lata, myślał, jak Europa jest różna od Azji, i powtarzał słowa Kiplinga: „Wschód jest Wschodem i Zachód — Zachodem i te dwa światy nigdy się nie spotykają". Nie spotkają i nie zrozumieją. Azja odrzuci każdy przeszczep z Europy jak obce ciało. Europejczycy mogą się oburzać, ale niewiele to zmieni. W Europie epoki zmieniają się, nowa wypiera poprzednią, co jakiś czas ziemia oczyszcza się z przeszłości, człowiekowi naszego stulecia trudno zrozumieć jego przodków. Tutaj jest inaczej, tu przeszłość jest równie żywotna jak teraźniejszość, nieobliczalny i okrutny wiek kamienia łupanego współistnieje z chłodnym, wyrachowanym wiekiem elektroniki, żyją one w tym samym człowieku, który jest w równym stopniu potomkiem Dżyngis-chana co uczniem Edisona, o ile, oczywiście, ze światem Edisona w ogóle kiedyś się zetknął.
Pewnej nocy, na początku stycznia, Mahmud usłyszał łomotanie do drzwi. Zerwał się z łóżka.
(„Był to mój brat. Widziałem, że jest niesłychanie przejęty. Jeszcze w korytarzu powiedział jedno słowo — masakra! Nie chciał usiąść, chodził po pokoju, mówił bardzo chaotycznie. Powiedział, że dzisiaj na ulicach Qomu policja strzelała do ludności. Wymienił liczbę pięciuset zabitych. Zginęło dużo kobiet i dzieci. Poszło o sprawę, która wydawała się błaha. W dzienniku «Etelat» ukazał się artykuł atakujący Chomeiniego. Pisał go ktoś z pałacu lub z rządu. Autor artykułu nazywał Chomeiniego cudzoziemcem, co w naszych wyobrażeniach ma zabarwienie pogardliwe. Kiedy gazeta dotarła do Qom, które jest miastem Chomeiniego, ludzie zaczęli gromadzić się na ulicach i roztrząsać sprawę. Potem poszli na główny plac, który zaraz otoczyła policja. Policjanci pojawili się również na dachach. Przez jakiś czas nic nie działo się, może trwały konsultacje z Teheranem. Następnie jakiś oficer wezwał ludzi, aby się rozeszli, ale nikt nie drgnął. Zapanowała cisza. W tej ciszy z dachów i ulic wychodzących na plac rozległy się strzały, mundurowi otworzyli ogień. Na placu powstała panika, ludzie chcieli uciekać, ale nie mieli gdzie, ulice były zablokowane przez strzelającą policję. Cały plac jest zasłany trupami, mówił brat. Z Teheranu przyszły posiłki i teraz trwają w mieście aresztowania. Zginęli zupełnie niewinni ludzie, powiedział, ich jedynym przestępstwem było to, że stali na placu. Pamiętam, że następnego dnia cały Teheran był poruszony, czuło się, że nadciągają jakieś czarne i straszne dni”.)
Martwy płomień
Drogi Panie Boże
Dlaczego nie zostawiasz słońca na noc, kiedy go najbardziej potrzebujemy?
Kres panowaniu szacha położyła rewolucja. Zburzyła ona pałac i pogrzebała monarchię. Zdarzenie to zaczęło się od pozornie drobnego błędu, jaki popełniła cesarska władza. Władza uczyniła fałszywy krok i w ten sposób skazała się na zagładę.
Zwykle przyczyn rewolucji szuka się w warunkach obiektywnych — w powszechnej biedzie, w ucisku, w gorszących nadużyciach. Ale spojrzenie to, choć trafne, jest jednostronne. Takie bowiem warunki istnieją w stu krajach, a jednak rewolucje wybuchają rzadko. Potrzebna jest świadomość biedy i świadomość ucisku, przekonanie, że bieda i ucisk nie są naturalnym porządkiem świata. Ciekawe, że w tym wypadku samo doświadczenie, choćby najbardziej dotkliwe, nie jest wcale wystarczające. Konieczne jest słowo, niezbędna jest myśl objaśniająca. Dlatego tyrani bardziej niż petardy i sztyletu boją się słów, nad którymi nie sprawują kontroli, słów krążących luźno, podziemnie, buntowniczo, słów nie ubranych w galowe mundury, nie opatrzonych oficjalną pieczęcią. Ale bywa, że właśnie takie słowa w mundurze i z pieczęcią wywołują rewolucją.
Należy rozróżniać rewolucję od rewolty, zamachu stanu, przewrotu pałacowego. Zamach i przewrót można zaplanować, rewolucję — nigdy. Jej wybuch, godzina tego wybuchu, zaskakuje wszystkich, nawet tych, którzy do niej dążyli. Stają oni zdumieni wobec żywiołu, który nagle pojawił się i burzy wszystko na swojej drodze. Burzy tak bezwzględnie, że na koniec może zniszczyć hasła, które powołały go do życia.